niedziela, 29 listopada 2015

ROZDZIAŁ 9

Patrzyłem na nią z rozchylonymi ustami. Czy ona właśnie powiedziała, że Mike to jej brat? Mój najlepszy przyjaciel, z którym byłem blisko od dzieciństwa miał siostrę?! Dlaczego ja nic o tym nie wiedziałem! Przecież byłem u niego tyle razy. Chyba zauważyłbym jak po domu kręciłaby się jakaś dziewczyna. Kto jak kto, ale ja mam radar jeśli o nie chodzi. Czuję, że to jeszcze nie jest koniec zagadek związanych z Brooke. Ukrywa coś jeszcze, coś gorszego, coś co wbije nas wszystkich głęboko w ziemie. Coraz bardziej mnie intrygowała. Nie wiem czy tym, że była naprawdę śliczna, czy tym, że była jedną wielką tajemnicą. 
Spojrzałem na dziewczynę, która nerwowo rozglądała się po pomieszczeniu. W końcu jej wzrok padł na skórzaną kurtkę w kącie. Skąd ona się tu w ogóle wzięła? Podbiegła do niej i w pośpiechu zaczęła ją przeszukiwać. Po chwili wyciągnęła z niej coś malutkiego. Obracała to w dłoniach, jakby było jakimś wielkim skarbem. Podszedłem bliżej, żeby zobaczyć co to takiego.
- Czy to moja zapalniczka? - wyrwałem ją dziewczynie i zacząłem się jej przyglądać. Skąd ona to miała? Chyba musiała sobie "pożyczyć" kiedy u nas była.
- Oddaj mi to, proszę! - wyszeptała z łzami w oczach. Spojrzałem niepewnie na dziewczynę i podałem jej przedmiot. Bez namysłu ją odpaliła i jak zaczarowana wpatrywała się w ogień. O co chodzi? Odszedłem na bok i usiadłem na krzesełku na ścianie, nie spuszczając wzroku  z Brooke. Podeszła do biurka, na którym leżały jakieś papiery. Wzięła kilka i rzuciła je w moją stronę.
- Są wam do czegoś potrzebne? - jej głos był ledwo słyszalny, ale i tak piękny. Wziąłem do ręki kartki i zacząłem je przeglądać. Stare plany jakiegoś napadu. Już dawno Jake miał je wyrzucić. Pokiwałem przecząco głową i podałem dziewczynie notatki. Wzięła je i chwile się im przyglądała, po czym tak po prostu je podpaliła rzucając na ziemie. Usiadła przed nimi i tępo wpatrywała się w ognień. 
- Wszystko w porządku? - podszedłem i usiadłem obok. Spojrzała na mnie przelotnie i znowu wróciła do wpatrywania się w swoje małe ognisko.
- Chciałabym, żeby cały świat spłonął - wypowiedziała po długiej ciszy, nie odrywając wzroku od już prawie spalonych kartek. Popatrzyłem na nią z lekkim przerażeniem w oczach. 
- Dlaczego tak mówisz? - westchnąłem - Dlaczego świat ma spłonąć?
Wzruszyła ramionami nawet na mnie nie patrząc. Coś z nią jest nie tak. I ja dowiem się co. Kiedy nie było już śladu po papierach zapanowała całkowita ciemność. Nie widziałem nawet czubka własnego nosa. Poczułem jak dziewczyna się do mnie przysuwa.
- Co jest? - spojrzałem w jej stronę, tak myślę.
- Jest ciemno - odchrząknęła - Nie lubię ciemności.
- Nie bój się. Jestem tutaj - objąłem ją, a ona położyła głowę na moim ramieniu. To dziwne, że w ogóle jej nie znałem, a czułem się tak dobrze w jej towarzystwie. Po jakimś czasie poczułem jak dziewczyna drży.
- Zimno ci? - zapytałem mocniej ją do siebie tuląc.
- Troszeczkę - ziewnęła. Teraz dopiero do mnie dotarło, że miała na sobie bardzo krótką sukienkę bez ramiączek. Jak ona nie zamarzła?! Ale swoją drogą wyglądała w niej strasznie seksownie. Zdjąłem z siebie bluzę i podałem jej. Założyła ją na siebie i wstała.
- Dokąd idziesz? - zapytałem zaniepokojony.
- Pójdę już do domu - wyszeptała. 
- Na 114th Street? Sama? O tej porze? - zdziwiłem się - Nie pozwolę ci na to.
- Dziękuję za troskę, ale ty akurat nie masz nic do gadania - zachichotała. To był taki piękny dźwięk. Szkoda, że słyszałem go tak rzadko.
- To pozwól, że przynajmniej cię odwiozę - szybko się podniosłem i ruszyłem za nią.
- Chciałabym się przejść - pchnęła drzwi i wyszła na dwór. Księżyc świecił tak jasno, że widziałem bez problemu wszystko dookoła. 
- To ja przejdę się z tobą - podszedłem do niej i posłałem jej uśmiech.
