wtorek, 29 grudnia 2015

ROZDZIAŁ 27

Moje serce zabiło dziesięć razy szybciej, kiedy zobaczyłam wynik. O ile dobrze pamiętam to jedna kreska znaczy, że żadnej ciąży nie ma. Musiałam być pewna, więc spojrzałam na opakowanie. Boże dziękuję! Nie jestem w ciąży.
- Widzę, że ci ulżyło - usłyszałam głos starszej pani, która stała oparta o drzwi. Uśmiechnęłam się do niej niepewnie i powoli pokiwałam głową - Powinnaś się smucić, a nie cieszyć - westchnęła i wyszła z łazienki. Z grymasem na twarzy spojrzałam na miejsce, w którym jeszcze kilka sekund temu stała kobieta. Smucić? Że nie będę musiała się zmagać z kolejnym problemem? Zdaję sobie sprawę z tego, jak to brzmi, ale w sytuacji jakiej jestem teraz, dziecko będzie naprawdę kłopotem. Ona tego nie rozumie. Przecież ono nie miałoby normalnego domu. Po pierwsze razem z Justinem należymy do gangu i cały czas jesteśmy narażeni na niebezpieczeństwo, a po drugie jestem chora. To byłaby patologia.
Oparłam się o ścianę i głośno westchnęłam. Kamień z serca. Podeszłam do umywalki i przemyłam twarz zimną wodą. Zdecydowanie za dużo się dzieje. Oparłam ręce na krawędzi zlewu i spojrzałam w swoje odbicie. Wyglądam jak wrak człowieka. Podkrążone oczy, potargane włosy i blada twarz. Dziwnie, że ta kobieta mi pomogła. Jednak są jeszcze dobrzy ludzie na tym świecie. Odepchnęłam się od umywalki i wyszłam z łazienki. Rozejrzałam się po domu szukając tej miłej, starszej pani, ale nikogo nie zauważyłam. Uznałam więc, że najlepszym wyjściem będzie po prostu jakoś wrócić do domu. Podeszłam do drzwi i już chciałam je otworzyć kiedy zatrzymał mnie jej głos.
- Nigdzie cię teraz nie wypuszczę - zaśmiała się - Jesteś blada jak ściana i jest już późno w nocy. Prześpisz się trochę i dopiero będziesz mogła iść.
- Dziękuje pani... - odwróciłam się w jej stronę i spojrzałam na nią. Cholera nie wiem jak ona się nazywa.
- Christine po prostu - uśmiechnęła się i pociągnęła mnie w stronę kuchni. Szłam za nią posłusznie uśmiechając się pod nosem. Bardzo ją polubiłam. Kiedy weszłyśmy do pomieszczenia, wskazała ręką abym usiadła, a sama podeszła do kuchenki zaczęła coś gotować.
- Może w czymś pani - Christine odwróciła głowę i zgromiła mnie wzrokiem - Może pomogę ci w czymś?
- Nie kochanie, siedź - powiedziała melodyjnym głosem - Ty musisz odpoczywać, a ja zrobię ci coś do jedzenia.
- Bardzo ci dziękuje - westchnęłam - Nie wiem co bym zrobiła gdyby nie ty. Mogę się jakoś odwdzięczyć?
- Wystarczy tylko, że cała i zdrowa wrócisz do domu - posłała mi matczyny uśmiech. Coś w sercu mnie zakuło. Brakuje mi tego... - Coś nie tak powiedziałam? - zmartwiła się, widząc, że posmutniałam.
- Nie, nie... Ja tylko - podrapałam się po głowie, próbując wymyślić jakąś logiczną odpowiedź. Nic jednak nie przyszło mi do głowy, więc w rezygnacji spuściłam głowę i głośno westchnęłam. Kobieta podeszła do stołu i usiadła obok mnie. Złapała moją dłoń, która na nim leżała i ścisnęła ją lekko. Taki mały gest, a dodał mi otuchy. Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się delikatnie, co odwzajemniła.
- Być może to nie moja sprawa - zaczęła - Ale może jak się wygadasz i powiesz co ci leży na sercu, to będzie ci lżej?
I nagle wszystko do mnie wróciło. Poprawczak, Clark, moja choroba, Justin, Brad, Mona, dom, rodzice, Mike... Za dużo jak na mnie. Niepewnie spojrzałam na Christine i wzięłam głęboki oddech zaczynając mówić.
- To trochę skomplikowana historia - zawahałam się.
- Spokojnie, nie musisz mówić wszystkiego - uśmiechnęła się - Wyrzuć z siebie tylko to co cię najbardziej dręczy.
- Dzisiaj... - czułam jak w moich oczach zbierają się łzy - Zginęła moja przyjaciółka - wyszeptałam i pierwsza porcja łez spłynęła po moim policzku. Kobieta ścisnęła moją dłoń, uspokajając mnie tym. Nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, ile to dla mnie znaczy - Mojemu chłopakowi grozi niebezpieczeństwo - pociągnęłam nosem i otarłam ręką łzy - I zresztą ja też.
- Jakie niebezpieczeństwo? - kobieta zmarszczyła brwi - Mogę jakoś pomóc?
- Nikt nie może - zapłakałam cicho.
- Już dobrze dziecko - wstała z krzesełka i podeszła do mnie. Schyliła się i zamknęła mnie w matczynym uścisku, co spowodowało, że zaczęłam jeszcze bardziej płakać. Mocno się w nią wtuliłam, nie chcąc, żeby mnie puszczała. Było mi tak cholernie dobrze - Chcesz zostać tutaj na noc?
- Muszę wrócić do domu, ale mogłabyś mi pożyczyć telefon? Muszę zadzwonić po Justina - powiedziałam, a Christine zmarszczyła brwi, za pewne nie wiedząc o kogo mi chodzi. Ale już po chwili na jej ustach pojawił się ogromny uśmiech, który swoją drogą sprawił, że zachciało mi się śmiać. Uwielbiam ją.
- Pożyczę, ale pod jednym warunkiem - w jej oczach pojawił się dziwny błysk. Zaczęłam się bać tego co wymyśliła. A co jeśli mnie skrzywdzi?! Przecież jesteś młodsza i silniejsza, nie da rady idiotko. W mojej głowie zaraz pojawiły się czarne myśli. Chyba muszę się zapisać na jakieś kursy pozytywnego myślenia - Musisz poznać mnie ze swoim chłopakiem, który zakładam, że po ciebie przyjedzie.
- Tak, oczywiście - odetchnęłam z ulgą. Posłała mi ciepły uśmiech i zniknęła za drzwiami. Wróciła po chwili z telefonem. Podała mi go i znowu wyszła zostawiając mnie samą.
Odblokowałam komórkę i zaczęłam wpisywać numer Justina. Dobrze, że znam go na pamięć. Przyłożyłam telefon do ucha i czekałam. Jeden sygnał, drugi sygnał, trzeci sygnał...
- Justin?


Justin's POV
Jeździłem po mieście szukając śladów Brooke. Kiedy nagle się rozłączyła przez moje myśli zaczęły przebiegać bardzo złe scenariusze. Nie miałem pojęcia co mogła zrobić. Byłem w domu, ale tam jej nie zastałem. Przeszukałem kilka parków i też nic. Nagle mój telefon zadzwonił. Spojrzałem na wyświetlacz – jakiś nieznany numer. Odebrać? Ech... Niech stracę.
- Justin? - kiedy usłyszałem głos Brooke, moje ciało się zrelaksowało. Jednak zaraz pomyślałem, że może ktoś ją porwał i zmusza ją do tego telefonu, żeby... Justin spokój! Jej nic nie jest.
- Brooklyn, kochanie! Gdzie jesteś?
- Na Queens - odpowiedziała cicho. Gdzie?! Co ona tam robi?!
- Już po ciebie jadę skarbie - jedną ręką złapałem kierownice i zawróciłem samochód - Nic ci nie jest?
- Nie, wszystko dobrze - wiedziałem, że na pewno się uśmiecha - Musisz poznać Christine.
- Kogo?
- Zobaczysz - powiedziała i rozłączyła się.
Po jakimś czasie wjechałem na dzielnice, o której mówiła dziewczyna. Jednorodzinne domki po obu stronach ulicy. Całkiem inaczej niż na Manhattanie. Nie było tutaj tak drogo i elegancko. Ale biedą nie wiało. Tak w sam raz dla przeciętniaków. Jechałem rozglądając się na boki. Brooke zapomniała wspomnieć, w którym takim domku jest. Szkoda, że wszystkie wyglądają tak samo. Oczopląsu idzie dostać. Nagle w oddali zobaczyłem jakieś dwie postaci. Były lekko oświetlone przez uliczną lampę, która swoją drogą bardziej nie świeciła niż świeciła. Jeśli wiecie co mam na myśli. Podjechałem bliżej i zobaczyłem Brooklyn i jakąś starszą panią. Śmiały się i o czymś zawzięcie dyskutowały. Dziewczyna wyglądała na szczęśliwą. To dobrze. Uwielbiam patrzeć na nią gdy jest szczęśliwa. Wtedy się tak ślicznie uśmiecha, pokazując swoje urocze dołeczki. Ona jest idealna.
Zatrzymałem samochód i wysiadłem z niego. Niepewnie podszedłem do kobiet, ponieważ cały czas na mnie patrzyły i chichotały. Czy one mnie obgadują? Nieładnie.
- Dzień dobry - wyciągnąłem dłoń w stronę starszej kobiety, ale ta zignorowała ją i przyciągnęła mnie do uścisku.
- Raczej dobry wieczór - zaśmiała się, kiedy odsunęła się ode mnie.
- No tak - spuściłem zawstydzony głowę.
- A ze mną się nie przywitasz? - usłyszałem cichy głosik Brooke. Odwróciłem się i bez słowa złączyłem nasze usta w namiętnym pocałunku.
- Cześć kochanie - wyszeptałem w jej usta. Po chwili dziewczyna odepchnęła mnie i stanęła obok tamtej kobiety.
- Justin chcę, żebyś poznał moją wybawicielkę - wskazała na nią - Christine.
- Witaj Justin - skinęła głową. Skąd wie jak mam na imię? - Brooke już zdążyła trochę o tobie opowiedzieć - zaśmiała się. No i wszystko jasne.
- Tak? - objąłem Brooke ramieniem i przyciągnąłem do siebie - A co mówiła?
- Ochh same dobre rzeczy! - uśmiechnęła się, a w jej oczach pojawił się dziwny błysk. To było dziwne.
- Christine! - pisnęła dziewczyna - My chyba musimy już jechać.
- Tak, tak. - uśmiechnęła się - Jedźcie dzieci.
Brooke ruszyła w stronę auta. Poszedłem w jej ślady, ale kobieta złapała mnie za ramię. Odwróciłem się w jej stronę, patrząc na nią zdziwiony.
- Uważaj na nią - powiedziała cicho, ukradkiem spoglądając na moją dziewczynę - Jest w rozsypce. Musisz ją teraz pilnować dużo bardziej. Zbyt dużo przeszła i zbyt dużo problemów ma teraz na głowie. Uważaj, żeby nie zrobiła niczego głupiego.
- Wiem - kiwnąłem głową - Kocham ją i zrobię wszystko, żeby była szczęśliwa.
- Pasujecie do siebie - uśmiechnęła się - Jak już naprawdę będzie w ciąży, to stworzycie uroczą rodzinkę.
- Chwila - zmarszczyłem brwi - Jak to naprawdę?
- Ups - skrzywiła się - Chyba się wygadałam. Pogadaj z nią o tym.
- Dobrze - westchnąłem - Dziękuje - przytuliłem ją szybko i pobiegłem do auta. W środku siedziała już Brooke. Patrzyła na mnie uśmiechnięta. 
- Mam coś na twarzy? - zapytałem z głupkowatym uśmiechem. Dziewczyna tylko pokiwała rozbawiona głową, po czym oparła się o szybę i zamknęła oczy. Zastanawiałem się w jaki sposób spytać ją o ciąże lub jej brak. Chyba poczekam, aż wrócimy do domu. Albo pogadam z nią jutro. A właściwie dzisiaj, bo w końcu jest 3:47. 
Przycisnąłem pedał gazu, chcąc jak najszybciej znaleźć się w naszej willi. Jechaliśmy chwilę, aż w końcu natrafiliśmy na czerwone światło. Jedną ręką trzymałem kierownice, a drugą położyłem na szybie i oparłem na niej głowę. Spojrzałem w bok i zobaczyłem dwójkę ludzi, którzy wyglądali jakby się kłócili. Kobieta była co najmniej dwie głowy niższa od mężczyzny. Podniosła rękę i wymierzyła mu uderzenie w policzek, po czym odwróciła się i zaczęła biec. Chłopak coś za nią krzyczał, a potem machnął ręką i tak po prostu sobie poszedł. Dupek. Jeśli Brooke byłaby o coś na mnie tak bardzo zła, mimo tego co by zrobiła lub powiedziała, nigdy bym jej nie olał. Jest dla mnie zbyt ważna, żeby mieć ją w dupie. Muszę z nią poważnie porozmawiać o wszystkim co do tej pory się stało. Christine miała racje. Zbyt dużo przeszła i zbyt dużo problemów ma teraz. Jestem jedyną osobą, która może ją teraz wesprzeć. I mam zamiar zrobić to najlepiej jak tylko będę umiał. 
Po kilkunastu minutach byliśmy pod domem. Spojrzałem na słodko śpiącą Brooke i zrobiło mi się jej szkoda, że będę musiał ją obudzić. Odpiąłem pas i nachyliłem się nad nią, składając jej słodkiego buziaka na ustach. Powoli otworzyła oczy i spojrzała na mnie, a na jej ustach pojawił się uśmiech. 
- Dojechaliśmy - powiedziałem, cały czas wpatrując się w jej piękne, zielone tęczówki. 
- No więc możesz ze mnie zejść - uśmiechnęła się zadziornie, po czym delikatnie mnie od siebie odepchnęła. Pokręciłem głową z rozbawieniem i wyszedłem z auta, idąc za dziewczyną do domu. W środku panowała całkowita ciemność. Po cichu weszliśmy do góry, kierując się prosto do mojej sypialni. 
- Jestem taka zmęczona - ziewnęła, ściągając swoją dżinsową kurtkę. Podszedłem do niej i wziąłem ją na ręce. Dziewczyna pisnęła i mocno mnie objęła, nie chcąc spaść. Położyłem ją na łóżku i nachyliłem się, składając pocałunek na jej czole. Uśmiechnęła się i poklepała miejsce obok siebie. Szybko ściągnąłem koszulkę i spodnie, zostając w samych bokserkach. Wskoczyłem pod kołdrę i wyciągnąłem ręce, przyciągając do siebie Brooke. 
- Dobranoc księżniczko - mruknąłem prosto do jej ucha.
- Dobranoc książę - odwróciła się twarzą do mnie i na chwilę złączyła nasze usta. Położyła swoją głowę na moim torsie i ziewnęła. Zamknąłem oczy i z uśmiechem odpłynąłem w krainę Morfeusza. 


