piątek, 27 listopada 2015

ROZDZIAŁ 7

Justin's POV
- Co tam? - rzuciłem do Matta, zdejmując kurtkę i siadając na kanapie. - Co było tak ważnego, że musiałeś przerywać mi wypad do parku z Jazmyn? Przez ciebie się na mnie obraziła.
- Kupię jej tego misia, o którego cię prosiła i będzie dobrze - Matt zachichotał a ja uderzyłem go w tył głowy.
- Jak chcesz przypodobać się mojej jedenastoletniej siostrze to musisz wymyślić coś innego. Misia, kupuję jej ja! - wskazałem kciukami na siebie. Ja jestem jej bratem, ja będę kupował jej misie o które prosi.
 Jezu co ja gadam... Chyba się czegoś naćpałem.
- Jak chcesz - wzruszył ramionami i poszedł do kuchni. Po chwili wrócił z paczką czipsów i rozsiadł się wygodnie na kanapie obok mnie.
- To powiesz mi o co chodziło? - robiłem się coraz bardziej ciekawy. Co mogło być tak ważnego? Nie mam zielonego pojęcia.
- Kupiłem sobie ten najnowszy model Ferrari, pamiętasz? - wskazał brodą na okno, przez które było widać jego nowe cudo. Muszę przyznać, że bardzo fajne. Ale i tak nic nie może się równać z moim białym Lamborghini.
- Tak pamiętam. Nie da się zapomnieć, skoro mówisz o tym 24 godziny na dobę - zachichotałem, na co otrzymałem gniewne spojrzenie Matta.
- Muszę o tym mówić, skoro jest takie zajebiste - strzepał z ramion niewidzialny kurz i wygodniej rozsiadł się na kanapie. Przewróciłem tylko oczami na jego zachowanie.
- Chyba nie muszę ci przypominać twojego zachowania, kiedy kupiłeś sobie swój samochód - zanurzył rękę w paczce czipsów po czym wepchnął go sobie do ust.
- Dobra nie gadaj tyle, tylko wytłumacz mi w końcu o co chodzi! - zacząłem się powoli denerwować. Zawsze była z niego gaduła.
- No więc kupiłem sobie to auto i postanowiłem je trochę wypróbować. Pojechałem do tego lasu na północ od centrum - przerwał kiedy zobaczył moje zdziwienie na twarzy. Za cholerę nie umiałem przypomnieć sobie o jaki las mu chodzi. Ale czy to było ważne? - No ten co kiedyś urządzaliśmy tam wyścigi - przewrócił oczami. Nie moja wina, że mam krótką pamięć. Przytaknąłem głową a on kontynuował - No więc jechałem sobie przez ten las i nagle zobaczyłem dziewczynę.
I to tyle? Wow! Zobaczył dziewczynę w lesie, ten to ma przygody! Nie musi mi mówić co tam robiła. Chyba zacząłem się domyślać co dalej się działo.
- Nie no, to super! Gratuluję, że zobaczyłeś dziewczynę w lesie! Wybacz, ale nie chce znać szczegółów - skrzywiłem się wyobrażając sobie kilka scen z udziałem Matta i tej dziewczyny. Ohyda.
- Jeeeeezu nie przerywaj mi błagam! - jęknął, a ja zachichotałem. Czyżby było inaczej? - Ale co było najdziwniejsze! Ta dziewczyna leżała na ziemi, jakby była nieżywa. Wziąłem ją do auta i przywiozłem tutaj. Była taka wystraszona. Przed kimś chyba uciekała, bo widziałem jakieś światła i krzyki. Ogólnie masakra. Nie wiem czy dobrze, zrobiłem, ale mówię ci! Była taka piękna.
- Wziąłeś do domu nieznajomą dziewczynę? - uniosłem brwi. - I jaka jest?
- Jak jaka jest? Piękna i... i właściwie tyle. Nie rozmawiałem z nią za dużo.