- Jesteś taki uparty - przewróciła oczami i znowu zachichotała.
- Ale i tak mnie lubisz - poruszyłem znacząco brwiami. W odpowiedzi uderzyła mnie swoją małą piąstką w ramię - Ała! To bolało! 
- W twoich snach Bieber - zaśmiała się i przyśpieszyła kroku.
- A więc teraz mówimy do siebie po nazwisku? - uniosłem brwi, a dziewczyna znowu przewróciła oczami.
- Jak sobie chcesz - wyszeptała. Zauważyłem, że często zmienia się jej humor...
- Poczekaj - chwyciłem jej nadgarstek i odwróciłem ją do siebie. Była tak nieprzygotowana na mój ruch, że poleciała na mnie całą sobą i nasze twarze dzieliło tylko kilka centymetrów - Skąd ty się wzięłaś?
Cały czas patrzyłem jej prosto w oczy. Próbowałem coś z nich wyczytać, ale jak na złość nic tam nie było. Dziewczyna chwile na mnie patrzyła, po czym spuściła wzrok i próbowała się uwolnić z moich objęć. Trzymałem ją jednak mocno i za nic w świecie nie chciałem jej puścić.
- Puść mnie, proszę - wychlipała zerkając na mnie. Dlaczego ona taka jest. Czemu się mnie boi?
- Najpierw mi odpowiedz - powiedziałem stanowczo w dalszym ciągu wpatrując się w jej piękne zielone oczy.
- Co mam ci powiedzieć? 
- Wszystko. Jesteś jedną wielką zagadką - westchnąłem na co ona delikatnie się uśmiechnęła. Poluzowałem uścisk na jej rękach, a ona od razu to wykorzystała, wyrywając się z mojego objęcia. Chwyciła moją dłoń i otworzyła ją, kładąc na niej zapalniczkę.
- To chyba twoje - wymamrotała.
- Możesz sobie wziąć. Mam jeszcze 3 takie - zachichotałem. Dziewczyna wpatrywała się na mnie ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy - Jestem chłopakiem z Manhattanu, synem biznesmenów. Z pieniędzmi akurat u mnie nie ma problemu.
- No tak, czego ja się spodziewałam - westchnęła.
- O czym mówisz? - zmarszczyłem brwi. O co jej chodziło?
- Bogaci ludzie są zawsze egoistyczni i nie ma w nich za grosz empatii - założyła ręce na piersi i spojrzała na mnie z wyrzutem. To moja wina, że jestem bogaty?
- Nie wszyscy! - krzyknąłem - Ja nie jestem egoistyczny.
- No masz rację, są wyjątki - przytaknęła - Zobaczymy czy ty do nich należysz.
- Czyli mówisz, że będziemy się częściej spotykać - ucieszyłem się. Cholera, naprawdę się ucieszyłem.
Kurwa nie! Co ja robię...
- Tego nie powiedziałam! - zaśmiała się.
- Powiedziałaś, że zobaczymy czy jestem egoistyczny! Czyli musimy się spotykać częściej, żeby się o tym przekonać - posłałem jej zwycięski uśmiech.
- Ugh... Jesteś taki... - przerwała starając się znaleźć odpowiednie słowo.
- Przystojny? Seksowny? Zajebisty? - podsunąłem jej kilka propozycji, a ona posłała mi groźne spojrzenie, ale widziałem, że próbuje nie wybuchnąć śmiechem.
- Głupi! - krzyknęła i zaczęła się śmiać. Dołączyłem do niej i razem, na środku ulicy zaczęliśmy się zwijać ze śmiechu, łapiąc się za brzuchy.
- Powiem to jeszcze raz - uśmiechnąłem się - I tak mnie lubisz - złapałem ją za rękę i przyciągnąłem bliżej. Byłem tak blisko niej, że nawet kartka papieru nie zmieściłaby się pomiędzy nami. 
- Wcale nie - wiedziałem, że próbuje mnie sprowokować. Wpatrywałem się w jej oczy, a ona w moje. Spojrzałem na jej usta, kiedy przygryzła delikatnie wargę. Cholera, to było takie seksowne. Położyłem dłoń na jej policzku i zacząłem się do niej zbliżać. Nagle dziewczyna odepchnęła się ode mnie i uderzyła mnie lekko w ramię.
- Berek! Gonisz! - zaśmiała się i zaczęła uciekać. Naprawdę Brooke? Pokiwałem głową z uśmiechem i ruszyłem za dziewczyną. Wbiegłem w ciemną uliczkę i zatrzymałem się, rozglądając się dookoła. Nic nie widziałem. Po chwili usłyszałem stłumiony chichot dochodzący z tyłu. Po cichu odwróciłem się i ruszyłem w tamtym kierunku. Zauważyłem ją za koszem. Była do mnie zwrócona plecami, więc nie mogła mnie zobaczyć. Na palcach podszedłem do niej i chwyciłem ją w talii i podniosłem, na co ona zapiszczała.

