Brooke's POV
Szłam zarośniętą dróżką przez jakiś ciemny las. Rozglądałam się na boki, próbując znaleźć coś, a raczej kogoś, kto pomógłby mi się stąd wydostać. Do moich uszu dochodziły przeróżne dźwięki. Jedne mniej straszne, drugie bardziej, ale mimo to i tak bałam się jak cholera. Nagle poczułam pod moimi stopami coś mokrego. Spojrzałam w dół i zobaczyłam wodę. Podniosłam głowę i moim oczom ukazało się ogromne jezioro. Stałam na brzegu, a za mną był ten straszny las.
- Brooke! - usłyszałam donośny głos. Szukałam wzrokiem osoby, która mnie wołała, ale nikogo nie widziałam. Nagle poczułam czyjeś ręce na mojej talii.
- Zostaw mnie - próbowałam się wyrwać, ale ktoś przyciągnął mnie do siebie i zaczął jeździć rękoma po całym moim ciele. Zaczęłam krzyczeć i płakać, ale w zamian usłyszałam tylko śmiech. Nie wiem jak, ale udało mi się uciec. Biegłam przed siebie, nie widząc dokąd zmierzam, bo widok był zamazany przez łzy kapiące z moich oczu. Przyłożyłam dłonie do policzków, aby je otrzeć i zamarłam kiedy moje ręce zrobiły się czerwone od krwi. Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam zakrwawionego człowieka. Obok niego stała jakaś czarna postać. Przyłożyła palec wskazujący do ust i zaczęła się powoli oddalać cały czas patrząc na mnie. Kiedy chciałam zawrócić wbiegłam w kogoś.
- Dokąd to? - podniosłam głowę i zobaczyłam tych trzech mężczyzn. Zaczęłam się cofać, aż w końcu potknęłam się o tego trupa.
- Nabierzemy ich? - usłyszałam głos Brada koło swojego ucha. Obróciłam głowę i spojrzałam na niego. Miał złamany nos, podbite oczy i cała jego twarz była we krwi.
- To wszystko twoja wina - powiedzieli wszyscy razem i zaczęli zbliżać się do mnie ze wszystkich stron, uniemożliwiając mi drogę ucieczki. Stanęli kilka metrów ode mnie i zaczęli mi się przyglądać, po czym wybuchli złowrogim śmiechem. Spojrzałam na siebie. Byłam cała we krwi. Moje ubrania były potargane, a w niektórych miejscach przepalone. Nie wiem nawet skąd w mojej ręce pojawiła się zapalniczka. Niewiele myśląc podbiegłam do jednego z nich i go podpaliłam.
- Brooke - nagle zamiast Lucasa pojawił się Justin - Dlaczego mi to zrobiłaś?! - krzyczał płonąc żywcem. Z moich oczu poleciała nowa porcja łez, kiedy widziałam płonącego Justina, który po chwili upadł na ziemię. Zdjęłam bluzę i rzuciłam ją na chłopaka chcąc go ugasić. Udało mi się, ale ten najprawdopodobniej już nie żył.
- Justin nie! - upadłam na kolana przed nim i złapałam go za rękę. Wtedy chłopak podniósł głowę i spojrzał na mnie. Jego twarz... On nie miał twarzy.
- To wszystko twoja wina - powiedział i opadł na ziemię.
- Aaaa! - obudziłam się z krzykiem i już po chwili poczułam czyjeś ręce gładzące moje plecy. Odsunęłam się gwałtownie, czego zaraz pożałowałam, bo moje ciało przeszył okropny ból.
- Już dobrze kochanie - usłyszałam zachrypnięty głos Justina. Spojrzałam na niego, upewniając się czy to na pewno on. Powoli podniosłam się tak, że nasze twarze dzieliło kilka centymetrów. Spojrzałam w jego oczy, a potem na jego usta. Delikatnie musnęłam jego wargi, ale on miał inne plany i przyciągnął mnie do siebie, pogłębiając pocałunek.