- Jezu Matt. Ale ty jesteś głupi. Ja mam na myśli jaka jest w łóżku - przewróciłem oczami. On jest naprawdę idiotą.
- Serio myślisz, że poszedłem z nią do łóżka? Z dziewczyną, która była wyczerpana, przestraszona i właściwie nieżywa? - otworzył szeroko oczy. Nie wiedziałem, że było z nią aż tak źle...
- Myślałem, że była tylko zmęczona - zaśmiałem się.
- Jesteś idiotą - warknął. Czy on aż tak się przejął tą dziewczyną?
- No dobra, ale powiedz mi czy coś jeszcze chcesz. Bo jak nie to lecę jakoś udobruchać Jazmyn - ponagliłem go. Chciałem już iść. Jakoś w ogóle nie interesowało mnie co się działo z tą dziewczyną.
- To jeszcze nie koniec! - krzyknął entuzjastycznie. Super, będzie kolejna nudna historia o tym, jak się zakochał. Nie odbierzcie tego źle. Znam Matta od kilku lat i tak się stało, że jest moim najlepszym przyjacielem. Mówimy sobie o wszystkim. Ale jest on dość kochliwym chłopakiem i powoli mam dość opowieści o jego coraz to zabawniejszych miłościach.
- No to słucham - wstałem i udałem się do kuchni. Otworzyłem górną szafkę po lewej i wyjąłem z niej szklankę. Czułem się tu jak u siebie. Nalałem sobie soku i z powrotem wróciłem do salonu.
- Byłem dzisiaj u nas w klubie i Mona powiedziała mi, że mamy nową zdobycz. Kazała mi iść tam i przypilnować, bo John gdzieś sobie poszedł. No więc zrobiłem tak jak mi kazała. Kiedy wszedłem do piwnicy myślałem, że dostanę zawału! - położył dłoń w miejscu gdzie jest serce i głęboko odetchnął.
- Zgaduję, że był tam Święty Mikołaj - zachichotałem.
- Jesteś taki zabawny - westchnął. - Mogę kontynuować?
Dałem mu znak ręką, żeby dalej mówił.
- W środku siedziała ta dziewczyna, której kilka dni temu pomogłem. Była związana i wyraźnie wkurzona - kiedy to powiedział opadła mi szczęka. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się takiego obrotu spraw.
- No to teraz mnie zagiąłeś, nie powiem - pokiwałem z uznaniem głową. - A wiesz coś o niej?
- Tylko tyle, że mieszka na 114th Street. Nie rozumiem tego. Taka świetna, ładna dziewczyna, a mieszka w takiej dziurze. To ulica ćpunów, pijaków i całego marginesu społecznego. Nie wiem co ona tam robi - pokręcił głową. W sumie to całkiem zastanawiające co ona tam robiła.
- Może sama jest ćpunką? - zaproponowałem, a on wybuchnął śmiechem. - Nie znasz jej, więc nie możesz być pewien, że tak nie jest. Nawet nie wiesz jak się nazywa.
- A właśnie, że wiem! - oburzył się i wystawił język. Normalnie jak małe dziecko. - Ma na imię Brooklyn, ale woli jak mówi się na nią Brooke.
Gdzieś to już słyszałem. Moje oczy zaświeciły się, kiedy zorientowałem się jak nazywa się nowa koleżanka Jaxona. Matt musiał to zauważyć, bo zaczął mi się uważnie przyglądać.
- Czy chciałbyś mi coś powiedzieć? - przechylił głowę i popatrzył mi w oczy.
- Jjj..ja... - Nie! Justin Bieber się nie jąka! - Nie wiem czy tu chodzi o tą samą Brooke, ale... - opowiedziałem mu całą historię, która miała miejsce dzisiaj w nocy. W pewnych momentach zatrzymywałem się czekając na reakcję Matta, który przez cały czas uważnie mnie słuchał, czasami dorzucając swoje trzy grosze. Kiedy skończyłem opowiadać nastała długa cisza.