- Puść mnie! - śmiała się.
- Ani mi się śni - posłałem jej łobuzerski uśmiech i zacząłem iść z nią na rękach w stronę pobliskiego parku. Kiedy byliśmy na miejscu delikatnie postawiłem ją na ziemi i pociągnąłem w stronę ławki nad brzegiem małego jeziorka. Usiadłem i czekałem na nią, ale ona stała i wpatrywała się w dal. 

- O czym myślisz? - podszedłem do niej i objąłem ją od tyłu, kładąc głowę na jej ramieniu. Nic nie odpowiedziała, więc odwróciłem ją w moją stronę. Zobaczyłem duże łzy spływające po jej policzkach. 
- Co się stało? - ująłem jej twarz w dłonie i kciukami starłem łzy - Nie płacz, proszę.
- Jjj..jak. bb..by..byłam - odchrząknęła - Jak byłam mała zawsze przychodziłam tu z rodzicami.
Nie miałem pojęcia co się stało z rodzicami Brooklyn. Kiedy Mike żył było z nimi wszystko w porządku. Nie wiem jak jest teraz.
- To dlaczego teraz z nimi tutaj nie przyjdziesz? - zapytałem. To pytanie okazało się dużym błędem, bo dziewczyna rozpłakała się jeszcze bardziej. Wtuliłem ją mocno w swój tors i czekałem kiedy się uspokoi. Po jakimś czasie odsunęła się ode mnie, chwyciła moją dłoń i wyprowadziła z parku. Szliśmy w milczeniu. Nie dlatego, że tak było wygodnie, tylko dlatego, że żadne z nas nie wiedziało co powiedzieć. Skręcaliśmy w różne uliczki, aż doszliśmy do wielkiego płotu. Dziewczyna podeszła do kosza ustawionego obok i wdrapała się na niego. Wskoczyła na mur i po chwili zniknęła za nim. Zrobiłem to co ona. Kiedy podniosłem głowę moim oczom ukazała się ogromna polana.
- Gdzie jesteśmy? - zapytałem rozglądając się dookoła.
- To zamknięta część tego parku przy 114th Street. Nie można tu wchodzić, bo podobno tu kogoś zamordowano i sprawa jest ciągle w toku - zachichotała, a ja posłałem jej zdezorientowane spojrzenie.
- Co w tym śmiesznego? - zdziwiłem się.
- Jak to co? To jest zamknięta część, a jakoś tu jesteśmy - uniosła brwi. To naprawdę ją śmieszyło?
- Ty buntowniku - zaśmiałem się.
- Ej! - uderzyła mnie w tors - Nie śmiej się ze mnie!
- Jakbym śmiał - uniosłem ręce w obronnym geście. Dziewczyna przewróciła oczami i ruszyła przed siebie. Szedłem za nią, aż nie zatrzymała się przed kilkoma uschniętymi drzewami. Popatrzyła na nie, a jej oczy zaświeciły się.
- Co chcesz zrobić? - podszedłem do niej i złapałem za rękę. Zignorowała moje pytanie, wyrwała swoją dłoń i ruszyła do pierwszej rośliny. Przyglądałem się z uwagą temu co planuje zrobić. 
Uklęknęła i zaczęła wyrywać suchą trawę wokół starego drzewa. Ułożyła ją przy pniu i wyciągnęła zapalniczkę. Czy ona chce to podpalić? Moje przypuszczenia okazały się prawdą. Przyłożyła ogień i poczekała chwilkę aż zacznie się palić. Po chwili odsunęła się na bezpieczną odległość i nim się obejrzałem drzewo stanęło w płomieniach. Podszedłem do niej i odciągnąłem ją na bok.