- Za co to było? - uśmiechnął się szeroko ukazując rząd białych zębów. Nic nie odpowiedziałam tylko z powrotem opadłam na łóżko i najzwyczajniej w świecie zaczęłam płakać. Teraz uświadomiłam sobie, co takiego wydarzyło się poprzedniej nocy. Kiedy poczułam parę ramion, owijającą się wokół mojej talii zadrżałam.
- Spokojnie - pocałował mnie w ramię - To tylko ja.
- Boję się - wychlipałam i mocno się do niego przytuliłam.
- Już nikt cię nie skrzywdzi - głaskał uspokajająco moje włosy.
- Dlaczego oni to zrobili? - wyszeptałam. Wiedziałam, że jeśli powiem to głośniej, mój głos się załamie.
- Zapłacą za to - zignorował moje pytanie, całując mnie w czoło - Możesz być tego pewna.
Nic nie odpowiedziałam. Leżeliśmy tak przez chwilę nic nie mówiąc. Zresztą co mieliśmy mówić? Nie wiedziałam jak teraz będzie wyglądać moje życie. Czy się jakoś w ogóle zmieni? To co się stało to tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że ja nigdy nie będę szczęśliwa. Nie mam nawet kogoś kto by mnie...
Wróć.
Mam kogoś takiego. Kogoś kto zawsze mi pomoże i wysłucha. Mogę czuć się przy nim bezpiecznie. Chce abym była szczęśliwa. Powoduję uśmiech na mojej twarzy i troszczy się o mnie. Mam kogoś z kim mogę się pokłócić, żeby za chwilę przytulać się i mówić przepraszam. I co najważniejsze. Mam kogoś kto mnie kocha.
- Która godzina? - zapytałam podnosząc się z łóżka.
- Zaraz 17 - powiedział Justin cały czas się na mnie patrząc.
- Przespaliśmy cały dzień? - otworzyłam szeroko oczy. Zawsze byłam śpiochem, no ale spać cały dzień?
- Ty przespałaś słońce - uśmiechnął się szeroko i złożył krótki pocałunek na moich ustach.
- Oj - przyłożyłam dłoń do ust. Sama nie wiem czemu tak reaguję.
- Czy się przejmujesz? - zmarszczył brwi. Ale po chwili odwrócił wzrok, kiedy dotarł do niego sens tego zdania. Spuściłam głowę i zaczęłam strzelać palcami - Jak będziesz tak robić, będziesz miała krzywe palce - złapał jedną moją dłoń i uśmiechnął się szeroko, próbując załagodzić sytuacje.
- Mhm - mruknęłam cicho i wstałam. Syknęłam kiedy ból poczułam duży ból między nogami. W mgnieniu oka znalazł się przy mnie Justin i wziął mnie na ręce.
- Musisz uważać - powiedział nie patrząc na mnie - Na pewno chcesz się wykąpać, prawda?
- Bardzo - powiedziałam cicho, mocno zaciskając powieki. Nie chciałam, aby łzy, które cisnęły się do moich oczu wypłynęły. Chłopak nic nie powiedział tylko wszedł ze mną do łazienki, delikatnie stawiając mnie na podłodze. W dalszym ciągu miałam zamknięte oczy i starałam się opanować oddech.
- Hej - podniósł moją głowę, tak abym na niego spojrzała - Popatrz na mnie - powiedział, a ja cały czas miałam zamknięte oczy - Brooke otwórz oczy! - niepewnie uniosłam powieki spod których od razu poleciały łzy.
- Dlaczego akurat ja?! Czy ja coś komuś w życiu zrobiłam?! - zaczęłam bardzo płakać i uderzać rękoma w tors chłopaka - Kto mnie tak bardzo nienawidzi, że te wszystkie gówna kładzie na mojej drodze! No kto!
- Ciiii - złapał mnie za nadgarstki, żebym nie mogła go więcej uderzyć (chociaż i tak go to na pewno nie bolało) i przytulił mnie do siebie.