- Nie mam pewności, że chodzi o tą samą Brooke - odchrząknąłem. - Ja nawet za bardzo nie wiem jak ona wygląda. Ale jeśli to ta sama dziewczyna to to wszystko jest naprawdę pokręcone.
- Nie dowiemy się, jeśli tam nie pojedziemy - zaproponował a ja bez namysłu pokiwałem głową. Wstałem z kanapy, założyłem kurtkę i zacząłem kierować się w stronę wyjścia. Matt poszedł w moje ślady. Wyszliśmy na zewnątrz. Matt zamknął drzwi i podszedł do swojego Ferrari.
- Nie jedziesz ze mną? - zdziwiłem się. Zazwyczaj kiedy miał okazje wsiadał do mojego cacka. Pfff.... Teraz kupił swoje i moje pójdzie w odstawkę. To go zaboli! On też ma uczucia!
Oficjalnie zwariowałem.
Nie otrzymałem odpowiedzi, więc uznałem sprawę za zamkniętą. Otworzyłem drzwi i wsiadłem do środka. Włożyłem klucze do stacyjki i przekręciłem. Wyjechałem spod domu Matta, jadąc za nim. Po paru minutach byliśmy już pod klubem. Wysiadłem z samochodu i razem z przyjacielem ruszyliśmy w stronę wejścia. Wewnątrz było mnóstwo ludzi. W powietrzu unosił się zapach alkoholu zmieszanego z potem. Zaczęliśmy się przeciskać przez ludzi bawiących się na parkiecie. W końcu dotarliśmy do schodów, po których weszliśmy prosto do pokoju dla VIPów.
Przy ścianach były poustawiane stolika, przy których siedziały grube ryby ze swoimi dziwkami. Fuj.
Popatrzyłem w lewo i zobaczyłem Monę siedzącą w towarzystwie Johna, Liama, Chrisa i Colina. Podeszliśmy do stolika po czym przywitałem się z chłopakami. Mona wstała i podeszła do mnie.
- Dawno się nie widzieliśmy - wyszeptała mi do ucha, przy okazji przygryzając jego płatek. - Idziemy gdzieś, gdzie jest ciszej?
Dziwka.
- Nie mam czasu - odepchnąłem ją od siebie i usiadłem obok Chrisa. - Co tam ciekawego?
- Justin, szykuje się akcja - powiedział szybko Colin.
- Co jest? - zmarszczyłem brwi. W sumie ucieszyłem się, że nareszcie coś się dzieje. Ostatnio było tak nudno.
- The Traitors ostatnio się pokazali - ściszył głos tak, że ledwo go usłyszałem.
- CO?! - krzyknąłem i podniosłem się. Krew się we mnie zagotowała. Jak ich dorwę w swoje ręce to będą błagać o śmierć!
- Spokojnie, to nic pewnego. Kevin coś wspominał, ale wiesz jak to z nim jest. Za często jest na haju, więc nie możemy mieć pewności, że mówi prawdę - trochę mnie tym uspokoił. Kevin to nasz... informator? Tak można to nazwać. Ale odkąd popadł w nałóg nie możemy być pewni, że mówi prawdę. Możliwe, że ma tylko omamy.
- Ale to i tak nie zmienia faktu, że musimy się teraz pilnować - do rozmowy wtrąciła się Mona. Mimo, że jej nienawidziłem i nie miałem do niej szacunku, zresztą jak ona sama, to muszę jej przyznać, że jest dobrym przywódcą naszego gangu. Umie załatwić różne sprawy i trzyma nas wszystkich razem. To jej trzeba przyznać.
- Musimy zabezpieczyć wszystkie magazyny - powiedział Matt.
- Trzeba zebrać więcej broni. Zapasy się skończyły po ostatniej akcji - zaśmiał się Chris.