Tak na wszelki wypadek.
Nie musieliśmy długo czekać, aż pozostałe drzewa również zaczęły płonąć. Usiadła na trawie i oparła łokcie na kolanach, wpatrując się w swoje dzieło.
- Dlaczego to zrobiłaś?! - krzyknąłem.
- A dlaczego nie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. Na jej twarzy rozgościł się dziwny uśmiech, a jej oczy były pełne... Sam nie wiem czego, ale to było dziwne.
- Zaraz ktoś tu przyjdzie! - próbowałem ją stąd zabrać. Dziewczyna podniosła się i podeszła do mnie kładąc palec na moim torsie.
- Ty możesz sobie iść! Nikt cię tu nie trzyma! Ja się nigdzie nie wybieram! Jak myślisz, po co to zrobiłam? Hm? Jakby ktoś miałby tu przyjść, nie podpaliłabym tego! - krzyczała, a z jej oczu zaczęły lecieć łzy. 
Znowu.
Nic nie odpowiedziałem tylko mocno ją do siebie przytuliłem. Staliśmy tak chwilę, patrząc się na płonące drzewa. 
- Powiesz mi co się stało z twoimi rodzicami? - zapytałem delikatnie podnosząc jej głowę tak, aby na mnie spojrzała.
- Tata zostawił nas kiedy miałam 5 lat, a mama nie żyje - powiedziała, że spokojem. Wiedziałem, że w środku walczy sama ze sobą, żeby znowu się nie rozpłakać.
- Przykro mi - wyszeptałem, całując ją w czubek głowy - Chcesz o tym pogadać? 
- Nie - powiedziała oschle, po czym się ode mnie odsunęła - Daj spokój.
Popatrzyłem na nią ze zdziwieniem. Ona jest bipolarna!
- Zdecyduj się wreszcie! - w końcu pękłem. Miałem ochotę  jej wszystko wygarnąć - Raz stoisz, przytulasz się ze mną! Prawie się pocałowaliśmy! Jesteś słodziutka i kochana, a za chwile zmieniasz się w bezdusznego potwora, który podpala drzewa! Jesteś chora!
Stała przede mną, cała zapłakana, z otwartymi ustami. Cholera, co ja najlepszego zrobiłem. 
- Brooke - wyszeptałem, podchodząc do niej - Przepraszam... Ja się zdenerwowałem. Ja wcale tak nie myślę, Brooke. Dziewczyna stała w miejscu nic nie mówiąc i mając obojętny wyraz twarzy. Kiedy złapałem ją za rękę, od razu się ode mnie odsunęła. Spojrzała mi głęboko w oczy, po czym odwróciła się i zaczęła biec z powrotem na ulicę. Rzuciłem się za nią. Przeskoczyłem przez mur i zauważyłem jak skręca za róg. 
- Brooke - krzyknąłem cały czas biegnąc za nią - Brooke, poczekaj! Nie sądziłem, że dziewczyna mnie posłucha, a jednak. Kiedy usłyszała moją prośbę stanęła w miejscu. Tak po prostu się zatrzymała, że o mały włos w nią nie wbiegłem. 