Obudziłem się rano, kiedy promienie słoneczne przebijały się przez okno, padając prosto na moje oczy. Muszę zapamiętać, żeby zasłaniać rolety. Spojrzałem na zegar, który wisiał na przeciwko łóżka - 11:07. Powoli podniosłem się z łóżka, nie chcąc obudzić Brooke. Podszedłem do szafy i wyjąłem z niej szare spodnie, czarny, długi top i czystą bieliznę. Wszedłem do łazienki i odkręciłem wodę, czekając na odpowiednią temperaturę. Zdjąłem z siebie zielone bokserki i wskoczyłem pod prysznic. Woda spływała kaskadami po moim ciele. Relaksowałem się czując na sobie ciepłą ciecz. Po kilku minutach bezczynnego stania sięgnąłem po żel i nalałem go trochę na rękę. Namydliłem całe ciało, po czym spłukałem pianę. Zakręciłem wodę i wyszedłem z kabiny. Wytarłem się miękkim, białym ręcznikiem. Założyłem na siebie wcześniej przygotowane ubrania i dokończyłem moją poranną toaletę. Wyszedłem z łazienki i stanąłem przed lustrem. Kiedy postawiłem włosy do góry, mogłem stwierdzić, że wyglądałem całkiem przyzwoicie. Uśmiechnąłem się do siebie, kiedy w lustrzanym odbiciu zobaczyłem śpiącą Brooke. Odwróciłem się i po cichu podszedłem do niej. Ukucnąłem przy łóżku i przez kilka minut wpatrywałem się w dziewczynę. Mamrotała coś pod nosem, co chwila się przy tym uśmiechając. Ona jest taka urocza. Przyłożyłem usta, do jej policzka, delikatnie go muskając. Podniosłem się i ostatni raz na nią spojrzałem, po czym wyszedłem z pokoju. 
- Dzień dobry kochanie - na dole przywitała mnie moja mama. Podeszła do mnie i przytuliła mnie. Uśmiechnąłem się do niej.
- Nie jesteś w pracy? - zapytałem wyciągając dwa talerze. Bardzo dobrze się składa, że mama postanowiła zrobić jajecznicę.
- Dzisiaj mam wolne - wzruszyła ramionami, nalewając soku do szklanek. 
- A gdzie Jaxon i Jazmyn? - rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu mojego rodzeństwa. Chyba ostatnio poświęcam im zbyt mało czasu...
- Jazmyn jest na lekcji tańca, a Jaxon u kolegi - postawiła przede mną szklanki. Skinąłem głową.
- To ja wracam do Brooke - umieściłem jedzenie na tacy i ruszyłem z powrotem do swojego pokoju. Kiedy do niego dotarłem, nikogo w środku nie było. Postawiłem wszystko na biurku i zacząłem ścielić łóżko. Po chwili drzwi łazienki otworzyły i wyszła z nich Brooklyn ubrana w to. Jak zwykle wyglądała fenomenalnie! 
- A co to - wskazała na tacę - Zostałeś kelnerem?
- Widzę, że humor z rana dopisuje - zaśmiałem się. Dziewczyna kiwnęła głową i podeszła do biurka, biorąc jeden talerz z jajecznicą. Poszedłem w jej ślady i zabrałem drugą porcję.
- Jestem taka głodna! - westchnęła, wkładając sobie do buzi widelec z potrawą. 
- To jedz a nie gadaj - uśmiechnąłem się szeroko, widząc z jakim zapałem dziewczyna je. Po skończonym śniadaniu położyłem się na łóżku. Wyciągnąłem telefon i zacząłem przeglądać jakieś strony, kiedy poczułem jak ktoś siada mi na plecach. 
- Jezu Brooke - jęknąłem - Nie ważysz tyle co piórko! - od razu poczułem jak dziewczyna schodzi ze mnie i kładzie się obok mnie. Spojrzałem na nią. Trzymała ręce pod brodą i wpatrywała się w jeden punkt przed sobą.
- Wiesz, że ja tylko żartowałem? - uniosłem brwi. Nie wierzę, że wzięła to na poważnie. 
- Mhm...- mruknęła.
- Hej - podniosłem się i złapałem dziewczynę za ramiona, wciągając ją na swoje kolana - Ja tylko żartowałem - spojrzałem z powagą w jej oczy. Przewróciła oczami i wyrwała się z moich objęć. O nie, tak się nie bawimy! Podszedłem do niej i wziąłem ją na ręce. 
- Justin puść mnie - krzyczała i wyrywała się - Co ty robisz?! - zaczęła panikować, kiedy szedłem z nią na balkon. Mocno się mnie złapała kiedy wystawiłem ją za barierkę. 
- Ufasz mi? - zapytałem, próbując odszukać jej wzrok. 
- Tak, ale błagam postaw mnie, bo jeszcze mnie upuścisz - pisnęła przerażona. 
- Jesteś zbyt lekka, żebym cię upuścił - zmarszczyłem brwi - Zaufaj mnie i puść się.
Dziewczyna niepewnie na mnie spojrzała, po czym powoli odsunęła ręce od mojego ciała. Patrzyłem na nią, a ona na mnie. Po kilku sekundach postawiłem ją na ziemi. 
- Ale ty jesteś głupi! - jęknęła i od razu się do mnie przytuliła.
- Chciałem ci udowodnić, że jesteś leciutka - zaśmiałem się i pocałowałem ją w czubek głowy.
- Nienawidzę cię - zmrużyła oczy. 
- Też cię kocham - uśmiechnąłem się do niej szeroko, co po chwili odwzajemniła, wywracając oczami.
Wróciliśmy do środka i z powrotem usiedliśmy na łóżku. Najwyższa pora z nią porozmawiać...
- O jakiej ciąży mówiła Christine? - wypaliłem bez żadnego wstępu. 
- Ja... Um... Było mi po prostu niedobrze i... Była taka możliwość - zaczęła strzelać palcami - Że ciąża i te sprawy...
- To ona w końcu jest czy jej nie ma? - spojrzałem na nią zdezorientowany. Pogubiłem się.
- Nie ma - powiedziała, a mi zrobiło się lepiej. Nie to, że nie chce dziecka z Brooke, ale na pewno nie teraz - I nie wiem jak ty, ale ja się z tego cieszę - dodała pewnie, patrząc prosto w moje oczy.
- Ja też - odparłem - Nie teraz. 
Zapanowała cisza. Ale nie taka przyjemna, wręcz przeciwnie. Nie wiem, czemu ale czułem się niekomfortowo. 
- Co się stało Monie? - zapytała cicho, nie patrząc na mnie. 
- Thomas - to było jedyne co musiałem powiedzieć. Resztę już wiedziała. 
- Co on kombinuje - z westchnieniem opadła na łóżko. Położyłem się obok niej.
- Do Colina też pisał - zacząłem niepewnie - I powiedział mu, że z nami wszystkimi się skontaktuje.
- Czy to znaczy - czułem, że walczy ze sobą, żeby się nie rozpłakać - Że wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie? 
- Nie wiem kochanie - przyciągnąłem ją do siebie - Ale obiecuje ci, że zrobię wszystko, żebyś była bezpieczna. 
- Poprawka - spojrzała na mnie surowo - Żebyśmy my byli bezpieczni - powiedziała, szczególnie akcentując słowo "my".
- Czego on w ogóle chce - westchnąłem. Byliśmy bezsilni wobec niego. 
- On jest po prostu chory - wzruszyła ramionami.
- Najwyraźniej - mruknąłem - Brooke wiesz, że jestem z ciebie dumny? 
- Dlaczego?
- Bo ty walczysz ze swoją chorobą - podniosłem się na łokciach, żeby mieć lepszy widok na dziewczynę - Umiesz sobie z nią poradzić. Żyjesz tak, jakby jej nie było. 
- Ale jest - wymamrotała. 
- Nie ma - spojrzałem na nią surowo - Wiem, że to jest dla ciebie ciężkie, ale spójrz... Kiedy ostatnio bawiłaś się ogniem?
- Śmiesznie to brzmi - zaśmiała się - Bawić się ogniem - pokręciła głową - To brzmi tak niewinnie, jakby to było nic. Szkoda, że to tylko złudzenie. 
- Dla ciebie to już codzienność - pocałowałem ją w czoło.
- Jeszcze nie - szepnęła - Ale już niedługo. 
I znowu cisza. Ale tym razem komfortowa, bo nie potrzebowaliśmy więcej słów. Mimo, że leżało się naprawdę przyjemnie, miałem dzisiaj kilka rzeczy do zrobienia i musiałem to przerwać.
- Brookie! - pisnąłem, zaczynając łaskotać dziewczynę - Mam dla ciebie niespodziankę! 


 Brooke's POV
- Juuus... Justin! - nie mogłam powstrzymać śmiechu, kiedy mnie łaskotał - Przestań proszę! - mój brzuch zaczął mnie boleć, a z oczu leciały łzy. Na ustach chłopaka pojawił się zadziorny uśmiech. Na szczęście po chwili przestał mnie gilgotać. Podniosłam się i spojrzałam na niego zaciekawiona - Jaką niespodziankę? 
- Chodź - wstał z łóżka i pociągnął mnie za sobą. Zbiegliśmy na dół, kierując się do korytarza. Szybko założyłam japonki i wybiegłam za chłopakiem na dwór. Był taki szczęśliwy. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Wsiedliśmy do samochodu i wyjechaliśmy na ulicę.
- Dokąd jedziemy? - zapytałam, patrząc na niego z zaciekawieniem. Chłopak uśmiechnął się, cały czas patrząc przed siebie - No Justin, powiedz mi - jęknęłam. W odpowiedzi usłyszałam tylko cichy chichot. 
Po kilkudziesięciu minutach zatrzymał samochód przed plażą. Przez ten cały czas próbowałam wyciągnąć od niego gdzie jedziemy, a w odpowiedzi słyszałam tylko jego śmiech lub ciszę. Super Justin! 
- Jechaliśmy na plażę? - zapytałam, wysiadając z auta.
- Mniej więcej - podszedł do mnie i złapał za rękę. Pociągnął mnie za sobą. Szliśmy powoli, śmiejąc się i wygłupiając. Chłopak co chwilę zatrzymywał się i mówił, że nie pójdzie dalej, jeśli go nie pocałuje. Na początku się z nim droczyłam i nie chciałam tego robić, ale kiedy staliśmy przez pół godziny w jednym miejscu, w końcu się złamałam.
Nagle chłopak wyciągnął czarną chustkę i podszedł do mnie, żeby zawiązać mi oczy.
- Co ty robisz? - uniosłam brwi, wyciągając ręce do przodu, starając się go zatrzymać.
- Zaufaj mi - tylko tyle od niego usłyszałam. Zrezygnowana westchnęłam i dałam mu zrobić to co zamierzał. Czułam jakby prowadził mnie przez jakiś labirynt. Co chwilę skręcaliśmy. Po kilku minutach drogi w końcu zatrzymał się.
- Teraz uważaj, bo wchodzimy po schodach - mruknął mi do ucha, wysyłając przyjemne dreszcze wzdłuż mojego kręgosłupa. Powoli, z jego pomocą udało mi się wejść po schodach, które wydawały się ciągnąć kilometrami. 
- Jesteśmy - oznajmił i zaczął odwiązywać chustkę. Kiedy materiał opadł moim oczom ukazał się ogromny dom. Cały biały z szarymi elementami. Wyglądał bardzo nowocześnie. Trochę dalej było widać basen i kort to tenisa? 
- Co my tu robimy? - zapytałam odwracając się w stronę Justina.
- Kiedyś mówiłaś, że twoim marzeniem jestem mieszkać w domu nad oceanem - wzruszył ramionami - Więc od dzisiaj to jest nasz dom.
- Co?! - krzyknęłam - Jak to?! 
- Tamten dom był zbyt duży. Cały czas byliśmy w nim sami - skrzywił się.
- Ty chyba jesteś ślepy - odwróciłam się i wskazałam na wille - To jest kilka razy większe!
- Ale nasze - objął mnie w talii i położył głowę na moim ramieniu - Nasze gniazdko.
- Skąd miałeś na to pieniądze? - zapytałam odwracając się do niego.
- Naprawdę Brooke? - uniósł jedną brew - W naszym biznesie zbija się niezłe sumki...
- Racja - westchnęłam. Czyli od dzisiaj będę mieszkać w pałacu? Odsunęłam się od niego i zaczęłam iść przed siebie rozglądając się na boki. Dom jest taki ogromny! Wydaję mi się, że długo mi zajmie zanim połapię się gdzie co jest. Błagam... Byle tylko się nie zgubić.
- A ty dokąd? - podbiegł do mnie i złapał mnie za rękę.
- Pozwiedzać - wzruszyłam ramionami. 
- Coś mi się wydaję, że nie za bardzo ci się podoba.
- Nie podoba?! On jest przepiękny - krzyknęłam. Znowu - Ale tyle pieniędzy i w ogóle.
- Proszę nie przejmuj się tym - przyłożył dłoń do mojej policzka - I uśmiechnij się - kiedy zobaczyłam jego rozbawione oczy, zachciało mi się śmiać - A teraz chodź, mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę. 
- Już się boje - zaśmiałam się i posłusznie za nim poszłam. Przeszliśmy obok basenu i kortu. Potem skręciliśmy w wybrukowaną dróżkę, prowadzącą do jakiegoś miejsca, które jak widziałam było odgrodzone żywopłotem. Podeszliśmy do dużej, czarnej bramy. Justin wyciągnął jakiś pilot i nacisnął czerwony przycisk. Brama zaczęła się otwierać, a moim oczom ukazała się duży sad. Mnóstwo pięknych drzew i roślin. Chłopak gestem ręki wskazał, żebym weszła do środka. Posłusznie wykonałam jego polecenie i szłam przed siebie. Po chwili do mnie dołączył łapiąc mnie za rękę. Po jakimś czasie dotarliśmy do jakby polany. Na środku stał zastawiony stół. Po bokach, na mniejszych drzewkach były założone kolorowe lampki. Kiedy podeszliśmy bliżej zauważyłam, że wokół stołu rozsypane są płatki róż. 
- Jak tu pięknie - powiedziałam z zachwytem, rozglądając się dookoła.
- Podoba ci się? - zapytał Justin ciągnąc mnie w stronę stołu.
- Bardzo.
- To wszystko dla ciebie - uśmiechnął się, odsuwając mi krzesełko.
- Dziękuje - cmoknęłam go w policzek, po czym usiadłam. Nagle do naszego stolika podszedł jakiś mężczyzna, ubrany w czarny garnitur.
- Wina? - zapytał.
- Poproszę - odpowiedzieliśmy równo z Justinem. 
- Z jakiej to okazji? - zapytałam, biorąc łyk naszego trunku.
- A musi być okazja, żeby pokazać ci jak bardzo cię kocham? - nic nie odpowiedziałam tylko spuściłam głowę, czując jak moje policzki robią się czerwone - A właśnie! Mam dla ciebie jeszcze coś. 
- Justin - jęknęłam - Czuję się głupio, bo ja nic dla ciebie nie mam - westchnęłam. 
- Jesteś tutaj - podszedł do mnie - I tyle mi wystarczy - schylił się i złączył nasze usta w namiętnym pocałunku. Całował mnie z uczuciem i pasją. Położyłam ręce na jego karku, kiedy pociągnął mnie, abym wstała. Swoje ręce umieścił na moich biodrach. 
- Twoja - pocałunek - Bluzka - pocałunek - Mi - pocałunek - Przeszkadza - pocałunek. 
- Cicho - uciszyłam go, wkładając język do jego ust. Nie przeszkadzało mu to. Nasze języki tańczyły w tylko nam znanym rytmie. Powoli zaczęło brakować nam powietrza, ale żadne z nas nie chciało tego przerywać. W końcu, po kilku minutach odsunęliśmy się od siebie. Nagle Justin wyciągnął z kieszeni czarne, podłużne pudełeczko. Otworzył je i wyjął z niego złoty łańcuszek z zawieszką. Były to złączone litery "J" i "B", które swoją drogą dawały jego inicjały. 
- Teraz wszyscy będą wiedzieli, że jestem twoja - zaśmiałam się. Chłopak nie wiedząc o co mi chodzi, zmarszczył brwi - Twoje inicjały. 
- O Boże - szepnął i uderzył się ręką w czoło - Przepraszam, nie zwróciłem na to uwagi. Zwrócę to i powiem, żeby zrobili jeszcze raz, tylko na odwrót.
- Nie - zaprotestowałam - Takie mi się podoba.
- Na pewno? - spojrzał na mnie uważnie.
- Nieważne jak to wygląda. Ważne, że od ciebie - uśmiechnęłam się i złożyłam szybkiego buziaka na jego ustach. Podszedł do mnie i odgarnął moje włosy na bok, zapinając mi złoty łańcuszek. 
- Dziękuje - odwróciłam się do niego i stanęłam na palcach, ponownie złączając nasze usta. 