- Po co ja żyję, co? - odsunęłam się od niego i spojrzałam na jego zszokowaną twarz - Ludziom może byłoby wygodniej jeśli nie byłoby mnie - minęłam go i ignorując ból w podbrzuszu podeszłam do okna i otwarłam je stając na parapecie.
- Brooke złaź stamtąd! - do pokoju wbiegł Justin podchodząc do mnie.
- Odsuń się! - krzyknęłam i przybliżyłam się do krawędzi.
- Nie rób tego, proszę - wyszeptał wyciągając w moją stronę ręce. Nie chciałam już żyć. Nie obchodziło mnie, że Justin będzie cierpiał. Chciałam tylko ulżyć sobie. Chociaż raz chciałam czuć się dobrze. Ja już podjęłam decyzję.
- Dziękuję - wyszeptałam i zrobiłam krok w tył. Zamknęłam oczy i przygotowałam się na to co zaraz ma nastąpić. Niespodziewanie ktoś pociągnął mnie za rękę. Zwisałam z okna jak w jakimś filmie. Spojrzałam w górę i zobaczyłam... O Boże. To Ryan. Skąd on się tu wziął?!
Trzymał mnie za rękę i patrzył na mnie smutnym wzrokiem. Do okna podszedł Justin i tak samo jak Ryan złapał mnie i razem wciągnęli mnie do środka.
- Dlaczego to zrobiliście?! - zaczęłam krzyczeć - Nie umiecie uszanować czyjejś decyzji!? Nie rozumiecie, że dla mnie wszystko się skończyło?! Że nie mam po co żyć?! - podszedł do mnie Justin i mocno przytulił. Wyrywałam się, uderzałam w jego klatkę piersiową i ramiona. Z moich oczu łzy lały się niczym wodospad. Po jakimś czasie zmęczyłam się i oparłam głowę o jego tors. Zaczął głaskać mnie po plecach szepcząc jakieś czułe słówka. Nie wiem ile tak staliśmy, ale w końcu odsunęłam się od niego i spojrzałam na Ryana. Stał tam patrząc na mnie. Jego oczy świeciły się jakimś nieznanym blaskiem. Nie widziałam go tak długo... Wyprzystojniał. To znaczy... Zawsze był przystojny, ale teraz to jest jakiś bóg seksu. Odwróciłam głowę w kierunku Justina, a potem z powrotem na Ryana. Powtórzyłam czynność kilka razy, po czym wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem. Spojrzeli na mnie zdezorientowani. Złapałam się za brzuch, który zaczął mnie boleć. Otarłam ręką łzy i nie wiedziałam czy płacze przez śmiech czy nie. Oparłam się o krzesełko, a że było na kółkach odjechało na bok, a ja upadłam na ziemię. Syknęłam z bólu kiedy zderzyłam się z twardą ziemią. Obaj podbiegli do mnie i chcieli pomóc mi wstać w tym samym momencie, przez co ich ręce się zderzyły, a ja wybuchłam jeszcze większym śmiechem. Ewidentnie wariowałam.
- O co ci chodzi? - Ryan zmarszczył brwi, a ja przestałam się śmiać i spojrzałam na nich poważnym wzrokiem. Teraz muszą mnie już uznać za wariatkę.
- Właśnie przede mną stoją... - w odpowiednim momencie zdążyłam ugryźć się w język. Jakbym dokończyła, byłabym spalona - Umm... Zabawna sytuacja - wzruszyłam ramionami - Co ty tu robisz Ryan?
- Przyszedłem sprawdzić jak się czujesz - podszedł do mnie i ujął moje dłonie przykładając je do swoich ust i delikatnie całując - Więc jak?
- A jak mogę się czuć? - zmusiłam się na uśmiech, ale bardziej wyszedł jakiś grymas - Zresztą sam widziałeś - wskazałam brodą na okno.
- Zapłacą za to - jego oczy pociemniały i zacisnął pięści - Nie wyjdą z tego żywi.