- To było arcydzieło! - wykrzyknął z uśmiechem Liam. - A o broń nie ma się co martwić. Najwyżej zadzwonimy do Jasona.
- Jason odpada - wtrąciła Mona - ostatnio gliny za bardzo się koło niego kręcą. Ale przecież zawarliśmy teraz układ z Florence, także faktycznie nie mamy się co martwić o broń.
- Musimy się skupić najbardziej na magazynach. Mamy tam za dużo towaru - Matt nie dawał za wygraną. Ale w sumie ma racje. Cała zawartość naszych składów wyceniona jest na co najmniej milion dolarów. To kupa kasy. Nie jeden gang próbuje nam to wykraść.
- Ustawimy tam ludzi i będziemy stać na warcie. Ale teraz mam inną sprawę do was - oznajmiłem a wszystkie oczy zwróciły się na mnie. - Kim jest ta nowa zdobycz, którą przetrzymujecie?
Nagle wszyscy zamilkli i spuścili głowy. Popatrzyłem na Matta, który spoglądał na wszystkich tak samo zdezorientowany jak ja. Czy tylko my nie wiemy co się dzieje?
- To nieważne - po chwili Mona zabrała głos - i tak będzie trzeba jej się pozbyć. Jest dla nas zagrożeniem. W jednej chwili Matt gwałtownie wstał prawie przewracając stolik.
- Jak to pozbyć?! Nie możesz jej zabić! Co ona ci takiego zrobiła! - krzyczał wymachując rękami.
Podszedłem do niego i odciągnąłem na bok.
- Stary opanuj się! Nie możesz tak wybuchać - powiedziałem patrząc mu w oczy.
- Wiem... Kurwa wiem! Ale nie chce, żeby coś jej się stało! - krzyknął, a głowy wszystkich ludzi w pomieszczeniu skierowały się w naszą stronę. Automatycznie ściszył głos. - Nie znam jej praktycznie w ogóle... Ale ma coś w sobie takiego przyciągającego. Zaintrygowała mnie.
Nie tylko ciebie.
- Dobrze, spokojnie. Coś wymyślimy. Trzymają ją w piwnicy, prawda? - wskazałem brodą na wejście w podziemia. 
W odpowiedzi kiwnął głową. 
- Zrobimy tak. Zejdziemy do baru i zaczniemy jakąś bójkę. Oni się zaciekawią i pójdą to oglądać, a my szybko przemkniemy się na dół - rozłożyłem ręce czekając na jego odpowiedź. Pokiwał głową sygnalizując, że się zgadza. Razem ruszyliśmy w stronę baru. Podeszliśmy bliżej i usiedliśmy na krzesełkach. 
- Co podać? - wysoki brunet podszedł, żeby przyjąć nasze zamówienie. W sumie czemu nie.
- Coś mocnego razy dwa - rzuciłem i odwróciłem się szukając potencjalnych osób, które wykorzystamy do naszego planu. Od razu rzucił mi się w oczy wysoki, napakowany koleś ocierający się o jakąś blond laskę. Idealny.