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Chce Wam serdecznie podziękować za ponad 10 tys. wyświetleń. Jesteście naprawdę wspaniali! Kiedy zaczynałam to pisać naprawdę nie sądziłam, że aż tyle osób przeczyta moje wypociny. DZIESIĘĆ TYSIĘCY! Rozumiecie? Bo ja nie! :D To tak dużo osób... Naprawdę bardzo dziękuję! Z całego mojego serduszka ♥
Jesteście cudowni, dziękuje 

sobota, 26 grudnia 2015

ROZDZIAŁ 26

Brooke's POV
- Zrobiłam coś czego nie powinnam - zniżyła głos do szeptu tak że ledwo ją usłyszałam. Spuściła głowę i zaczęła bawić się swoimi palcami.
- Mona, co się stało? - powiedziałam powoli nie spuszczając dziewczyny z oczu.
- Ja...um...no wiesz... - jąkała się - Wsypałam cię.
- Jak to mnie wsypałaś? - zapytałam niepewnie - Przed kim? I co takiego zrobiłam?
- Ktoś do mnie napisał - westchnęła i spojrzała na mnie - I wypytywał o ciebie. O wszystko co na twój temat wiem. Nawet o takie głupoty.
- Na przykład?
- Czy masz jakieś alergie, czy miałaś kiedyś jakieś zwierzę, czy boisz się dentysty noo.. umm - zatrzymała się na chwilę - Takie dziwne, mało znaczące rzeczy! - wyrzuciła do góry ręce z frustracją. Patrzyłam na nią a ona na mnie. Analizowałam wszystko co mi powiedziała. Po co komuś o mnie takie informacje?
- Kto do ciebie napisał? - powiedziałam, rzucając jej surowe spojrzenie.
- Nie mam pojęcia kto to - wzruszyła ramionami i znowu utkwiła spojrzenie w swoich paznokciach. Swoją drogą były bardzo ładne. Jak będę miała chwilę, muszę wybrać się na małe mani pedi. O Boże o czym ja teraz myślę... Skup się Brooke!  - Przedstawił się jako pan T.
- No tak, mogłam się domyśleć - mruknęłam do siebie.
- Mówiłaś coś? - podniosła głowę i spojrzała na mnie. Pokręciłam przecząco głową - Słuchaj Brooke, przepraszam, okej? Nie chciałam mu tego wszystkiego mówić, ale...
- Ale co? - warknęłam, podnosząc się z łóżka - Nie wiesz kto to może być! A co jeśli to jakiś pedofil albo morderca?! Tak po prostu powiedziałaś mu wszystko co o mnie wiesz! Tak nie postępują przyjaciółki! Dlaczego mnie wsypałaś! Za co?!
- On powiedział, że Mike wtedy wróci - wyszeptała - I wrócił.
- Wymieniłaś mnie na mojego brata -  powiedziałam z niedowierzaniem. Przyłożyłam dłoń do ust, a do oczu napłynęły mi łzy. To tak jakby mnie sprzedała. Ważniejsze jest dla niej, żeby Mike tu był niż moje bezpieczeństwo. Woli jego ode mnie.
- Brooke to nie tak - wstała i podeszła do mnie - Ja po prostu chciałam...
- Wyjdź - przerwałam jej, odsuwając się.
- Ale Brooke... - powiedziała z desperacją w głosie.
- Powiedziałam wyjdź! - wrzasnęłam i wskazałam palcem na drzwi. Dziewczyna ostatni raz spojrzała na mnie swoimi smutnymi oczami, po czym spuściła głowę i wyszła z pokoju. Upadłam na podłogę, opierając się plecami o ścianę. Z moich oczu niekontrolowanie poleciały łzy, których nie potrafiłam zatrzymać. To przez nią Thomas mnie porwał. To przez nią Brad nie żyje. To wszystko jej wina! Dlaczego mi to zrobiła? Czy Mike jest dla niej, aż tak ważny? Może coś ich łączyło... Albo łączy. Kocha go! To dlaczego tak dziwnie reaguje na mnie i Justina? Boże... Ta dziewczyna jest bardziej skomplikowana niż wszystkie kobiety razem wzięte.
- Co dzisiaj się z nimi stało? Jednak widać, że rodzeństwo - do pokoju wszedł rozbawiony Justin - Najpierw Ryan wybiegł jak oparzony, teraz Mo... - przerwał kiedy jego wzrok padł na mnie - Brooke, kochanie co się stało?! - podbiegł do mnie i wziął w ramiona. Tego było mi trzeba. Mocno wtuliłam się w niego, powoli się uspokajając. Po kilku minutach odsunął mnie od siebie i usiadł obok na podłodze. Objął mnie ramieniem i siedzieliśmy dalej, wtuleni w siebie.
- Powiesz co się stało? - zapytał cicho.
- To wszystko jej - zaczęłam mówić, ale mój głos zdążył się załamać. Wzięłam głęboki oddech i kontynuowałam - To wszystko jej wina.
- Nie rozumiem - chłopak zmarszczył brwi.
- To przez nią Thomas mnie porwał. To przez nią Brad nie żyje. To przez nią moje życie jest w niebezpieczeństwie - zaczęłam się nakręcać i coraz głośniej krzyczeć - Wybrała Mike zamiast mnie! Woli jego ode mnie! Jak mogła mi to zrobić! Była moją przyjaciółką... Jak mogła mnie sprzedać. Za tego oszusta! Brzydzę się nim... I nią! Jak mogli! - płakałam.
- Hej, hej, hej - przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie - Spokojnie - delikatnie pocałował mnie w czoło - Oddychaj - powiedział a ja zaczęłam się uspokajać, robiąc co mi kazał - Wdech, wydech - pokazywał mi co mam robić. Miałam mały atak paniki, ale dzięki niemu obeszło się bez większych problemów - Lepiej?
- Tak, dziękuje - uśmiechnęłam się blado.
- To teraz na spokojnie powiedz mi co się stało - powiedział powoli, patrząc w moje oczy.
- Pisał do niej Thomas - mówiąc jego imię znowu zachciało mi się płakać. Justin wyczuł to i jeszcze mocniej wtulił mnie w siebie - I pytał o mnie - chłopak posłał mi zdziwione spojrzenie - O różne szczegóły z mojego życia... Na przykład czy miałam jakieś zwierzęta albo czy boję się dentysty. Takie głupoty - powiedziałam, a on kiwnął głową, żebym kontynuowała - I ona mu to wszystko powiedziała, w zamian za...
- Za co?
- Powiedział jej, że wtedy wróci Mike.
- I wrócił - westchnął.
- Widzieliście się? - zapytałam.
- Tylko chwilę - skrzywił się. Nie do końca to zrozumiałam - Kiedy wróciłem do domu siedział z Moną na kanapie i bawili się w najlepsze. Nie przejmowali się w ogóle tym, że ciebie nie ma. Pokłóciłem się z Mikiem i wyszedłem szukać ciebie - mówiąc to cały czas patrzył mi w oczy. Były przepełnione żalem i bólem, ale też miłością. O mamo... Jak ja się cieszę, że mam kogoś takiego jak Justin. On mnie kocha najbardziej na świecie, a Ryan nie ma racji. Powinien zgnić w piekle za to co powiedział.
- Brooke - poczułam jak chłopak potrząsa moje ramię.
- Co? - ocknęłam się.
- Odpłynęłaś - zmarszczył brwi - O czym myślałaś?
- Ja... - zastanawiałam się czy powiedzieć mu o czym mówił Ryan.
- Ty?
- Myślałam nad tym, że bardzo się cieszę, że cie mam - uśmiechnęłam się - I wiem, że mnie kochasz i wszyscy co myślą inaczej, żyją w dużym błędzie - pocałowałam go w policzek - I ja cię też bardzo, bardzo kocham.
- A kto myśli inaczej? - skupił się tylko na tym, ignorując resztę mojego wyznania.
- N..Nnie wiem - wzruszyłam ramionami - Tak tylko mówię.
- Jasne - westchnął.
- A to nie prawda? - podniosłam głowę szukając jego wzroku.
- Prawda - schylił się i złożył delikatny pocałunek na moich ustach - Kocham cię najmocniej na świece i jeśli będzie trzeba to oddam za ciebie życie.
- Mam nadzieję, że nie będzie trzeba - mruknęłam i oparłam głowę na jego torsie. Chłopak nic nie odpowiedział. Co to znaczy? Że jednak będzie taka sytuacja? W sumie racja... W końcu sami wybraliśmy takie życie i ciągle jesteśmy narażeni na różne niebezpieczeństwa.
Justin zaczął nucić pod nosem jakąś piosenkę i delikatnie głaskał moje udo. Czułam się tak dobrze w jego ramionach.
- Kocham cię - wyszeptałam. Co z tego, że przed chwilą mu to mówiłam.
- Ja ciebie też - pocałował mnie w czubek głowy. Westchnęłam głośno, będąc zmęczona dzisiejszym dniem i zamknęłam oczy mając nadzieję, że uda mi się zasnąć.