Nic nie odpowiedziałam tylko wzruszyłam ramionami i zeszłam na dół. Ból już ustępował, za co byłam naprawdę wdzięczna. Weszłam do kuchni i wyciągnęłam z lodówki sok. Nalałam go do szklanki i za jednym razem wszystko wypiłam. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak bardzo byłam spragniona.
- Będziesz miała coś przeciwko jak przyjadą chłopaki? - do kuchni wszedł Justin, a zaraz za nim Ryan.
- To twój dom - wzruszyłam ramionami - A gdzie są twoi rodzice?
- Pojechali gdzieś - powiedział intensywnie się we mnie wpatrując. Przez chwile patrzyliśmy sobie w oczy, ale zrobiło się to dla mnie jakieś dziwne, więc bez słowa wyszłam z kuchni, kierując się do salonu. Wchodząc do środka, moje oczy rozszerzyły się na to co zobaczyłam.
- Jak chcesz... - mówił Justin, ale przerwał kiedy wpadł na mnie. Spojrzałam na niego, a on podrapał się po karku.
- Co tu się działo? - odwróciłam się w stronę chłopaków. Justin stał skrępowany przede mną, a dalej Ryan oparł się o ścianę, podśmiewając się pod nosem.
- Tsunami przeszło - chłopak wzruszył ramionami.
- Nie rób ze mnie idi... - przerwałam, nie chcąc wszczynać jakieś kłótni - Nieważne.
Zaczęłam zbierać duże kawałki szkła. Chłopaki poszli w moje ślady i po 30 minutach pokój wyglądał normalnie. Pomijając wgniecenia na ścianach.... Usiadłam na kanapie i odetchnęłam. Postaram się nie myśleć o tym co się stało. Zapomnę i moje życie wróci do normy. Po chwili usłyszałam dzwonek i do środka weszli chłopcy. Przywitali się ze mną i mogę się założyć, że chcieli zapytać jak się czuję, ale posłałam im groźne spojrzenie. Na szczęście zrozumieli, że nie chce o tym rozmawiać i o nic nie pytali.
Siedzieliśmy już kilka godzin śmiejąc się i rozmawiając. Cholera! Nie sądziłam, że przyjdzie mi to tak łatwo, ale będąc z nimi, totalnie zapomniałam o tym co się stało.
- Idę do łazienki - powiedziałam i przeszłam obok Justina. Złapał się za rękę i popatrzył w moje oczy. Wiem co chodziło mu po głowie... Ostatnim raz jak poszłam do łazienki nie skończył się za dobrze. Nie myśl o tym Brooke! Weszłam po schodach do góry od razu kierując się do toalety. Załatwiłam swoje potrzeby, umyłam ręce i wyszłam. Kiedy zamykałam drzwi, ktoś pociągnął mnie za rękę i obrócił, tak, że moje plecy lekko uderzyły o ścianę. Chciałam krzyknąć, ale czyjaś ręka pojawiła się na moich ustach.
- Ciii - wyszeptał Ryan i odsunął swoją dłoń - To tylko ja.
- Boże ty idioto - powiedziałam - Nie strasz mnie tak.
- Przepraszam - uśmiechnął się łobuzersko i położył ręce po obu stronach mojej głowy - Tęskniłaś?
- Trochę - spuściłam wzrok.
- Bo ja bardzo - wyszeptał do mojego ucha i przygryzł jego płatek.
- Dlaczego mnie zostawiłeś? - spojrzałam w jego oczy - Mnie i The Kings?
- Musiałem - odwrócił głowę - Nie miałem wyboru.
- Zawsze jest jakiś wybór - wymamrotałam i chciałam odejść, ale złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie.
- Tym razem nie było - spojrzał w moje oczy - Brooke wybacz mi. Mimo, że wyjechałem nigdy nie przestałem cię kochać.