Odwróciłem się z powrotem i szybkim ruchem wypiłem całą zawartość kieliszka. Kiedy poczułem palącą ciesz w moim gardle, od razu się rozluźniłem. O tak, tego mi brakowało. Spojrzałem na Matta, który przypatrywał się temu samemu kolesiowi co ja przed chwilą. Myślał o tym samym, wiedziałem to. Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia i wstałem, kierując się w stronę mojego celu. Podszedłem od tyłu do dziewczyny i odwróciłem ją przodem do siebie. Kiedy mnie zobaczyła na jej twarzy pojawił się uwodzicielski uśmiech. Muszę przyznać, że była całkiem niezła. Już po chwili zdążyła zapomnieć o swoim poprzednim koledze, z którym tańczyła. A raczej się o niego ocierała, bo tańcem tego nie można było nazwać. Zobaczyłem jak koleś zaczyna kipieć ze złości, że ukradłem mu jego zdobycz. Chytry uśmiech pojawił się na mojej twarzy, kiedy zobaczyłem, że facet bierze zamach, żeby mnie uderzyć. Szybko kucnąłem i pociągnąłem za sobą dziewczynę, żeby ona przypadkiem nie oberwała. Pięść mojego nowego kolegi poleciała troszkę za daleko, bo uderzyła w innego kolesia, który tańczył obok. Z wściekłością na twarzy odwrócił się i od razu rzucił się na niego. Zaczęli się bić, a wokół nich zebrali się ludzie, krzycząc i wiwatując. O to chodziło. Wróciłem do Matta i z powrotem udaliśmy się do naszych znajomych. Stali przy oknie i obserwowali całe zamieszanie śmiejąc się z tego. Szybko przemknęliśmy do drzwi i jeszcze szybciej zbiegliśmy po schodach w dół. Szliśmy długim korytarzem, aż w końcu zatrzymaliśmy się przy ostatnich drzwiach.
- To tutaj? - zapytałem, ale Matt nic nie powiedział i stał jak słup soli. - Boże, ogarnij się człowieku. Podszedłem do drzwi i nacisnąłem klamkę. Weszliśmy do środka, ale tam panowała ciemność i całkowita cisza. Wymacałem na ścianie włącznik światła i zapaliłem go. Nikogo tu nie było, pusto.
- Gdzie ona jest?! - krzyknął Matt rozglądając się po pokoju.
- A może pomyliłeś pomieszczenia? - zasugerowałem, a on popatrzył na mnie jak na kosmitę. No co.
- Kurwa - powiedział wybiegając z pokoju.
Od razu pobiegłem za nim. Nie wiem co siedzi teraz w jego głowie, ale mam nadzieję, że to nie jest nic głupiego. Wbiegliśmy po schodach na górę, a Matt od razu rzucił się w kierunku Mony.
- Gdzie ona jest?! - krzyczał, popychając ją tak, że upadłaby, gdyby John jej nie złapał.
Idiota.
Podbiegłem do Matta i chwyciłem go za ramię, żeby nie mógł już tego zrobić. No chyba, że życie mu niemiłe. Kto jak kto, ale ona nie zostawia takich rzeczy bez konsekwencji.
- Oszalałeś?! O czym ty w ogóle mówisz? - krzyczała Mona, patrząc na niego z pogardą.
- Nie mam jej tam! Gadaj co jej zrobiłaś! - chciał znowu się na nią rzucić, ale na szczęście trzymałem go i nic głupiego nie zrobił.
- Jak to jej nie ma? - jej twarz pobladła. Czyżby Brooke uciekła?
- No nie ma! I nie udawaj głupiej! Mów gdzie ona jest! - nie potrafił się opanować. Dziewczyna bez słowa minęła nas i pobiegła w kierunku piwnicy. Całą grupą ruszyliśmy za nią. Kiedy wbiegliśmy do środka, stała na środku pokoju ze wściekłym wyrazem twarzy.
- Uciekła? - zapytał zmieszany Colin.
- Nie mogła uciec, nie miała jak. Jedyne wyjście prowadzi przez klub, a tam cały czas siedzieliśmy my. Zauważylibyśmy coś - wyjaśnił Liam. Zacząłem się niepokoić. Nie znałem jej, ale skoro nie uciekła i Mona nic jej nie zrobiła, to co się stało?
Nikt nic nie mówił. Popatrzyłem na dziewczynę, która kipiała ze złości.
- Mona, wyjaśnisz nam do cholery co tu się dzieje? - postanowiłem przerwać tą wkurwiającą ciszę.
Wpatrywała się w podłogę nic nie mówiąc. Po chwili podniosła wzrok, po kolei patrząc na każdego z nas. Zaczęła kierować się powoli w stronę wyjścia.