Justin's POV
Dziewczyna siedziała oparta o mój tors nie odzywając się ani słowem. Raczej nie miała nic do powiedzenia, ale mi nie pasowała taka cisza. Musiałem coś z tym zrobić.
- Wiesz Brooke - czekałem na jakąkolwiek reakcje, ale kiedy nic się nie stało, stwierdziłem, że to znak, żebym kontynuował - Tak myślałem, że może byśmy się stąd wyprowadzili. Ten dom jest taki wielki, a siedzimy w nim cały czas sami. Może kupimy coś mniejszego, na obrzeżach miasta. Z pięknym widokiem na ocean! Tylko ty i ja... Co ty na to? - westchnąłem czekając na odpowiedź dziewczyny. Nic nie odpowiedziała. Podniosłem jej głowę i spojrzałem na nią. Miała zamknięte oczy, spała. Uśmiechnąłem się pod nosem. Mówiłem sam do siebie. Ale naprawdę myślę, że to świetny pomysł. Muszę z nią kiedyś o tym porozmawiać.
- A co to za romanse! - nagle do pokoju wpadli pijani chłopcy. Zapomniałem, że zostawiłem ich na dole.
- Cicho! - szepnąłem i posłałem im groźne spojrzenie - Śpi.
- A co się stało Monie? - wybełkotał Jake.
- Um... Mała sprzeczka - uśmiechnąłem się niewinnie - Jak to dziewczyny. Na pewno zaraz się pogodzą.
Jake wzruszył ramionami i usiadł obok mnie, a reszta poszła w jego ślady. I tak siedzieliśmy pod ścianą ramię w ramię, jeden obok drugiego.
- I co nim? - zapytał Colin, całkowicie zmieniając temat.
- Z kim? - spojrzałem na niego jak na kosmitę.
- Z tym kolesiem - odparł.
- Z jakim kolesiem? - wzrok wszystkich skierował się na chłopaka.
- Nie pisał do was nikt? - zapytał niepewnie, patrząc na nas. Wszyscy posyłali mu zdezorientowane spojrzenia. O kim ten człowiek mówi. Kto miał do niego napi... Thomas. W jednej chwili wszystko stało się dla mnie jasne.
- Pan T - powiedziałem, a chłopak lekko skinął głową - Cholera!
- Czy ktoś może nam wyjaśnić o co tu chodzi?! - Scott podniósł głos. Poczułam jak dziewczyna zaczyna wiercić się w moich ramionach. Podniosła głowę i spojrzała na nas zamglonym wzrokiem. Wszyscy wpatrywaliśmy się w nią jak w obrazek. Była taka piękna. Przetarła swoimi piąstkami zaspane oczy, po czym kichnęła. Zaśmiałem się na ten dźwięk. To było takie słodkie!
- Na zdrowie kochanie - pocałowałem ją w czubek głowy.
- Dziękuje - wymamrotała i wtuliła swoją twarz w mój tors (pewnie dlatego, że się zarumieniła) - Co mnie ominęło?
- Skończyliśmy na tym, że macie nam wyjaśnić o co chodzi - przypomniał Chris.
- Ale o co chodzi? - dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Thomas - powiedziałem cicho, patrząc jak Brooke się spina. Objąłem ją ramieniem i zwróciłem się do chłopaków - To człowiek, który ma nie równo pod sufitem. Porwał Brooke, zabił Brada, a teraz, z tego co mówi Colin - przerwałem i wskazałem brodą na chłopaka - poluje także na niego.
- I na was też - wtrącił - Mówił, że pilnie musi się z wami wszystkimi skontaktować. Powiedział, że jest starym przyjacielem i ma do was sprawę - wzruszył ramionami.
- Boże Colin! - jęknęła Brooke - Jesteś głupi czy głupi?
- Głupi - wyszczerzył się, na co reszta się zaśmiała.
- Ej koniec żartów - uspokoiłem ich - To poważna sprawa. Grozi nam...
- Niebezpieczeństwo - dokończył Matt - Dobra czaje. Ale jak to zabił Brada?!
- Coś powoli docierają do was informacje - pokręciłem głową.
- Hej! To nie nasza wina - oburzył się John - Nie piłeś tyle co my!
- Było też zastopować - mruknęła Brooke. Chłopaki posłali jej groźne spojrzenia, a ona przewróciła oczami i wstała z podłogi - Weźcie coś zróbcie za nim on zabije nas wszystkich - powiedziała i wyszła, zostawiając nas w kompletnej dezorientacji.
- Boże - Matt wywrócił oczami - Zmienia częściej humor niż kobieta w ciąży.
- A skąd wiesz jaka jest kobieta w ciąży? - Chris posłał mu rozbawione spojrzenie. 
- Zamknij się - Matt zaśmiał się, uderzając Chrisa w ramię.
- Chłopaki - westchnąłem - Ale ona ma rację. Trzeba coś zrobić za nim nas wszystkim powybija.
- Wydaję mi się, że trochę dramatyzujecie - wtrącił się Jake - Ale jak tak bardzo chcecie zawsze mogę go namierzyć no nie?
- Nareszcie zaczynasz normalnie myśleć - podniosłem się z podłogi i podszedłem do biurka - Gdzie jest mój laptop?
- Na pewno mama mu zabrała - usłyszałem cichy śmiech za plecami - Może przyłapała go jak oglądał pornole - śmiali się. Przewróciłem oczami na ich zachowanie, przeszukując szafki. Może go gdzieś włożyłem.
- Bieber nic nie mówi, czyli to prawda - wybuchnęli jeszcze większym śmiechem. Zdecydowanie za dużo alkoholu.
- Och wy śmieszki - powiedziałem piskliwym głosem, kiedy odwróciłem się w ich stronę - Nie ma laptopa. Trzeba jechać do magazynów - cały czas się śmiejąc wyszli razem ze mną z pokoju i zeszli na dół. Zacząłem się rozglądać za Brooke, ale nigdzie jej nie znalazłem. 
- Ej gdzie jest Brookie? - zapytał Matt.
- Nie ma jej nigdzie - krzyknąłem spanikowany, kiedy otworzyłem drzwi łazienki. Cholera! 
- Stary spokojnie - podszedł do mnie Chris i złapał za ramię - Nic jej nie jest.
- Nie masz pewności - wyrwałem się i podbiegłem do drzwi, chcąc szukać jej na dworze.
- Czekaj! - usłyszałem za sobą głos Matta. Odwróciłem się w jego stronę. Szedł do mnie z jakąś kartką w ręku - To chyba od niej. 

Nie mogę znieść tego hałasu na górze, więc idę się przejść. Niedługo wrócę. Nie martw się xx

- Dlaczego akurat teraz musiała wyjść! - wrzasnąłem, kierując się do samochodu. Chłopaki poszli w moje ślady wsiadając do swoich aut. Już miałem wyjeżdżać, kiedy zauważyłem, że rodzicie właśnie podjechali pod dom.
- Justin czekaj! - krzyknął mój tata, podbiegając do mojego samochodu - Co się dzieje?
- Nic tato - uśmiechnąłem się lekko - Jedziemy sobie pojeździć.
- Dobrze - westchnął - Uważajcie. 
Kiwnąłem głową i zamknąłem drzwi. Wyjechałem z podwórka. Jechaliśmy ulicami Nowego Jorku nie zważając na żadne ograniczenia prędkości. Uwielbiałem takie sytuacje. Mijaliśmy inne samochody z zawrotną prędkością. Pamiętam, że jak byłem młodszy to szedłem z rodzicami chodnikiem. Przejechało wtedy koło nas kilka sportowych cudeniek. Jedno za drugim. Bardzo spodobał mi się ten widok i wtedy moim marzeniem stało się, żeby następnym razem być w takim aucie, a nie na chodniku. Tak wiem, mam dziwne marzenia. Ale spełniło się. Dałem chłopakom znać, że jadę dalej. Chciałem jeszcze chwilę pojeździć, mając nadzieję, że znajdę po drodze Brooke. Niestety się nie udało. Martwię się o nią. W końcu jest już tak późno... Dodatkowo nie odbiera moich telefonów. 
Skręciłem w prawo, wjeżdżając w leśną uliczkę. Wybrałem okrężną drogę do magazynu. Jechałem przez las, leniwie rozglądając się na boki. Spojrzałem w prawo i rzuciły mi się w oczy dwie postaci. Wyglądały jakby się kłóciły. Zatrzymałem się i wysiadłem z auta. Podszedłem bliżej, uważając, żeby mnie nie zobaczyli.
- Obiecałeś! - głos jakiejś dziewczyny wydawał się bardzo znajomy. Niestety nie mogłem jej zobaczyć, przez kaptur na głowie. Tak samo z tą drugą osobą. Po posturze wywnioskowałem, że to mężczyzna.
- I spełniłem obietnice - warknął, przyciskając dziewczynę do drzewa - Teraz przyszedłem po to co moje.
- Ale ja nic nie mam - zapłakała.
- Ależ masz - zauważyłem jak wyciąga coś błyszczącego z kieszeni. Zanim się połapałem o co chodzi, usłyszałem przeraźliwy pisk dziewczyny. Od razu rzuciłem się w ich kierunku. Mężczyzna, kiedy mnie zobaczył zaczął biec przed siebie. Chciałem go gonić, ale musiałem pomóc dziewczynie, która upadła na ziemię. Podbiegłem do niej i podniosłem ją z ziemi biorąc na ręce i bez słowa niosąc do swojego samochodu. 
- Justin - wyszeptała, kiedy kładłem ją na tylnych siedzeniach. Zmarszczyłem brwi i zdjąłem jej kaptur, chcąc zobaczyć z kim mam do czynienia. Zamarłem kiedy zobaczyłem Monę. Była cała blada i oddychała szybko - To koniec. Przeproś ode mnie Brooke.
- O czym ty mówisz? - zapytałem. Dziewczyna ledwo podniosła rękę i odsłoniła bluzkę. Ale ze mnie idiota! Dlaczego wcześniej tego nie zobaczyłem?! Ten chuj dźgnął ją kilka razy prosto w brzuch! Szybko zdjąłem swoją koszulkę i przyłożyłem do jej ran, próbując zatamować krew. Mało pomagało. Jedną ręką trzymałem materiał, a drugą sięgnąłem po telefon, żeby zadzwonić po pomoc. 
- Zostaw - sięgnęła po moją rękę - To i tak nic nie pomoże.
- Pomoże - warknąłem i czekałem, aż ktoś odbierze. - Mam tu ranną osobę! Potrzebuję karetki! Szybko! W lesie przy zachodniej części. Tak, tak - mówiłem szybko. Rozłączyłem się i spojrzałem na dziewczynę. Leżała taka bezbronna, cała blada. Z oczu leciały jej łzy. Okropny widok.
- Proszę - powiedziała cicho - Przeproś ode mnie Brooke. 
- Sama to zrobisz - schyliłem się i pocałowałem ją w czoło. Nie wiedziałem co robić - Zaraz przyjedzie karetka i zabiorą cię do szpitala. Spokojnie.
- Dziękuje Justin - wyszeptała.
- Dlaczego to brzmi jak pożegnanie? - do moich oczu zaczęły cisnąć się łzy. Nie chciałem, żeby odchodziła, nawet jeśli bardzo mnie wkurzała.
- Bo nim jest - uśmiechnęła się blado - Dziękuję - podniosła dłoń do moje policzka. Delikatnie musnęła go, po czym jej ręka opadła na siedzenie. 
- Mona - lekko potrząsnąłem dziewczyną. Zero reakcji - Mona kurwa! Nie, nie, nie!!! - wrzasnąłem i podniosłem dziewczynę (a właściwie jej ciało) i mocno przytuliłem. Nie wierzyłem, że ona nie żyje. Że już nigdy więcej mnie nie wkurzy albo się na mnie nie wydrze. Cholera ona umarła na moich oczach! Przeze mnie. Jakbym wcześniej zareagował... Zacząłem bujać się z nią w tą i z powrotem szepcząc do jej ucha jakieś śmieszne rzeczy, które kiedyś robiliśmy. Ona była ważną częścią mojego życia, a teraz tak po prostu ode mnie odeszła. Nie... To się nie dzieje. To tylko sen! 
Nagle usłyszałem syreny pogotowia. Wyciągnąłem dziewczynę z auta i zacząłem z nią iść w stronę nadjeżdżającej karetki. Musiałem wyglądać jak psychopata, ale miałem to w dupie. Oni ją uratują, na pewno.
- Szybko bierzemy ją! - ktoś krzyknął i zabrał ode mnie dziewczynę. Zaczęli się nią zajmować a ja usiadłem na drodze i zacząłem grać w jakąś grę na moim telefonie. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Do kogo zadzwonić. Jak to wszystkim powiedzieć. Co teraz...
- Przepraszam pana - usłyszałem nad sobą czyjś głos. Podniosłem głowę i zobaczyłem policjanta - Czy widziałeś co tu się stało?
- Ona - drżącą ręką wskazałem na karetkę, w której próbowali uratować Monę - Kłóciła się z jakimś mężczyzną. Zanim zdążyłem zareagować on dźgnął ją kilka razy.
- Rozumiem - funkcjonariusz kiwnął głową - Pamięta pan jakieś szczegóły? Jak wyglądał ten mężczyzna?
- Nie wiem - mruknąłem.
- Dam panu na razie spokój - westchnął i podał mi jakąś kartkę - Tutaj ma pan mój numer. Jakby się coś panu przypomniało to proszę zadzwonić. Ale my i tak się z panem skontaktujemy. 
Patrzyłem jak odchodzi. Muszę w końcu zadzwonić do chłopaków. Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer Ryana.
- Co jest stary? - usłyszałem rozbawiony głos. 
- Twoja siostra - wymamrotałem.
- Co z nią?
- Ooo..onna - jąkałem się - Nie żyje.
- Bieber widzę, że cię na żarty wzięło -  zaśmiał się.
- Ryan kurwa! To nie są żarty! - wrzasnąłem. 
- Jak to? - słyszałem jak jego oddech przyśpiesza. 
- Przyjedź koło tego klubu, gdzie się poznaliśmy.
- Powiedz mi co się dzieje! - krzyknął, ale zignorowałem go i rozłączyłem się. Nie będę rozmawiał o tym przez telefon.
Podniosłem się z ziemi i ruszyłem w stronę karetki. Akurat wyszedł z niej jakiś lekarz.
- Co z nią? - zapytałem, mając nadzieję, że wszystko dobrze.
 - Pan jest jej chłopakiem? - zignorował moje pytanie. Niepewnie kiwnąłem głową. Inaczej nic mi nie powiedzą.
- Bardzo mi przykro, ale pańska dziewczyna...- zatrzymał się - Nie żyje. 
Patrzyłem na niego jeszcze chwilę. Nie umiałem nic powiedzieć albo nie wiedziałem co. Mona nie żyje. Mona nie żyje. Mona nie żyje. Powtarzałem w myślach to zdanie jak mantrę. Nie wierzyłem w to. Myślałem, że to jakiś sen i zaraz się obudzę. Moja pierwsza miłość nie żyje. 
- Brooke! - krzyknąłem i wyminąłem lekarza, który posłał mi zdziwione spojrzenie. Pieprz się. 
Wskoczyłem do samochodu i odpaliłem silnik. Wybrałem numer Brooke i modliłem się, żeby odebrała. 
Jestem bipolarny.