- Naprawdę? - spojrzałam na niego z nadzieją. Czułam jak na moje policzki wkrada się rumieniec, kiedy położył swoją dłoń na moim policzku. Przymknęłam oczy rozkoszując się jego dotykiem. Ryan był moją pierwszą miłością. Mimo, że miałam 15 lat, a on 21, zakochaliśmy się w sobie po uszy. Nasze szczęście nie trwało jednak długo. Po jakimś czasie on znikł. Tak po prostu, bez żadnego słowa. Załamałam się i może to był kolejny powód mojego uzależnienia? Nie wiem...
- Naprawdę - powiedział - Jakbym mógł to bym został, ale nie mogłem ryzykować.
- Czym? - powiedziałam cicho, bojąc się tego co mam usłyszeć.
- Bezpieczeństwem tych, na których mi zależało - powiedział. Jego szczęka była zaciśnięta, a oczy pociemniały. Położyłam dłoń na jego policzku, a on wtulił się w nią, przykrywając ją swoją dłonią.
- Co teraz będzie? - zapytałam niepewnie.
- Kochasz mnie? - spojrzał na mnie, a ja nie wiedziałam co odpowiedzieć. Przygryzłam wargę zastanawiając się nad odpowiedzią - Jeśli nie, zrozumiem.
- To nie tak, że nie - powiedziałam szybko - Ale...
- Pocałuj mnie - przybliżył się do mnie tak, że nasze twarze dzieliło kilka centymetrów - Przypomnę ci jak bardzo mnie kochasz.
Zaśmiałam się cicho. Zawsze był taki pewny siebie. Naparł na moje wargi. Całował mnie delikatnie, przekazując wszystkie swoje uczucia. Wkładałam w ten pocałunek tyle samo pasji co on. W moim brzuchu wybuchło stado motyli, kiedy jego ręce wkradły się pod moją koszulkę. Czułam się tak dobrze. Nie chciałam tego przerywać, ale musiałam, bo brakowało mi powietrza. Odsunęłam się od niego, otworzyłam oczy i... cały czar prysł. Dopiero kiedy na niego spojrzałam, uświadomiłam sobie, że przez cały pocałunek wyobrażałam sobie na jego miejscu Justina. Nie kochasz Ryana... Kochasz Justina. Teraz już wiem.
Na moich ustach pojawił się ogromny uśmiech, kiedy o tym pomyślałam.
- Widzę, że udało mi się przypomnieć - spojrzał na mnie, a ja uderzyłam się mentalnie w twarz. On ten uśmiech odebrał trochę inaczej! - Więc dalej mnie kochasz, prawda?
- Ryan, ja... - nie dokończyłam, bo usłyszałam kroki na schodach. Obydwoje obróciliśmy głowy w tamtym kierunku.
- Co tu się dzieje? - podszedł do nas Justin i widziałam w jego oczach złość.
- Rozmawialiśmy - wzruszyłam ramionami.
- Okej - przeczesał palcami włosy i oblizał usta. Miałam taką wielką ochotę go pocałować. Ryan idź sobie! - Zejdziecie na dół?
- Tak, już idziemy - uśmiechnęłam się i zeszłam na dół.
Justin's POV
- Wyrosła na śliczną dziewczynę - Ryan pokiwał głową, wpatrując się w oddalającą się Brooke - Dobrze, że już wróciłem.
- Co masz na myśli? - zmarszczyłem brwi, nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi.
- Kiedyś byliśmy razem - wzruszył ramionami, a ja mało co nie zakrztusiłem się własną śliną - I teraz też będziemy.
- Pewnie - mruknąłem pod nosem.
- Widzę jak na nią patrzysz Bieber - spojrzał na mnie znudzony - Nie licz na nic. Ona kocha mnie, a ja ją. A wiesz co się dzieje, kiedy dwoje ludzi jest w sobie zakochanych - powiedział i minął mnie lekko trącając ramieniem. Nie wierzyłem w to co mówił. Nie chciałem. On nie ma prawa! Pojawia się tak nagle i myśli, że może mi ją zabrać. Nie ma mowy. Zszedłem na dół i usiadłem obok Matta.