- Proszę daj mi spokój. Powiedziałeś co o mnie myślisz i ja to rozumiem. Obiecuję ci, że nigdy więcej mnie nie zobaczysz - jej ramiona drżały, co oznaczało, że płakała. Jej głos był przesiąknięty smutkiem. Moje serce krwawiło kiedy widziałem ją w takim stanie. A co najlepsze. Sam ją do takiego stanu doprowadziłem.
- Brooke, ja wcale tak nie myślę, przecież wiesz - dotknąłem jej ramienia na co ona zadrżała. Bała się mnie. 
- Już nic nie wiem - wyszeptała - Przeproś ode mnie Jaxona, ale więcej do niego nie przyjdę. 
Powiedziała i tak po prostu odeszła. Patrzyłem jak jej drobna sylwetka coraz bardziej się oddala. Miała potargane włosy i moją bluzę sięgającą jej prawie do kolan. Nie miała nawet butów. Było mi jej tak strasznie szkoda. O Boże, co ja najlepszego narobiłem... Muszę jej to jakoś wynagrodzić. Tylko jak? Przecież ona nawet nie chce mnie znać. Porozmawiam z Mattem, on mi pomoże. 
Kurwa.
Nie porozmawiam z nim. Kurwa co ja najlepszego narobiłem! Prawie pocałowałem dziewczynę, w której mój najlepszy przyjaciel jest chyba zakochany. On mnie znienawidzi jak się dowie. Ale się nie dowie, nie ma jak. Chyba, że Brooke mu powie. Ale nie powie, przecież mówiła, że więcej się nie zobaczymy, co oznacza, że w klubie się nie pojawi. I sprawa załatwiona.
Wcale nie.
Włożyłem ręce do kieszeni i ruszyłem w stronę magazynów. Miałem przed sobą naprawdę długą drogę. Nagle zrobiłem się taki zmęczony. Wyciągnąłem telefon, chcąc sprawdzić godzinę. Odblokowałem go i zmrużyłem oczy, ponieważ zostałem oślepiony przez jasność bijącą od telefonu.  Była 5:59. Zauważyłem kilkanaście nieodebranych połączeń od mamy i jednego smsa.

Od: Mama
Justin błagam cię wracaj szybko do domu. Albo jedź od razu do szpitala na 1st Avenue. Jaxon spadł ze schodów. Błagam cię, przyjeżdżaj szybko!


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Cały rozdział z perspektywy Justina. Mam nadzieję, że się spodoba :D 
Dziękuje za 1000 wyświetleń <3
Do następnego xx

5 komentarzy

  1. Rozpłakałam się ! To był taki wzruszający rozdział ! 😢

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow ! Coraz lepiej ci idzie kochana ! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Trochę wkurza mnie ta dziewczyna .. ale tak to megaaa ! Super ze codziennie są nowe rozdziały !
    Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy bd następny roździał?
    Znalazłam dzisiaj przez przypadek twojego bloga i tak się wciągnęłam w czytanie, że w godzine przeczytałam wszystko ♡♡ blog jest super ♡ świetnie piszesz, jest bardzo ciekawy ♡♡ życzę weny twórczej i obyś dalej tak świetnie pisała 😀 pozdrawiam ♡♡

    OdpowiedzUsuń

Szablon by Devon