Brooke's POV
Mój telefon po raz kolejny dzwoni. Spojrzałam na wyświetlacz - Justin. Dobra odbiorę w końcu, pewnie się zamartwia na śmierć.
- Przepraszam kochanie, ale nie widziałam wcześniej, że dzwonisz - uśmiechnęłam się niewinnie, chociaż wiedziałam, że on i tak nie może tego zobaczyć. 
- Brooke - usłyszałam słaby głos - Mona nie żyje - powiedział. Upuściłam telefon, który z hukiem spadł na ziemię, roztrzaskując się na milion małych kawałeczków. Z moich oczu poleciały łzy. Wstałam z ławki na której siedziałam i zaczęłam biec przed siebie. Nagle zrobiło mi się niedobrze, a świat zawirował. Na drżących nogach podeszłam do drzewa i oparłam się o nie. Dlaczego akurat zachciało mi się iść do parku. Mogłam siedzieć w domu! Nagle poczułam jak obiad wraca do mojego gardła. Schyliłam się i opróżniłam całą zawartość mojego żołądka. Dziwne... To już któryś raz w ostatnim czasie. Wróciłam na dróżkę i powoli zaczęłam iść przed siebie. Nie docierało do mnie jeszcze co takiego powiedział Justin. Chyba mi się tylko przesłyszało. 
Szłam chodnikiem, kiedy znowu zrobiło mi się niedobrze. Czekaj... Mona nie żyje? Dopiero teraz dotarły do mnie te słowa. Rozpłakałam się jak małe dziecko i z bezsilności usiadłam na ziemi. Oparłam się plecami o płot i zaczęłam głośno płakać. 
- Panienko co się dzieje? - usłyszałam jakiś głos. Podniosłam głowę i zobaczyłam starszą panią - Jesteś cała blada, dziecko! Chodź, pomogę ci - pomogła mi wstać i zaczęła prowadzić mnie, jak sądzę, do jej domu. Nie protestowałam. Sama nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Właśnie się dowiedziałam, że moja przyjaciółka nie żyje. Jestem sama, w nocy, bez telefonu. No super. 
- Zrobię ci herbatki, siadaj - wskazała na kanapę i poszła do kuchni. Przyciągnęłam kolana do piersi i zaczęłam jeszcze mocniej płakać, o ile to możliwe. Po chwili kobieta wróciła z napojem, który postawiła przede mną i usiadła obok mnie.
- Co się dzieje kochanie? - zapytała, delikatnie pocierając moje plecy. Nic nie odpowiedziałam. Znowu miałam ochotę zwymiotować. Kobieta chyba to zauważyła - Tam jest łazienka, jeśli chcesz... - nie dałam jej dokończyć, bo podniosłam się i biegiem rzuciłam się do toalety. Ponownie zwróciłam wszystko co mogłam.
- Jesteś w ciąży? - zapytała wchodząc do pomieszczenie. Moje oczy rozszerzyły się. Cholera! Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam! Przecież okres powinnam dostać... Właściwie to sama nie wiem kiedy. Cholera.
- Nie wiem - oparłam się o ścianę. 
- Tu obok jest apteka - pokazała palcem w bok - Chcesz, żebym poszła po test?
- A mogłaby pani? - zapytałam z nadzieją. Kobieta skinęła głową i zniknęła za drzwiami. Odchyliłam głowę do tyłu i zamknęłam oczy. Dlaczego teraz dzieje się tyle rzeczy?! Już sama nie wiem przez co mam płakać. Podniosłam się i wyszłam z łazienki. Weszłam do kuchni i kiedy mój wzrok spoczął na kuchence, w głowie zaświtał mi bardzo fajny pomysł. Zaczęłam przeszukiwać szafki. Miałam nadzieję, że mają tu coś takiego jak zapalniczka albo zapałki. Nagle usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi. Zrezygnowana, szybko zamknęłam szafkę i usiadłam na krześle przy stole. 
- Proszę - do kuchni weszła kobieta i podała mi test. Kiedy mnie zobaczyła uśmiechnęła się lekko - Nie denerwuj się kochanie. Ciąża to nic złego - Och, żeby tu tylko o ciąże chodziło. Wzięłam od niej opakowanie i wróciłam do łazienki. Przeczytałam instrukcje, po czym zrobiłam wszystko tak jak trzeba. Musze teraz poczekać dwie minuty. Bawiłam się palcami, czekając nawet minutę dłużej dla pewności. Spojrzałem na zegarek. Dobra, czas sprawdzić. Na trzy.
- Raz - wyszeptałam, mając zamknięte oczy - Dwa... Trzy - otworzyłam oczy i spojrzałam na test.



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej! 
Jak Wam święta mijają? Zadowoleni z prezentów? :D 
Co sądzicie o rozdziale?
Małymi kroczkami zbliżamy się do końca Lust for arson. Ale spokojnie, jeszcze kilka rozdziałów będzie! Także nie macie się o co na razie martwić ;d 
Do zobaczenia ♥





środa, 23 grudnia 2015

ROZDZIAŁ 25

Brooke's POV
Obudziłam się szukając ręką obok mnie ciała Justina. Nikogo nie znalazłam, więc spanikowana, gwałtownie podniosłam się i wstałam z łóżka. Nie miałam nic na sobie, więc wyciągnęłam z szafy chłopaka niebieską koszulkę, która sięgała mi do połowy ud. Wyszłam z pokoju, kierując się na dół. Już w połowie schodów dotarł do mnie cudowny zapach naleśników. Zajrzałam do kuchni, gdzie Justin stał przy kuchence cicho podśpiewując i wymachując biodrami w rytm muzyki, która akurat leciała w radiu. Oparłam się o framugę drzwi i skrzyżowałam ręce na piersiach. Cicho zaśmiałam się pod nosem, na co chłopak gwałtownie odwrócił się i upuścił miskę z ciastem na naleśniki.
- Jezu Brooke - jęknął ścierając ciasto - Wystraszyłaś mnie.
- Przepraszam - uśmiechnęłam się i podeszłam do niego, całując go w policzek.
- Wydaję mi się, że to za mało jak na przeprosiny - uśmiechnął się łobuzersko.
- Tak? - oblizałam usta przybliżając swoją twarz do jego - To jakie prze... - nie dał mi dokończyć, bo niespodziewanie wpił się w moje wargi. Umieściłam dłonie na jego karku, delikatnie ciągnąc go za włosy. Przyciągnął mnie bliżej i położył ręce na moich biodrach. Jęknął prosto w moje usta, kiedy przypadkowo wypchnęłam biodra do przodu, ocierając się o jego krocze. Uśmiechnęłam się zwycięsko. Przejechał językiem po mojej wardze prosząc o dostęp. Postanowiłam się trochę z nim podroczyć i dalej trzymałam usta zamknięte. Zjechał rękoma na mój tyłek i ścisnął go lekko, przez co jęknęłam a on szybko włożył swój język do moich ust. Zaczęliśmy zawziętą walkę i z góry wiedziałam, że jestem skazana na porażkę. Nagle ktoś zadzwonił do drzwi, a ja na ten dźwięk podskoczyłam, nie spodziewając się tego.
- Spokojnie - zaśmiał się. Posłałam mu nerwowy uśmiech, kiedy opuszczał kuchnię, żeby otworzyć drzwi. Podeszłam do blatu i zabrałam jednego naleśnika. Usiadłam przy stole i zaczęłam go skubać, wkładając sobie do buzi malutkie części. W taki sposób najbardziej lubię je jeść.
Słyszałam jak Justin chwilę z kimś rozmawiał, po czym zamknął z hukiem drzwi i praktycznie biegiem wpadł do kuchni.
- Co to jest?! - rzucił przede mnie kopertę z napisem "Miłego dnia skarbie".
- Skąd pomysł, że to do mnie? - zmarszczyłam brwi.
- Listonosz powiedział, że "Pan T" kazał dostarczyć to dla Brooklyn Curtis - starał się naśladować głos listonosza, co wywołało u mnie cichy chichot. Zgromił mnie wzrokiem, więc od razu się zamknęłam - Masz zamiar to otworzyć?
- Od kogo to? - zapytałam. Jakoś uciekła mi ta informacja.
- Od jakiegoś "Pana T" - odparł. Stanęłam jak wryta, kiedy dotarły do mnie te słowa. Zaczęłam drżeć, a do moich oczu napłynęły łzy kiedy przypomniałam sobie wydarzenia ze wczorajszego dnia. Justin widząc moją reakcje zmarszczył brwi, nie wiedząc dlaczego tak reaguje, ale po chwili podszedł do mnie i mocno przytulił. Zaczęłam jeszcze bardziej płakać, kiedy chłopak uspokajająco głaskał moje plecy i szeptał czułe słowa do mojego ucha. Też tak macie, że jak ktoś chce was uspokoić to zaczynacie płakać jeszcze bardziej?
- Kochanie kto to jest? - złapał mnie za ramiona i odsunął, patrząc w moje oczy.
- To Tho... Thom...- zaczęłam się jąkać - Thomas.
- Kto? - zmarszczył brwi.
- Thomas Walker - wyszeptałam spuszczając głowę.
- Nie mam pojęcia kto to, ale mam nadzieję, że teraz mi wszystko wyjaśnisz - złapał mnie za rękę i pociągnął do salonu. Usiadł na kanapie i pociągnął mnie tak, że wylądowałam na jego kolanach - Mam wrażenie, że to ma związek z Bradem i tym całym zamieszaniem.
 I wszystko do mnie znowu wróciło. Zaczęłam się zastanawiać dlaczego Justin nie próbuje wyciągnąć ode mnie co rzekomo zrobił mi Brad. Dlaczego nie mówi nic o Mike'u. Czy widział go w ogóle? Zachowywał się tak jakby nic się nie stało. Może to był jego sposób na radzenie sobie z tym wszystkim? Ale ja potrzebowałam rozmowy. Musiałam się wygadać. Powiedzieć wszystko co mi leży na sercu żeby poczuć się lepiej. I zrobię to, nawet jeśli on nie będzie chciał mnie słuchać.
- Dlaczego nie chcesz rozmawiać o tym co się stało? - spytałam cicho.
- Jak to nie chcę - zmarszczył brwi - Myślałem, że ty nie chcesz - chciał się uśmiechnąć, ale na jego twarzy pojawił się grymas. Nic nie opowiedziałam tylko pokręciłam przecząco głową. Chłopak westchnął, po czym delikatnie zepchnął mnie ze swoich kolan, sprawiając, że wylądowałam na kanapie obok niego. Usiadł po turecku, zwrócony twarzą do mnie i czekał aż zacznę mówić.
- Wiesz, że Mike wrócił? - mój głos drżał i wiedziałam, że jak będę mówić głośniej to się rozpłaczę.
- Wiem - odparł - Ale co to ma do tego wszystkiego?
- Powiedział mi, że tata zmarł - ściszyłam głos do tego stopnia, że nie byłam pewna czy Justin to usłyszał. Na szczęście chłopak to usłyszał i pokiwał głową, na znak, że wie - I wybiegłam z domu. Biegłam jakiś czas, sama nie wiem dokąd - spuściłam głowę i zaczęłam strzelać palcami - A potem zrobiło mi się słabo i zemdlałam.
- Brooke - westchnął i przyłożył dłoń do mojego policzka. Posłałam mu blady uśmiech.
- I nie wiem co dalej się ze mną działo - pokręciłam głową - Obudziłam się przywiązana na krześle. Siedziałam na przeciwko Brada, który...
- Czy on coś ci zrobił? - przerwał mi. Jego oczy pociemniały, a szczękę miał mocno zaciśniętą. Był zły. I to bardzo.
- Justin to nie tak - zaczęłam, ale nie dał mi dokończyć bo wstał i wyszedł z pokoju. Siedziałam z otwartymi ustami, nie wiedząc co się przed chwilą stało. Czy on jest zły na mnie? Co ja mu takiego zrobiłam? Po kilku minutach Justin wrócił z kopertą w ręku.
- Co jest w środku? - wysyczał rzucając ją do mnie.
- Nie wiem - mruknęłam i odłożyłam ją na bok.
- To otwórz i zobacz! - wrzasnął, a ja podskoczyłam. Chłopak widząc moją przerażoną twarz złagodniał i usiadł koło mnie - Przepraszam. Po prostu nie mogę znieść myśli, że on coś ci zrobił - chciałam coś powiedzieć, ale uciszył mnie i mówił dalej - Zobacz co jest w środku - podał mi kopertę. Moje ręce trzęsły się jakbym rozbrajała jakąś bombę. Wzięłam kopertę i spojrzałam na Justina, który uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco. Drżącymi dłońmi otworzyłam ją i zajrzałam do środka. Były tam jakieś zdjęcia, ale bałam się je zobaczyć,
- Ty zobacz - podałam chłopakowi kopertę - Ja się boje.
Justin wziął ją ode mnie i wyciągnął 3 zdjęcia. Na każdym był nieżywy Brad. Jeden obrazek pokazywał jego brzuch z kłutymi ranami, na drugim była jego blada twarz, a trzecie zdjęcie pokazywało go w całości. Zrobiło mi się niedobrze kiedy to zobaczyłam. Oczy znowu zapiekły mnie od zbierających się w nich łez. Wstałam i chwiejnym krokiem poszłam do kuchni. Nie wiedziałam co mam teraz ze sobą zrobić. Ta sytuacja, te zdjęcia... To wszystko za dużo jak na mnie.
Podeszłam do lodówki i wyjęłam z niej sok, upijając kilka łyków. Starałam zachowywać się normalnie, jakby nic się nie stało. Wróciłam do salonu i usiadłam na fotelu pod ścianą i włączyłam telewizor, przerzucając z kanału na kanał, w poszukiwaniu czegoś, co odciągnęłoby moje myśli od tej chorej sytuacji. Kątem oka patrzyłam na Justina, który siedział z twarzą ukrytą w dłoniach. Chciałabym wiedzieć co siedzi teraz w jego głowie, ale nie mam odwagi, żeby o to zapytać. Moja chęć wygadania się nagle prysła. Miałam nadzieję, że o nic nie będzie pytał. Te zdjęcia na pewno dużo mu powiedziały, ale sama nie wiem czy przez nie, nie będzie miał jeszcze więcej pytań. Oby nie...
- Przepraszam - po kilku minutach ciszy podniósł się i ruszył w moją stronę. Kucnął przed fotelem i ujął moje dłonie w swoje, uważnie mi się przypatrując - Nie miałem pojęcia co tam się działo. Nie dałem ci nawet dojść do słowa. Tak mi przykro Brooke - westchnął całując moje dłonie - Wiem, że Brad był dla ciebie ważny. I mimo tego co ci zrobił to.. jakaś... - zaczął się jąkać - cząstka ciebie... zz..zawsze - odchrząknął - go kochała i będzie kochać.
Nic nie odpowiedziałam tylko zsunęłam się z fotela i upadłam na kolana obok niego. Mocno go przytuliłam i trwaliśmy tak przez jakiś czas. Naprawdę wzruszył mnie tymi słowami. Były takie szczere i piękne. To prawda, że zawsze kochałam Brada. Był dla mnie jak brat, którego rzekomo nie miałam. Nawet to co mi zrobił nie zmieniło moich uczuć do niego, a teraz wiem, że nie zrobił tego z własnej woli. Nigdy o nim nie zapomnę. Już na zawsze zostanie w moim sercu.
- Kto to zrobił? - odsunął się ode mnie i lekko wskazał brodą na zdjęcia.
- T - powiedziałam obojętnie po czym wstałam i zaczęłam rozglądać się po pokoju. Kolejny raz nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić.
- Kto? - powtórzył.
- Thomas Walker - powiedziałam powoli. Zmarszczył brwi, nie wiedząc o kogo chodzi. No tak - Był ze mną w poprawczaku. Zawsze się do mnie przystawiał i proponował... dziwne rzeczy. Odrzucałam go i nie zwracałam na niego uwagi. A potem uciekł albo go wypuścili, nie wiem - przerwałam patrząc na jego reakcje. Miał skupiony wyraz twarzy. Analizował wszystko co mu powiedziałam - I pamiętasz tego człowieka, który zabił Douga? To był on - ostatnią część wyszeptałam.
- Gdzie on teraz jest? - zapytał spokojnym głosem. Mimo to wiedziałam, że w środku walczy ze sobą, żeby nie wybuchnąć. Zastanawiałam się czy powiedzieć mu, że jest w domu na przeciwko. On na pewno tam pójdzie i go zabije. A czy ja tego chce? Thomas wyrządził dużo szkód, ale... To skomplikowane.
- Nie wiem - mruknęłam - Było ciemno jak uciekałam.
- To gdzie byłaś przez tyle czasu? - podniósł głos. Zapewne dlatego, że był zdziwiony, że przez kilka godzin wracałam tutaj. To się władowałaś Brooke...
- Ja umm.. - zacięłam się - Siedziałam chwilę w parku. Musiałam sobie wszystko przemyśleć - patrzył na mnie podejrzliwym wzrokiem, ale po chwili uśmiechnął się i przyciągnął do siebie.
- Najważniejsze, że już jesteś - cmoknął mnie w czoło - A nim zajmę się później.