- Co was tak długo nie było? - spojrzała na mnie Brooke.
- Rozmawialiśmy - odpowiedziałem tak samo jak ona wcześniej. Wzruszyła ramionami i z powrotem wróciła do rozmowy z chłopakami. Przez resztę wieczoru śmialiśmy się i gadaliśmy zapominając o wszystkich naszych problemach.
*kilka dni później*
- Brooke chodź na chwilę! - krzyknąłem. Po chwili usłyszałem cichy stukot jej stóp. Zbiegła po schodach i rzuciła się mi na plecy - Ej co ty robisz?! - krzyknąłem rozbawiony.
- Jesteś moim koniem! - zaśmiała się - Wiooooo!
Zacząłem biegać wokół salonu wydając z siebie takie dźwięki jakie wydaje koń. Nie wierzę, że to robię.
- Jesteś niemożliwa - zatrzymałem się, a ona zeskoczyła z moich pleców. Odwróciłem się i objąłem ją w pasie - Ale i tak cię kocham - pocałowałem ją krótko w usta, ale ona miała inne plany. Złapała moją twarz i ponowiła pocałunek, delikatnie przygryzając moją wargę. Ostatni raz cmoknęła mnie w usta i odsunęła się ode mnie posyłając mi roześmiane spojrzenie. Pokręciłem rozbawiony głową. Uwielbiam ją po prostu.
- Co chciałeś? - usiadła na kanapie, kładąc nogi na stolik. Musiałem kupić nowy, bo tamten... Zepsuł się.
- A tak! - krzyknąłem i rzuciłem się na sofę obok niej - Bo jest taka sprawa...
- Co się stało? - spojrzała na mnie. Nasze miny spoważniały.
- Mam dzisiaj wyścig - powiedziałem czekając na jej reakcje.
- Ścigasz się?! - jej źrenice powiększyły się - Dlaczego mi nie powiedziałeś?
- Nie było okazji - westchnąłem - Jedziesz ze mną?
- No pewnie - spojrzała na mnie jak na kosmitę - Co to w ogóle za pytanie?!
- Myślałem, że...
- Źle myślałeś - przerwała mi i krótko pocałowała, po czym wstała - Kiedy musimy jechać?
- Za jakieś 30 minut - rozłożyłem się na całej kanapie, kładąc ręce za głowę.
- To ja idę się ogarnąć - uśmiechnęła się i zniknęła za drzwiami.
Leżałem i bezsensownie gapiłem się w sufit. Nawet nie wiem o czym myślałem. Nim się obejrzałem Brooke zeszła i stanęła przede mną ubrana w takie ciuchy. Wyglądała bosko. Podszedłem do niej i złapałem za rękę, wyprowadzając z domu. Wsiedliśmy do auta i wyjechaliśmy na ulice. Po paru minutach skręciłem w boczną drogę.
- Byłaś kiedyś na takich wyścigach? - zapytałem nie odrywając wzroku od drogi.
- Zaw... - nie dałem jej dokończyć.
- Głupie pytanie. Jasne, że byłaś - zaśmiałem się - Przecież Mike na nie jeździł.
- Właściwie to j...
- Dobry był z niego kierowca - westchnąłem przerywając jej. Znowu.
- Tak - odpowiedziała i spojrzała na widok za oknem.
- Teraz będziesz miała okazję popatrzeć na mistrza - poruszyłem zabawie brwiami, na co dziewczyna się zaśmiała.
Dalszą drogę spędziliśmy na gadaniu o jakiś głupotach. W końcu dało się słyszeć muzykę, a zza drzew wyłoniło się mnóstwo ludzi. Podjechałem do chłopaków i zatrzymałem auto, wychodząc z niego. Po chwili staliśmy już przed moim cackiem, którym wygram wyścig.
- No to Bieber - Colin klasnął w dłonie - Pokażesz im dzisiaj.