- The Traitors - szepnęła wychodząc z pokoju.

Brooke's POV
Czy będzie kiedyś dzień, kiedy będę mogła budzić się w normalnych warunkach? Kolejny raz zostałam porwana. W moim życiu to już chyba norma. Otworzyłam oczy rozglądając się po pomieszczeniu. Było tu jeszcze gorzej niż tam gdzie byłam wcześniej. Kwadratowe pomieszczenie, bez żadnych mebli, z białymi ścianami, z których odchodzi farba. No super. Pachniało wilgocią i stęchlizną. Nagle drzwi otworzyły się a do środka weszło dwóch mężczyzn. Wystraszyłam się kiedy ich zobaczyłam. Mieli na sobie jakieś kombinezony, które były poplamione czymś czerwonym. Chyba domyślam się co to było. Przełknęłam ślinę, ale zrobiłam to chyba zbyt głośno, bo jeden z nich zaczął się śmiać.
- Czyżby nasza urocza Brooklyn Curtis się boi? - na jego twarzy pojawił się ohydny uśmiech.
- Czego ode mnie chcecie? - spojrzałam na nich z pogardą. Wymienili się spojrzeniami i ruszyli w moją stronę. Chciałam coś zrobić, ale nie mogłam bo moje ręce były przywiązane nad głową. Podeszli do mnie i odwiązali. Co? Moja wolność nie trwała jednak długo, bo już po chwili złapali mnie za ramiona i zaczęli ciągnąć w stronę wyjścia. Moje serce zaczęło bić jak szalone. Nie wiedziałam co się dzieje i dokąd mnie zabierają. Bolała mnie świadomość, że nie mogę nic zrobić, żeby sobie pomóc. Szłam posłusznie nawet się nie wyrywając, bo i tak wiedziałam, że nic to nie da. Dotarliśmy do dużych czarnych drzwi, przed którymi stali jacyś dwaj faceci. Zamienili kilka słów ze sobą, po czym wpuścili nas do środka. Było ciemno i nic nie widziałam. Boże, jak ja nienawidzę ciemności. Poczułam jak mężczyźni puszczają moje ręce i odchodzą. Zostałam sama. Okręciłam się wokół własnej osi, mrużąc oczy i starając się coś zobaczyć. Jedak bez skutku. Nagle światło zapaliło się, a moim oczom ukazał się duży pokój. Po lewej stronie stała czarna kanapa, a koło niej stolik z jakimś kwiatkiem. Ściana na przeciwko była cała zastawiona regałami z książkami. Na środku pokoju leżał duży czarny dywan. Ściany były w kolorze czerwonym. Na przeciwko wejścia stało biurko, a za biurkiem fotel. Na fotelu ktoś siedział, ale nie mogłam zobaczyć, kto ponieważ był odwrócony do mnie tyłem. Odchrząknęłam próbując zwrócić na siebie uwagę. Fotel zaczął się powoli obracać. Kiedy postać stanęła ze mną twarzą w twarz zamarłam. 
Ale jak? Jak to możliwe? Wszystko tylko nie to, błagam. Czy ja coś komuś zrobiłam? Dlaczego nie mógł mnie przejechać samochód albo czemu ktoś mnie nie zastrzelił. Dlaczego akurat musieli mnie porwać i zabrać do tego psychola?!
Przede mną, we własnej osobie, z wrednym uśmiechem na ustach siedział nie kto inny jak John Clark. 
- Witaj Brookie, dawno się nie widzieliśmy - powiedział nie spuszczając ze mnie wzroku. Moje ciało przeszły nieprzyjemne dreszcze kiedy usłyszałam jego głos. 
- Nie powiesz, że się za mną stęskniłaś? - wstał i zaczął podchodzić do mnie, na co ja zaczęłam się cofać, aż nie natknęłam się na ścianę. Jego twarz była kilka centymetrów od mojej. Zbyt blisko mnie.