*kilka dni później*

- Heeej! Oglądałam to! - zrobiłam minę szczeniaczka, kiedy przyszedł Justin i przełączył moje bajki. Posłał mi bezczelny uśmiech i rozsiadł się wygodnie na kanapie, oglądając mecz koszykówki. Faceci... Podeszłam do niego i okrakiem usiadłam na jego kolanach.
- Co ty robisz? - uśmiechnął się łobuzersko. Wzruszyłam ramionami i zaczęłam obrysowywać palcem jego tatuaże. 
- Uwielbiam je - wyszeptałam mu do ucha, przygryzając jego płatek. Chłopak poruszył się niespokojnie ocierając się o moją kobiecość. Zaczęłam jeździć rękoma po jego ramionach, a później po jego klatce piersiowej. Chłopak siedział bez koszulki, w samych dresach. Jedną ręką jeździłam po jego brzuchu, a drugą wyjęłam pilot z jego dłońmi. Nawet tego nie zauważył. Kiedy miałam już co chciałam złożyłam słodkiego buziaka na jego ustach i wstałam wracając na fotel. 
- No weź - chłopak jęknął wskazując na swoje krocze.
- Masz mały problem widzę - zaśmiałam się, włączając z powrotem na swoje bajki.
- Mały? - w mgnieniu oka znalazł się przy mnie, opierając ręce na podłokietnikach - Wydaję mi się, że jednak duży.
- No nie wiem - przyłożyłam palec do brody udając, że nad czymś myślę. Nasze twarze dzieliło kilka centymetrów. Czułam na swoich ustach jego oddech. 
- No to zaraz się dowiesz - powiedział i już miał mnie pocałować, kiedy po domu rozniósł się dźwięk dzwonka. Zmarszczyłam brwi nie wiedząc kto mógł przyjść. Justin westchnął zirytowany i odsunął się ode mnie, podchodząc do drzwi i otwierając je. Odwróciłam głowę i spojrzałam w tamtym kierunku.
- No siema ludzie - do środka wszedł Chris z butelką wódki w dłoni. Oj coś czuję, że będzie się dzisiaj działo. Za nim pojawiła się reszta chłopaków, którzy przywitali się z Justinem męskim uściskiem i Mona, która posłała mu tylko lekki uśmiech. Okej? 
- Cześć Brookie - podeszli do mnie i przywitali się. 
- No hej - westchnęłam trochę zawiedziona, że nie będę mogła dokończyć z Justinem tego, co zaczęłam.
- Coś się stało? - zapytał John.
- Czy może w czymś przeszkodziliśmy? - zaśmiał się Colin wskazując na Justina. Spojrzałam w jego kierunku. Stał cały czerwony z poduszką przy kroczu. Zaczęłam się śmiać, a za chwilę dołączyła do mnie reszta. Nawet Mona.
- Kocham wasze wyczucie - powiedziałam ocierając dłonią łzy. 
- Nienawidzę was wszystkich - Justin wytknął w naszą stronę język i zniknął za drzwiami łazienki, zapewne po to, żeby rozwiązać jego "mały" problem. 
- Napijecie się czegoś? - zaproponowałam, podnosząc się i idąc w kierunku kuchni.
- Mamy wszystko, weź tylko kieliszki! - krzyknął Jake. Zaśmiałam się cicho. Zachowywali się jak normalni ludzie w ich wieku, kiedy tak naprawdę daleko im było do normalności. Ale to było właśnie najlepsze. Wyróżnialiśmy się w jakiś sposób. Nasze życie było pełne niespodzianek i zawirowań co z jednej strony było naprawdę uciążliwe, a z drugiej genialne. Przynajmniej się nie nudzimy.
- Robisz te kieliszki czy jak? - moje rozmyślenia przerwał czyjś głos. Odwróciłam się gwałtownie i stanęłam przed Ryanem. Nasze twarze dzieliło kilka centymetrów. Podniosłam wzrok, żeby spojrzeć w jego oczy. Były naprawdę piękne - Halo! Ziemia do Brooke - pstryknął palcami przed moją twarzą - Wszystko w porządku? 
- Tak ja tylko... - odwróciłam się i wzięłam do ręki pierwszą rzecz jaka wpadła mi w oczy.
- Po co ci łyżka? - spojrzał na mnie jak na wariatkę.
- Ja... - zatrzymałam się nie wiedząc co powiedzieć - Kończyłam obiad! 
- Obiad o 22? - zmarszczył brwi. 
- Tak wyszło - wzruszyłam ramionami i otworzyłam szafkę, żeby wyciągnąć kieliszki.
- Brooke - złapał mnie za rękę i pociągnął, sprawiając że wpadłam na niego. Znowu byliśmy bardzo blisko siebie - Nie wiem co siedzi w twojej głowie, ale błagam przestań się tak zachowywać.
- Tak to znaczy jak? - przewróciłam oczami.
- Sam nie wiem...- podrapał się po karku - Ale zachowujesz się dziwnie. Unikasz mojego wzroku i wszystkiego co ze mną związane. 
- Dziwisz mi się? - prychnęłam.
- Tak - odparł - W takim razie wyjaśnij mi o co ci chodzi.
- Nie umiem z tobą normalnie rozmawiać po tym co powiedziałeś - mruknęłam - Boję się przez ciebie.
- Co ja takiego powiedziałem? - spojrzał na mnie zdezorientowany.

FLASHBACK
- Dobrze mamo - zaśmiał się i ostatni raz szybko pocałował mnie w usta i odstawił na ziemię. Minął mnie i wyszedł. Spojrzałam na Ryana, który przyglądał mi się smutnie.
- Ryan, ja chciałam ci powiedzieć, ale...
- Spoko - uśmiechnął się blado - To był twój wybór.
Spojrzał na mnie ostatni raz, po czym odwrócił się i podszedł do drzwi. Nacisnął klamkę i już miał wychodzić, kiedy zatrzymał się i delikatnie obrócił głowę.
- Tylko zastanów się czy dobry - powiedział i wyszedł, zostawiając mnie w kompletnej dezorientacji. 
END OF FLASHBACK

- Bo to prawda - mruknął ponuro.
- Dlaczego?! - mój głos brzmiał desperacko - Co chciałeś przez to powiedzieć?
- Posłuchaj - westchnął, przeczesując włosy palcami - Justin jest... On nie bawi się w związki. Ma dziewczyny na jedną noc, ewentualnie parę dni, to wszystko. Z tobą nie jest inaczej - przerwał patrząc w moje oczy. Miałam ochotę go uderzyć - Uprawialiście już seks? Jak nie to rzuci cię jak tylko to się stanie, a jeśli tak to musisz być w tym naprawdę dobra - tu miarka się przebrała. Z całej siły wymierzyłam mu uderzenie w policzek. Jego głowa poleciała w bok, a on przyłożył rękę do obolałego miejsca. Jego oczy ciskały we mnie piorunami. Wzięłam to po co tu przyszłam i minęłam go, trącając przy tym jego ramię. Weszłam do salonu, gdzie wszyscy rozmawiali i w ogóle nie zwrócili uwagi na to, że nie było mnie tak długo. Postawiłam kieliszki na stoliku i usiadłam na fotelu. Po chwili przez salon prawie przebiegł Ryan, wychodząc z domu, głośno trzaskając drzwiami.
- A temu co się stało? - zapytał Scott. Nagle wszyscy na mnie spojrzeli, a ja tylko wywróciłam oczami.
- Skąd ja mam wiedzieć - jęknęłam zirytowana.
- Poszedł za tobą - wyjaśnił Scott - Pokłóciliście się?
- Nie wasza sprawa - wysyczałam i podniosłam się, idąc na górę.


Mona's POV
- Pójdę zobaczyć co z nią - powiedział Justin i wstał, chcąc iść za Brooke.
- Siedź - zatrzymałam go - Ja pójdę - chłopak pokiwał głową i wrócił na miejsce. Widziałam, że patrzył na mnie kiedy wchodziłam po schodach. Czyżby mi nie ufał? Szłam korytarzem, nie wiedząc w którym pokoju jest Brooke. Nagle poczułam zapach spalenizny. Szybko otwierałam wszystkie drzwi, chcąc jak najszybciej znaleźć dziewczynę. Otworzyłam ostatnie drzwi i zobaczyłam ją siedzącą na łóżku. Przed nią ustawione było 6 świeczek. Odetchnęłam z ulgą. Nic jej nie jest.
- Czemu tu tak śmierdzi? - zapytałam wchodząc do środka.
- Bluzka mi się zajarała - wymamrotała wskazując na materiał. Była tam wypalona dziura. Jak ona odpalała te świeczki?
- Co tam? - zapytałam siadając obok niej. Nic nie odpowiedziała, tylko wzruszyła ramionami - Przecież widzę, że coś jest nie tak.
- Ryan - powiedziała oschle.
- Mogłam się domyślić - zaśmiałam się - Co ten mój kochany braciszek znowu wymyślił?
- Powiedział, że Justin jest ze mną, bo jestem dobra w łóżku - odpowiedziała zamykając oczy. Słyszałam jak po cichu zaczyna liczyć, żeby się uspokoić.
- Hej! - przytuliłam ją - Nie przejmuj się tym. To nie prawda. Justin kocha cię najmocniej na świecie - odsunęła się ode mnie i spojrzała mi w oczy - Nie widzi świata poza tobą. Jakby było trzeba oddałby za ciebie życie.
- Mam nadzieję, że nie będzie trzeba - wymamrotała.
- Wszystko będzie dobrze - uśmiechnęłam się do niej, co odwzajemniła.
- Dziękuje - przytuliła mnie, po czym wstała zdmuchując świeczki i odstawiając je na szafkę. Zdecydowałam, że teraz jest idealny moment, żeby jej to powiedzieć. Z drugiej strony może lepiej jej nie martwić? I tak ma dużo swoich problemów.
- Mona co się dzieje? - nawet nie wiem skąd nagle pojawiła się przede mną - Siedzisz taka zamyślona.
- Muszę ci coś powiedzieć - ściszyłam głos, chcąc mieć pewność, że chłopaki nic nie usłyszą. Dziewczyna zmarszczyła brwi i usiadła na przeciwko mnie - Mam problem.
- Jaki? - patrzyła na mnie uważnie, jakby chciała wyczytać to z mojej twarzy.
- Zrobiłam coś czego nie powinnam...


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Cześć miśki! ♥
Bardzo przepraszam, że musieliście tyle czekać na ten rozdział, ale miałam problem z internetem :/
A jak wrażenia? Podoba się?
Zostawcie komentarz i do zobaczenia :*

PS
 Z okazji Świąt Bożego Narodzenia

życzę Ci nadziei, własnego skrawka nieba,
zadumy nad płomieniem świecy,
filiżanki dobrej, pachnącej kawy,
piękna poezji, muzyki,
pogodnych świąt zimowych,
odpoczynku, zwolnienia oddechu,
nabrania dystansu do tego, co wokół,
chwil roziskrzonych kolędą,
śmiechem i wspomnieniami.
Wesołych świąt!