- Nie tak szybko - podszedł do nas Paul. Zajmował się moim autkiem i ustalał wyścigi - Dzisiaj ścigacie się drużynowo.
- To jeszcze lepiej! - zaśmiałem się i przyciągnąłem do siebie Brooke.
- No nie wiem - skrzywił się Paul - Nie ma Ryana.
- A gdzie jest? - zmarszczyłem brwi - Nie przegapiłby wyścigu.
- Mówił, że ma coś do załatwienia - odezwała się Mona, która przez cały czas siedziała na kanapie pod ścianą - Brakuje wam jednej osoby. Nie jedziecie.
- Ale jak?! - możecie sobie teraz wyobrazić moją minę. Do drużyny potrzebne jest 5 osób. Jestem ja, Matt, Chris, John i był Colin, ale ten frajer zrobił sobie coś w nogę. Więc jedyną osobą która mogła go zastąpić był Ryan. A go nie ma!
- Justin - poczułem jak ktoś szarpie mnie za rękę.
- Nie teraz Brooke - odepchnąłem ją lekko od siebie i podszedłem do auta, opierając się o nie.
- Odpuszczamy wyścig? - zapytał Matt.
- Kurwa - zakląłem pod nosem - Nie mamy innego wyjścia.
Zapanowała cisza. Przez kilka minut nikt nic nie mówił.
- Ja mogę jechać zamiast Ryana - powiedziała cicho Brooke a wszyscy spojrzeli na nią zdziwieni.
- Wybacz kochanie, ale potrzebujemy dobrych kierowców - zaśmiałem się i podszedłem do niej, całując ją w czoło.
- Wątpisz w moje umiejętności? - odsunęła się ode mnie, zakładając ręce na biodra i patrząc na mnie z ukosa.
- Ja nie, ale oni raczej tak - wskazałem na chłopaków, którzy stali ze skrępowanymi minami.
- Dupki - wymamrotała.
- Skreślacie ją bo jest dziewczyną! - Mona odezwała się w obronie Brooke - Nigdy nie widzieliście jak jeździ!
- Masz w ogóle prawo jazdy? - uniosłem brwi patrząc wyczekująco na dziewczynę.
- To przecież nielegalne wyścigi, więc po co mi ono - przewróciła oczami. Mądra dziewczyna.
- I tak nie mamy nic do stracenia - Matt westchnął - Tylko... Masz zamiar jechać w takich butach?
- Ja jej dam swoje - powiedziała Mona i zaczęła ściągać swoje trampki. Wymieniły się butami i przytuliły się. Dziewczyny...
- To czym będę jechać? - zapytała Brooke.
- Chodź - pociągnąłem ją za rękę do kolejnego garażu - Oto twoje...
- SSC Tuatara - dokończyła, a ja spojrzałem na nią zdezorientowany.
- Skąd wiesz jak się nazywa? - zmarszczyłem brwi.
- Trochę o tym wiem - wzruszyła ramionami i wsiadła do środka.
Odpaliła silnik i delikatnie przygazowała. Cholera, ona wie co robi! Zaśmiałem się i wróciłem do swojego samochodu. Wsiadłem do środka i odpaliłem. Wyjechałem z garażu, a za mną reszta.
- Chris jedzie pierwszy, potem Brooke, Matt, John i na końcu ja - nakazałem, ale widząc minę dziewczyny zmieniłem zdanie - Albo Brooke pojedzie pierwsza - i od razu na jej ustach pojawił się uśmiech.
- Brooke - zwróciłem się do niej - Pod żadnym pozorem nie otwieraj szyb. Oni nie mogą dowiedzieć się, że jesteś dziewczyną.
- Wiem - przewróciła oczami - Nie jadę pierwszy raz.
- Czekaj co? - zmarszczyłem brwi, ale dziewczyna zdążyła już odjechać na linię startu.