- Dla.. dl.. dlaczego tu jestem? - wyjąkałam patrząc w jego okropne oczy.
- Ochh to akurat nie było planowane - machnął ręką odwracając się. Podszedł do biurka i otworzył jedną szafkę. Wyciągnął z niej cygaro i podpalił. Już chciał zamknąć półkę, kiedy popatrzył na mnie.
- Chcesz? - wskazał na zawartość biurka. Pokiwałam przecząco głową, na co on wzruszył ramionami i zamknął szafkę. Podszedł do kanapy i usiadł na niej.
- Chodź tutaj - wskazał na miejsce obok siebie. Nie ruszyłam się nawet o milimetr. Stałam w miejscu wpatrując się w podłogę.
- Chodź tutaj powiedziałem! - krzyknął przez co nogi się pode mną ugięły. Postanowiłam wykonać jego polecenie, tak bardzo się go bałam. Powoli podeszłam do kanapy i usiadłam jak najdalej od niego.
- Nie bój się ja nie gryzę - uśmiechnął się, co bardziej wyglądało jak grymas i przyciągnął mnie bliżej. Siedzieliśmy ramię w ramię, a ja coraz bardziej się denerwowałam.
- Nnno... no więc czeee.. czc..czemu ja tu jestem? - zapytałam jeszcze raz.
- Wyluzuj się, ja naprawdę nie gryzę - odpowiedział, rozsiadając się wygodniej na kanapie - Mieliśmy nie dokończone porachunki z The Kings, a słyszałem, że mają jakąś nową, super ważną zdobycz - zatrzymał się i popatrzył na mnie z obrzydliwym uśmiechem - więc postanowiłem się z nimi trochę pobawić. W życiu bym nie przypuszczał, że tu chodzi o ciebie. Właściwie już o tobie zapomniałem. Myślałem, że jesteś mądrzejsza i wyjechałaś co najmniej do innego stanu, ale nie. Ale to dobrze, że z powrotem cie mam, przydasz się.
To co powiedział wstrząsnęło mną do tego stopnia, że w moich oczach zaczęły zbierać się łzy. Nie mogłam dać im jednak wypłynąć. Miałam świadomość, że teraz to już koniec. Nie ma opcji, że stąd ucieknę ani że ktoś mnie uratuje. Mona na pewno się ucieszyła, kiedy odkryła, że mnie nie ma. O ile w ogóle to zauważyła... 
- Swoją drogą - zaczął spoglądając na mnie i zaciągając się cygarem - dlaczego jesteś dla nich taka ważna?
Dlaczego jestem dla nich taka ważna? Nie wiem. Wydaję mi się, że Mona po prostu boi się, że w ramach zemsty wydam ich policji. Chyba dlatego trzymała mnie przy sobie. Innego powodu nie widzę.
- Nie wiem - mruknęłam pod nosem.
- Jak to nie wiesz? - zmarszczył brwi - Trzymali cię tam ot tak?
- Nie wiem - powiedziałam już głośniej.
- Oj widzę, że ktoś tu nie ma humorku - zaśmiał się. On mnie przeraża. Dlaczego on normalnie ze mną rozmawia? O co tu chodzi?
- Nie no co ty, humor dopisuje. Przecież ktoś mnie tylko porwał, co to takiego - przewróciłam oczami. To był błąd. Od razu poczułam pieczenie na policzku. Automatycznie położyłam tam rękę, a z moich oczu poleciały łzy.
- Nie. Przewracaj. Na. Mnie. Oczami. - wysyczał każde słowo pojedynczo. Wstał z kanapy i podszedł do biurka. Odłożył cygaro i sięgnął po telefon.
- Przyślijcie tu Jacoba - powiedział oficjalnym tonem.