niedziela, 20 grudnia 2015

ROZDZIAŁ 24

Rozdział zawiera sceny +18 

Brooke's POV
- Obudź się - usłyszałam stłumiony głos - Brooke wstawaj! - głos brzmiał coraz głośniej. Miałam zamknięte oczy i nie chciało mi się ich otwierać. Ale kiedy dźwięk zaczął się nasilać, delikatnie podniosłam powieki. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to białe krzesło, a na nim... Siedział Brad. Rozejrzałam się po pokoju. Ciemne, obdarte ściany i kilka malutkich okienek. Zauważyłam, że często budzę się w takich warunkach. Przydałoby się to zmienić...
- Brooke wszystko w porządku? - usłyszałam zatroskany głos Brada. Spojrzałam na niego z pogardą i nic nie odpowiedziałam - Nie ignoruj mnie.
- Bo co mi zrobisz?! - wrzasnęłam - Znowu mnie porwiesz?!
- Nie porwałem cię - spojrzał na mnie jak na kosmitkę.
- Nie? - prychnęłam - To dlaczego jestem związana?! - próbowałam podnieść ręce, ale uniemożliwiły mi to sznury, którymi byłam przywiązana do krzesła.
- Nie tylko ty - mruknął i dopiero wtedy się zorientowałam, że on także ma skrępowane ręce i nogi. Spojrzałam na niego zdezorientowana, a on tylko wzruszył ramionami. Jeszcze raz rozejrzałam się po pokoju szukając czegoś, co przykułoby moją uwagę. Ciemno, brudno i zimno. Nic ciekawego, co mogłoby mi pomóc. Zaczęłam się szarpać, próbując się uwolnić, ale nie przyniosło to żadnych efektów, poza tym, że moje nadgarstki były coraz bardziej poranione.
- Siedź spokojnie - powiedział znudzony - To nic nie da. Musimy czekać.
- Czekać na co?! - krzyknęłam przerażona. Bałam się co mnie tu czeka. Bałam się obecności Brada i jego dziwnego zachowania. Czy ktoś mi łaskawie wytłumaczy o co tu chodzi?
- Na T.
- Na co? - zapytałam, nie będąc pewna, czy dobrze usłyszałam.
- Na T - powtórzył, a widząc moje zdziwienie kontynuował - Nie wiem jak się nazywa. Karze mówić na siebie "T". Nie wiem kim jest ani jak wygląda.
- Skąd go znasz i dlaczego tu jesteśmy i...
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła - uśmiechnął się łobuzersko, a ja miałam ochotę go zabić. Miałam mnóstwo pytań, a on mi wyjeżdża z takim tekstem?! Chłopak zauważył, że nie mam ochoty na żadne żarty i westchnął, po czym zaczął mówić - Poznałem go krótko po tym jak wyszedłem z poprawczaka. Potrzebowałem pieniędzy, a u niego był szybki zarobek. Miałem pomagać ludziom, kiedy naprawdę tego potrzebowali - przerwał i spojrzał mi w oczy - Tobie także.
-Ten dom... Te pieniądze? To od Ciebie? - zapytałam modląc się, żeby to nie była prawda.
- Właściwie od T, no ale można powiedzieć, że to dzięki mnie - uśmiechnął się lekko - Wszystko było pięknie, dopóki nie powiedział mi dalszej części mojej pracy - zatrzymał się i nerwowo przełknął ślinę - Kiedy ludzie się już ustatkowali miałem ich...
- Zabijać - dokończyłam za niego. To by wyjaśniało dlaczego Brad zrobił to co zrobił - Pracowałeś z nim a nie wiesz jak wygląda?
- Nie wiem - spuścił głowę - Zawsze miał maskę albo jakiś kaptur. Zawsze zasłaniał twarz.
- A dlaczego tu jesteśmy? - zapytałam cicho, bojąc się odpowiedzi.
- Jechałem do domu, kiedy zobaczyłem jak biegniesz, a potem po prostu upadasz - podniósł głowę i spojrzał w moje oczy - Wystraszyłem się i wysiadłem z auta, żeby ci pomóc. Zabrałem cię do domu, a on tam czekał. Kiedy zorientował się, że ci pomagam zamiast cię zabić wpadł w szał. I wtedy...
- Domyślam się co dalej - mruknęłam, nie chcąc słuchać tej opowieści.
Zapanowała cisza.
Siedzieliśmy nic nie mówiąc i nawet na siebie nie patrząc. Sama nie wiem czy czułam się lepiej ze świadomością, że Brad był zmuszony do zabicia mnie czy nie. Z drugiej strony zawsze mógł uciec. Nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć. Podniosłam głowę i napotkałam wzrok Brada. Patrzył na mnie z lekkim uśmiechem. Odwzajemniłam to. Patrzyliśmy się w swoje oczy nic nie mówiąc. Nie wiem ile czasu minęło, ale czułam się tak dobrze.
- Brooke muszę ci coś powiedzieć - jego twarz spoważniała. Przełknął ślinę i zamknął oczy odchylając głowę do tyłu. Westchnął ostatni raz i odezwał się - Kocham cię.
- Co?! - zakrztusiłam się własną śliną.
- To co usłyszałaś - powiedział cały czas patrząc prosto w moje oczy. Te słowa słyszę zdecydowanie od zbyt dużej liczby osób. Te dwa słowa liczą się dla mnie tylko i wyłącznie z ust Justina. Właśnie, Justin! Zorientował się, że mnie nie ma? Spotkał już Mike? Szukają mnie? W ogóle czy wrócił do domu cały i zdrowy. A co jeśli coś mu się stało? Ja tego nie przeżyję! O ile uda mi się wyjść stąd cało... - Brooke halo! - usłyszałam głos Brada i dopiero teraz zorientowałam się, że odpłynęłam.
- Ja... - zawahałam się - Nie wiem co ci powiedzieć.
- Nic nie mów - uśmiechnął się lekko - Chciałbym, żebyś to wiedziała. A innej okazji nie będzie, żeby ci to powiedzieć.
- Jak to nie będzie? - zmarszczyłam brwi i jak na zawołanie drzwi otworzyły się, a do środka wszedł jakiś mężczyzna. Mogłam się domyśleć, że to ten "T". Podszedł do ściany, pod którą stało krzesło. Wziął je i postawił z boku, między nami i usiadł. Spoglądał to na mnie to na Brada.
- Wypuść ją - warknął Brad, a w odpowiedzi usłyszeliśmy tylko śmiech.
- Pokaż się - wysyczałam - Podobno taki odważny jesteś.
Postać podniosła się i przyłożyła ręce do kaptura. Powoli zaczęła ściągać go z głowy, a kiedy jego twarz się ujawniła, miałam wrażenie, że gdzieś go już widziałam.
- Thomas? - usłyszałam spanikowany głos Brada. Spojrzałam przelotnie na niego, a potem z powrotem na T. Już wiem! Thomas Walker! Ten koleś spod 26. Nigdy go nie lubiłam, bo zawsze był strasznie nachalny. Ale co on tu robi? Przecież powinien jeszcze siedzieć.
- Witam w moich skromnych progach - zaśmiał się wskazując na pomieszczenie - Niestety nie ma tu luksusów, ale myślę, że może być.
- Dlaczego to robisz? - zapytałam.
- A dlaczego nie? - posłał mi zdziwione spojrzenie - Fajna zabawa patrzeć, jak ludzie błagają, żeby ich nie zabijać.
- Jesteś chory - splunęłam pod jego nogi.
- Tak jak ty skarbie - podszedł do mnie i przejechał zimną dłonią po moim policzku. Odsunęłam głowę nie chcąc, żeby mnie dotykał.
- Ja nie jestem chora - wysyczałam. Mimo wszystko w moim głosie słychać było niepewność. Teoretycznie odkąd cokolwiek podpaliłam minęło bardzo dużo czasu, ale to nie zmienia faktu, że cały czas mam ochotę to zrobić.
- Tak, tak - zaśmiał się - A teraz przejdźmy do najlepszego.
Podszedł do ściany, przy której stał wielki stół, a na nim leżały jakieś narzędzia. Wziął duży nóż i z powrotem wrócił do nas.
- To który pierwszy? - spojrzał na nas - Panie mają pierwszeństwo, prawda? - spojrzał na mnie z psychicznym uśmiechem. Nim się obejrzałam stał już przy mnie, a nóż delikatnie jeździł po mojej twarzy - Szybko i bezboleśnie czy powoli i boleśnie? - zapytał, a kiedy nie otrzymał odpowiedzi trochę mocniej przycisnął nóż - Oj no weź! Nie psuj zabawy! Nawet daję ci wybór!
- Daj mi spokój - wysyczałam przez zaciśnięte zęby. Chłopak popatrzył na mnie rozbawiony, po czym gwałtownie odwrócił się i rzucił nożem przed siebie. Usłyszałam cichy jęk i kiedy Thomas odsunął się, zobaczyłam Brada, który miał wbity nóż w brzuch. Skrzywiłam się na ten widok, a kiedy Thomas podszedł do niego i zaczął przekręcać narzędzie w różne strony, tak, że z ust Brada wydobywały się głośne krzyki, zaczęłam płakać.
- Co jest Brad? - położył dłonie na kolanach, tak że ich twarze były na równi - Nic nie powiesz? Zawsze taki rozgadany byłeś.
- Zostaw go! - krzyknęłam przez łzy.
- Nawet koleżanka bardziej rozmowna - zaśmiał się wskazując na mnie.
- Wypuść ją - powiedział cicho Brad. Serce rozpadał mi się na milion kawałeczków widząc przed sobą takie coś.
- Co mówisz? - chłopak przyłożył dłoń do ucha, udając, że nie usłyszał - Z nią też mam się pobawić? Nie ma sprawy! - uśmiechnął się i wrócił do stołu po kolejny nóż. Zadrżałam kiedy znowu do mnie się zbliżył. Przejechał ostrzem po moim policzku, zostawiając po sobie długą szramę, z której zaczęła cieknąć krew. Zacisnęłam powieki i usta, nie chcąc wydać z siebie żadnego dźwięku.
- Otwórz oczy - krzyknął, ale nie otrzymał ode mnie żadnej odpowiedzi. Złapał mnie za włosy i mocno pociągnął - Powiedziałem otwórz oczy! - szarpał coraz mocniej, więc wykonałam jego polecenie. I w tym momencie znowu odwrócił się i rzucił nożem, który trafił prosto w serce Brada. Z ust chłopaka wydobył się przeraźliwy krzyk, a potem zamknął oczy, a jego głowa opadła. Zaczęłam krzyczeć i płakać.
- Chcesz mu pomóc? - spojrzał na mnie jakby z politowaniem - Leć - schylił się i przeciął sznury. Bez zastanowienia wstałam i podbiegłam do Brada. Upadłam na kolana i wzięłam jego twarz w swoje dłonie.
- Brad - wychlipałam - Obudź się! Ej wstajemy! Koniec spania! - płakałam. Nie docierało do mnie to co się stało. Miałam wrażenie, że on zaraz otworzy oczy i uśmiechnie się do mnie.
- Płacz dalej - zaśmiał się Thomas - To mu życia nie zwróci.
- Jesteś psychicznie chory! - podniosłam się i na trzęsących się nogach zaczęłam iść w jego stronę.
- Uznam to za komplement - uśmiechnął się i podszedł do mnie biorąc mnie na ręce w ślubnym stylu. Naprawdę nie rozumiem tego człowieka. Zaczęłam krzyczeć i wyrywać się, ale ten nic sobie z tego nie zrobił. Zaniósł mnie do innego pokoju i położył na dużym łóżku. Patrzył na mnie przez chwilę, po czym nachylił się i pocałował z czoło.
- Masz kilka dni życia, także możesz się wyluzować - powiedział spokojnie i wszedł z pokoju. Wow dziękuje, za twoją dobroduszność. Zeszłam z łóżka i podeszłam do okna. Zamarłam kiedy zorientowałam się gdzie jestem. Byłam na Manhattanie, na przeciwko domu Justina. Ja się pytam czy można być jeszcze bardziej chorym człowiekiem?! Przekręciłam klamkę i otwarłam okno. Jak głupim trzeba być, żeby tego jakoś nie zabezpieczyć... Lepiej dla mnie. Przełożyłam nogi przez parapet i wyszłam na daszek. Potem po drzewie, które rosło obok, zeszłam na ziemię. Biegiem rzuciłam się prosto do domu. Podbiegłam do drzwi i chciałam je otworzyć, ale były zamknięte. Zaczęłam dzwonić dzwonkiem i walić pięściami w drzwi, co chwile odwracając się, aby upewnić się, że Thomas tu nie idzie.


Justin's POV
Siedziałem w pokoju planując kolejne poszukiwania Brooke, kiedy usłyszałem pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziałem cicho, ale na tyle głośno, żeby osoba za drzwiami mogła to usłyszeć. Do środka weszła moja mama ze zmartwionym wyrazem twarzy - Coś się stało?
- Chyba powinnam ciebie o to zapytać - westchnęła i usiadła na łóżku - Chodzisz od wczoraj jak struty, a poza tym... - zawahała się - Nie widzę nigdzie Brooklyn - nic nie odpowiedziałem tylko spuściłem głowę. Że niby mam jej powiedzieć "Mamo porwali ją, ale spokojnie zaangażowałem mój cały gang, żeby ją znaleźć" no raczej nie. Czułem jak jej wzrok wypala dziurę w mojej głowie. Musiałem jej coś powiedzieć, ale nie wiedziałem co - Synku widzę, że coś cię męczy. Mi możesz wszystko powiedzieć - podniosła się i podeszła do mnie obejmując mój kark.
- Wiem mamo - posłałem jej blady uśmiech.
- No więc co się stało?
- Brooke... Ona... - westchnąłem, chcąc powiedzieć jej prawdę. Jednak moim wybawieniem okazało się nachalne dobijanie się do drzwi - Pójdę otworzyć.
Kobieta westchnęła po czym puściła mnie i skierowała się do wyjścia z pokoju. Szybko wstałem i wyprzedziłem ją, zbiegając na dół i podchodząc do wejścia. Leniwie otwarłem drzwi.
- Justin - usłyszałem cichy głos Brooke. Kiedy tylko mnie zobaczyła poleciała na ziemię. Nie mogłem pozwolić jej upaść i szybko złapałem dziewczynę. Jedną rękę włożył pod jej kolana, a drugą oplotłem wokół talii. Nogą zamknąłem drzwi i dopiero wtedy się jej przyjrzałem. Miała rozcięty policzek i zmierzwione włosy, nic poza tym. Ale to i tak dużo. Jak dorwę Brada, to przysięgam, że go zabiję! Szybko ruszyłem do mojego pokoju. Modliłem się, żeby nie spotkać po drodze mamy, bo nie wiem co bym jej odpowiedział.
- Justin kto to był? - usłyszałem głos swojej rodzicielki.
- Nikt mamo! - krzyknąłem wchodząc do swojego pokoju, jednak kobieta mnie zatrzymała.
- Co ty tam masz - podeszła bliżej, a kiedy zobaczyła Brooke z jej rąk wyleciał kosz z praniem, który trzymała - Boże Święty co jej się stało?! Już kładź ją na łóżko i leć po apteczkę!
Zrobiłem tak jak kazała. Położyłem ją delikatnie na łóżko i szybko zniknąłem za drzwiami łazienki, biorąc stamtąd apteczkę. Wróciłem do pokoju, zastając mamę przy łóżku. Obmywała ranę na twarzy dziewczyny. Podałem jej przedmiot i usiadłem po drugiej stronie, łapiąc za rękę Brooke.
- Kochanie będzie dobrze - przyłożyłem jej dłoń do ust i pocałowałem po kolei jej kostki - Zobaczysz, on zapłaci za to co ci zrobił.
- Justin proszę o wyjaśnienia - kobieta przerwała na chwilę czyszczenie rany i spojrzała na mnie poważnie.
- To trochę dziwne... - podrapałem się po karku, będąc zażenowany, wystraszony i sam nie wiem co jeszcze.
- Nie obchodzi mnie to - warknęła. Pierwszy raz ją taką widziałem - Dziewczyna przychodzi do nas nie wiadomo skąd, teraz ledwo żywa leży z rozciętym policzkiem. Ty co chwilę znikasz... Myślisz, że ja jestem głupia? Że nie wiem, że należysz do jakiegoś gangu? - spojrzała na mnie, a ja otwarłem usta z podziwu. Nie myślałem, że moja mama to wszystko wie.
- Skąd ty to wiesz?
- Justin jestem twoją mamą - uśmiechnęła się lekko - Takie rzeczy się wie i już.
Na tym chwilowo skończyliśmy rozmowę. Mama dokończyła opatrywać ranę Brooke po czym podniosła się i przykryła ją szarym kocem, który leżał na końcu łóżka. Wychodząc zatrzymała się przy mnie.
- Ja rozumiem, że jesteś już dorosły i masz swoje życie - przerwała czekając na jakąkolwiek reakcję z mojej strony. Delikatnie skinąłem głową, na znak, że jej słucham - Ale to co się tu dzieje jest chore i żądam wyjaśnień - powiedziała i wyszła. Siedziałem przy Brooke bijąc się z własnymi myślami. Skoro moja mama wie, że jestem w gangu to mogę jej wszystko powiedzieć. Nie, nie mogę! Po pierwsze nie jestem cipą, która z problemami leci do matki, po drugie może jej się coś stać. Im mniej wie tym lepiej. Powinienem bardziej uważać, żeby nigdy się o niczym nie dowiedziała. No ale przecież to moja mama. Sama powiedziała, że rodzice wiedzą takie rzeczy. A właśnie... Ciekawe co z tatą. Też wie? Albo może mama mu powiedziała? Muszę z nimi poważnie porozmawiać.
- Justin - usłyszałem cichutki głos.
- Już dobrze - nachyliłem się nad dziewczyną i delikatnie pocałowałem ją w czoło. Zadrżała, kiedy moje usta spotkały się z jej skórą.
- Tak bardzo się bałam - zapłakała cicho, krzywiąc się przy tym.
- Spokojnie, jestem tutaj - złapałem ją za dłonie i zacząłem pocierać je kciukami - Już nigdy, nikt mi cię nie zabierze.
- Ostatnio mówiłeś to samo - wyszeptała ze łzami w oczach. A ja wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że zawsze tak jest. Ktoś robi jej krzywdę, a kiedy znowu jest moja mówię jej, że teraz jest bezpieczna. A to nie prawda. Będąc ze mną nie jest bezpieczna.
- Śpij aniołku - zignorowałem jej słowa i pocałowałem ją delikatnie w usta. Odsunąłem się od niej, a ona posłała mi blady uśmiech. Siedziałem jeszcze przez chwilę, a kiedy zorientowałem się, że dziewczyna śpi, wstałem i skierowałem się do wyjścia.
- To już ostatni raz kiedy ktoś mi cię zabiera - wyszeptałem i wyszedłem z pokoju.
Zszedłem po cichu po schodach, mając nadzieję, że mamy nie będzie w salonie. Jednak jak zwykle nie poszło po mojej myśli, bo rodzicielka siedziała na kanapie jakby właśnie na mnie czekała.
- Czekałam aż zejdziesz - aha! Czytam w myślach - Porozmawiasz ze mną?
- Tak - niepewnie podszedłem do kanapy i usiadłem na niej.
- Spokojnie - zaśmiała się - Ja nie gryzę.
- To stresujące - posłałem jej blady uśmiech.
- Nie denerwuj się - przysunęła się do mnie i zamknęła mnie w matczynym uścisku. Trwaliśmy tak przez jakiś czas, a ja zacząłem tęsknić za okresem, kiedy byłem dzieckiem. Zero problemów. Siedząc tak do głowy wpadł mi ciekawy pomysł, ale tym zajmę się później. Po jakim czasie odsunęła się ode mnie i ujęła moje dłonie. Zaczęła je uspokajająco gładzić, tak jak to robiła kiedy byłem mały. Uśmiechnąłem się do niej, co odwzajemniła.
- Co byś chciała wiedzieć? - zapytałem mając powoli dość tej ciszy.
- Historię tej dziewczyny - odchrząknęła - To znaczy Brooklyn. 
- Ona... - nie wiedziałem jak zacząć - Do 12 roku życia mieszkała chyba na Queens - nie byłem tego do końca pewny - Ze swoją mamą i Mikiem, bo tata zostawił ich kiedy miała 5 lat. Jej mama... Ona... - zawahałem się - Popełniła samobójstwo - spojrzałem na swoją mamę, która przyłożyła dłoń do ust, a w jej oczach pojawiły się łzy - Mike należał już wtedy do naszego gangu, więc tak jakby wkręcił ją w to, żeby miała gdzie mieszkać. Jego praktycznie całe dnie w domu nie było, bo miał dużo spraw do załatwienia, a tak to miał na nią oko - wyjaśniłem.
- I wolał, żeby dwunastolatka zadawała się z jakimiś gangsterami niż żeby mieszkała sama w domu?! - krzyknęła a ja posłałem jej wkurzone spojrzenie. Halo! Twój syn też jest takim gangsterem! - Przepraszam - spuściła głowę.
- No i tak wyszło, że brała udział we wszystkich akcjach i tego rodzaju sprawach...
- Na przykład? - uniosła jedną brew. Tego jej już nie powiem. 
- Mamo! - westchnąłem - Historia Brooke... 
- Tak, tak przepraszam - wymamrotała.
- Jakiś czas później zginął Mike - sposób w jaki się to stało pominę. Chociaż i tak nie wiem czy zrozumie, że on jednak żyje... To skomplikowane - A ona zaczęła borykać się z chorobą psychiczną.
- Depresja? - zapytała.
- Piromania - poprawiłem ją - Zaczęła sprawiać trochę problemy, więc ludzie wymyślili, że trzeba jej się pozbyć - nie przebierałem w słowach. Mówiłem tak jak było - Nie chcieli jej zabijać - kiedy to powiedziałem mama skrzywiła się - Więc wrobili ją w coś i poszła do poprawczaka. Tam znęcał się nad nią ochroniarz - teraz ja się skrzywiłem jak to powiedziałem - Więc uciekła - mama odetchnęła z ulgą, co swoją drogą było troszkę zabawne, więc zachichotałem. Posłał mi tylko wkurzone spojrzenie - Znalazł ją Matt, a potem... - sam nie wiedziałem czy powiedzieć jej o włamaniu do naszego domu. Postanowiłem to pominąć.
- A potem? - ponagliła mnie.
- Trafiła do nas. W skrócie porwali ją kilka razy - przełknąłem ślinę przygotowując się do tego co zaraz mam powiedzieć - Zgwałcili i okaleczyli - z pozoru mogło się wydawać, że mówienie o tym tak samo jak bym mówił o pogodzie. Ale to nie prawda. Przywołując te wszystkie rzeczy chciało mi się płakać. Nawet nie chce myśleć co musi czuć Brooke.
- Boże - przyłożyła dłonie do twarzy - Biedne dziecko.
- A teraz spadły na nią kolejne dwie - zatrzymałem się nie wiedząc jak to nazwać - informacje?
- Co masz na myśli - zmarszczyła brwi.
- Jej ojciec nie żyje, a jej brat tak - powiedziałem.
- Jej brat co tak? - zapytała nie rozumiejąc o co mi chodzi.
- Jej brat żyje - powiedziałem powoli. Źrenice mojej mamy nienaturalnie się powiększyły, a z jej ust wyszedł jakby jęk?
- Mike żyje? - zapytała nie dowierzając.
- Żyje - skinąłem głową - Wrócił i mieszka... W sumie nie wiem gdzie. 
- Tyle rzeczy dzieje się za moim plecami - westchnęła - A powiedz mi jeszcze jedną rzecz.
- Jaką? - zapytałem.
- Kto ją porwał? 
- Brad - wysyczałem. Nienawidzę go całym swoim sercem i mam nadzieję, że zgnije w piekle.
- Nazwisko - rzuciła oschle. Mamo? 
- Johnson.
- Brat Johnson - powiedziała jakby zahipnotyzowana - Jesteś pewien?
- Mamo znasz go? - uniosłem brwi. To niemożliwe!
- Musiałam go z kimś pomylić - machnęła ręką i wstała - Idę po zakupy - rzuciła i wszyła z domu. Ona coś ukrywa i to widać gołym okiem. A poza tym kto chodzi na zakupy bez pieniędzy? Nie wzięła nic ze sobą. Westchnąłem, nie wiedząc co mam dalej robić. Podniosłem się z kanapy i ruszyłem do mojego pokoju. Kiedy wszedłem do środka Brooke stała przed lustrem patrząc na swoje odbicie.
- Wyjdź stąd - powiedziała cicho i ukryła twarz w dłoniach.
- Co się dzieje? - podszedłem do niej i odsunąłem jej ręce.
- Nie patrz na mnie! - krzyknęła.
- Dlaczego? - nie rozumiałem o co jej chodzi.
- Nie widzisz jak ja wyglądam?! - zapłakała.
- Pięknie jak zawsze - powiedziałem szczerze i pocałowałem ją w czoło.
- Kłamiesz - wymamrotała spuszczając wzrok na swoje stopy.
- Brooke spójrz na mnie - ująłem jej brodę między palec wskazujący a kciuk i podniosłem jej głowę, tak by na mnie spojrzała - Jesteś najpiękniejsza na świecie i żadna mała ryska tego nie zmieni. 
Dziewczyna nic nie odpowiedziała tylko stanęła na palcach i pocałowała mnie. Nie spodziewałem się tego gestu, więc dopiero jak mój mózg zarejestrował co się dzieje, odwzajemniłem pocałunek. Delikatnie muskała moje usta jakby bojąc się, że jeśli zrobi to mocniej, rozpadnę się. To bardziej ja powinienem się o to bać. Zjechałem rękami na jej biodra, a kiedy moje ręce wślizgnęły się pod jej koszulkę zacząłem zataczać kciukami niewidzialne wzroki. Przejechałem językiem po jej dolnej wardze prosząc o dostęp, który od razu mi dała. Wtargnąłem do środka i od razu zacząłem badać językiem jej podniebieniem. Kiedy rękami załapałem jej pośladki i delikatnie je ścisnąłem z jej ust uciekł cichy jęk. Uśmiechnąłem się przez pocałunek. Zaczęła całować mnie coraz bardziej brutalnie. Muszę przyznać, że podobało mi się to. Wiedziałem do czego to wszystko prowadzi, więc odsunąłem się po jakimś czasie. 
- Nie będziemy się pieprzyć - powiedziałem cicho - Tylko się całujemy.
- Dlaczego? - dziewczyna spojrzała na mnie jak na kosmitę.
- Jesteś cała obolała i zmęczona - przejechałem sfrustrowany dłońmi po włosach.
Nic nie odpowiedziała tylko uśmiechnęła się i podeszła do mnie ponownie łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku. Zjechałem ponownie rękami na jej pośladki i podniosłem ją, a ona owinęła mnie w pasie swoimi nogami. Jęknąłem gdy poczułem jej ciało tak blisko swojego. Zacząłem całować jej szyję, a ona odchyliła głowę do tyłu, dając mi jeszcze łatwiejszy dostęp. Od razu skorzystałem z okazji i zacząłem ssać jej najwrażliwsze punkty. Nagle odsunęła się ode mnie i zaczęła się rozbierać. Poszedłem w jej ślady i już po chwili byliśmy bez ubrań. Znowu wskoczyła na mnie i owinęła nogi na mojej talii. Zacząłem błądzić rękoma po jej ciele.
- Justin - jęknęła głośno, mocniej ciągnąc za moje włosy, kiedy przyssałem się do jej piersi.
- Brooke jesteś taka ładna - wymamrotałem - Nie ma słowa, które mogłoby to opisać - jęknąłem obsypując ją większą ilością pocałunków.
- Justin... Sądzę, że i tak skończymy pieprząc się - powiedziała całując mnie w usta.
- Nie, będziemy się kochać skarbie... - poprawiłem ją między pocałunkami - Delikatnie, słodko i ostrożnie - wyliczałem.
- Mniej gadania więcej kochania w takim razie - sapnęła przejeżdżając dłonią po mojej klacie. Moje usta były już zajęte czymś innym niż gadaniem.
- Nie Bro, chcę żeby to było wyjątkowe...
- I będzie - uśmiechnęła się do mnie, co odwzajemniłem. Po chwili poniosłem ją do góry tylko po to, żeby w nią wejść.
- Boże Justin - jęknęła, gdy ją wypełniłem. Uśmiechnąłem się. 
- Delikatnie i słodko - powtórzyłem. 
- Ale mógłbyś chociaż ostrzec, nie sądzisz? - zapytała odchylając głowę do tyłu. 
- Do czego potrzebne ci ostrzeżenie - zapytałem zachrypniętym głosem. Moje ręce spoczywały na jej talii - Niespodzianki są fajne.
- Jesteś... jesteś..sama nie wiem! - zaśmiała się zaciskając ręce na moich ramionach.
Uśmiechnąłem się i zacząłem ją podnosić i opuszczać na siebie. Z naszych ust uciekały jęki. Zamknęła oczy, rozkoszując się przyjemnością, gdy kontynuowałem obsypywanie jej pocałunkami.
- Justinnnnn - jęknęła.
- Trzymaj się - poinstruowałem i zacząłem się szybciej poruszać. Kilka chwil później jęknęliśmy głośno, dochodząc w tym samym czasie. Oddychaliśmy ciężko, nasze czoła jedno, przy drugim. Uśmiechnąłem się szeroko, gdy trzymała mnie, żeby nie spaść. Przysięgam, że jeślibym jej nie trzymał spadłaby. Była tak zmęczona, że jej uścisk był taki jakby go nie było.
- Justin... to było po prostu genialne - wyszeptała, a ja ją pocałowałem.
- Następnym razem postaram się, żeby było lepiej - cmoknąłem ją w czoło i podszedłem do łóżka kładąc ją na nim. Ułożyłem się obok niej i przykryłem nas kołdrą. Objąłem ją w talii i przysunąłem do siebie. 
- Justin? - usłyszałem cichy głosik. Odsunąłem się troszkę, aby móc na nią spojrzeć - Kochasz mnie? - Co to za pytanie? - zmarszczyłem brwi - Oczywiście, że tak.
- A czy my... - zawahała się, a ja dostałem olśnienia o co jej chodzi.
- Tak - pocałowałem ją - Kocham cię moja dziewczyno.
- Ja ciebie też - zatrzymała się - Mój chłopaku.


 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Trololololo czegoś w tym rozdziale braaaakujjjeeeee :D Pozdro dla kumatych xd 
Mam nadzieję, że Wam się spodoba i w ogóle ;d 
Do następnego :****



Szablon by Devon