Nim zdążył odłożyć telefon, drzwi otwarły się, a do pokoju wszedł młody mężczyzna o kruczoczarnych włosach i praktycznie czarnych oczach. Podszedł do mnie i chwycił moje ramię. Wyciągnął mnie praktycznie siłą z pokoju. Przy drzwiach zatrzymał się i spojrzał na Clarka.
- Daj panience Curtis pokój do góry i dopilnuj, żeby nic jej nie brakło - powiedział Clark uśmiechając się do mnie.
Zrobiło mi się niedobrze. Nienawidzę tego faceta całym sercem i kiedyś sprawie, że będzie cierpiał tak samo jak przez te lata cierpiałam ja. Poczekaj jeszcze chwile Clark.
Wyszliśmy z pokoju i zaczęliśmy się kierować w stronę windy. Dotarliśmy do niej i czekaliśmy, aż zjedzie. Kiedy drzwi się otwarły weszliśmy do środka. Mężczyzna przycisnął przycisk i winda ruszyła na 36 piętro. Musieliśmy być w jakimś wieżowcu.
- Jak masz na imię? - postanowiłam przerwać niezręczną ciszę.
- Jestem Jacob Diaz, panienko - odpowiedział nawet na mnie nie patrząc.
- Długo pracujesz dla Clarka? - miałam mnóstwo pytań.
- Niecałe 4 lata, panienko - zaczynał mnie irytować. Jeszcze raz mnie tak nazwie, a mu przywalę.
- Możesz do mnie mówić Brooke, a nie panienko? - zapytałam sfrustrowana.
- Oczywiście panie... Brooke - w ostatniej chwili się poprawił, a na mojej twarzy pojawił się tryumfalny uśmieszek. 
Resztę drogi spędziliśmy w ciszy. W końcu drzwi widny otworzyły się, a my wyszliśmy na długi korytarz. Ruszyliśmy przed siebie po paru minutach dochodząc do wyznaczonego dla mnie pokoju. Jacob otworzył mi drzwi i przepuścił jako pierwszą.
- Tutaj będzie twój pokój. Jeśli czegoś potrzebujesz telefon leży na szafce. Zadzwoń na ten numer - podszedł bliżej i wręczył mi kartkę z jakimś numerem. Pożegnał mnie i wyszedł zamykając drzwi. Rozejrzałam się po pokoju. Normalnie niczym hotel. Ruszyłam w stronę łazienki. Stanęłam przed lustrem i wpatrywałam się w swoje odbicie. Do czego ja doprowadziłam... Postanowiłam wziąć kąpiel. Zdjęłam z siebie ubrania i wskoczyłam pod prysznic. Wylałam na rękę owocowy żel i dokładnie wtarłam go w siebie. Na włosy wylałam truskawkowy szampon. Spłukałam z siebie całą pianę i wyszłam z kabiny. Okryłam się białym ręcznikiem i wyszłam z pokoju z nadzieją, że w drzwiach obok będzie garderoba. Otworzyłam je i weszłam do środka. Moje przypuszczenia okazały się prawdą. Całe pomieszczenie było pełne ubrań, jakby ktoś wiedział, że tu będę. Podeszłam do szafki i wyjęłam z niej czystą bieliznę. Założyłam ją na siebie, zaczynając szukać czegoś co będę mogła włożyć. Zdecydowałam się na czarne spodnie przetarte na kolanach i biały crop top. Założyłam stopki i do tego białe trampki. Wyszłam z garderoby i usiadłam na łóżku. Co ja mam teraz zrobić? Mam dalej żyć jakby nigdy nic? Nie miałam pojęcia.
Nagle zadzwonił telefon. Wstałam z łóżka i podeszłam do szafki. Wzięłam telefon do ręki, nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam go do ucha.
- Halo?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
To chyba najdłuższy rozdział jaki do tej pory napisałam ;o 
Miłego czytania ;)


1 komentarz

  1. Najlepsze! zabieram się do następnego rozdziału !

    OdpowiedzUsuń

Szablon by Devon