Brooke's POV
Zostawiłam go w niewiedzy z tym pięknym zdziwionym wyrazem twarzy. Punkty dla mnie! Podjechałam na linię startu ustawiając się obok innych aut. Na środku stanęła dziewczyna ubrana tak, że i tak wszystko było widać. Żałosne. Wskazywała kolejne auta sprawdzając czy kierowcy są gotowi. Mignęłam światłami kiedy wskazała na mnie. Po chwili rozpoczęło się odliczanie.
- 10, 9, 8, 7, 6, 5... - mówiłam po cichu. Zaczęłam gazować przygotowując się do startu. Usłyszałam "start" i wystrzeliłam jak z procy. Jechałam równo z innymi, co nie do końca mi się podobało, więc zmieniłam bieg i nacisnęłam pedał gazu. Licznik wskazywał 220 km/h co było i tak za mało, żeby objąć prowadzenie. Spojrzałam w lusterko. Cholera! Siedzą mi na ogonie, tak nie może być! Przyśpieszyłam do tego stopnia, że na liczniku było prawie 300 km/h. Objęłam prowadzenie, ale zauważyłam, że zbliżamy się do zakrętu, więc zwolniłam. Czarne auto przejechało koło mnie, zostawiając mnie w tyle. Zaśmiałam się z głupoty tego kierowcy. Wjeżdżając w zakręt nie wyrobił i wjechał w drzewa. Ja spokojnie przejechałam dalej i przyśpieszyłam wiedząc, że teraz przez cały czas będzie prosta. Zmieniałam biegi, cały czas zerkając w lusterko. Byli tuż tuż. Nie mogłam sobie pozwolić na to, żeby mnie wyprzedził, więc nacisnęłam czerwony guzik na desce rozdzielczej. Przyśpieszyłam tak bardzo, że aż wgniotło mnie w fotel. Spojrzałam na licznik 360 km/h idealnie. Przekroczyłam linię mety jako pierwsza, zatrzymując się z piskiem opon. Wysiadłam z samochodu i zdjęłam kask zamykając oczy i odchylając głowę do tyłu. Poczułam ręce oplatające się wokół mojej tali.
- Nie wiedziałem, że z ciebie taki dobry kierowca - zachrypnięty głos wyszeptał mi do ucha. Uśmiechnęłam się i odwróciłam wpijając się w usta chłopaka. Wokół nas zebrało się mnóstwo ludzi, chcących pogratulować mi wygranej, ale widząc co akurat robię zaczęli krzyczeć i wiwatować. Poczułam jak Justin uśmiecha się przez pocałunek. Odsunęłam się on niego, a on złapał moją rękę i uniósł ją do góry, przez co tłum zaczął jeszcze bardziej krzyczeć.
- Jak idzie Chrisowi? - stanęłam na palcach próbując coś zobaczyć, ale bez skutku. Justin pociągnął mnie i kiedy przedarliśmy się przez tłum ludzi, stanęliśmy obok reszty grupy.
- Wow dziewczyno! - podszedł do mnie Colin - Ty to masz talent!
- Dziękuję - uśmiechnęłam się i przytuliłam do boku Justina. Spojrzałam na Monę, która patrzyła na nas smutno. Dziwne.
Po chwili dołączył do nas Chris. Dojechał drugi, ale nie mamy się czym przejmować, bo Matt na pewno ich nadgoni. Nie myliłam się. Zaczęliśmy krzyczeć i wiwatować, kiedy zatrzymał się obok nas.
- Pierwsze suki! - krzyknął wysiadając z auta. Chłopaki rzucili się na niego. Zaśmiałam się widząc przed sobą taki obrazek. Widzieliśmy już w oddali zbliżającego się Johna. Podeszłam do samochodu, w którym siedział Justin.
- Jak nie będziesz pierwszy to nie będzie seksu - zaśmiałam się, ale kiedy dotarło do mnie co powiedziałam zakryłam usta dłońmi.
- Okej - zaśmiał się - Jeśli będę pierwszy będzie seks. Trzymam cię za słowo - moje policzki zrobiły się całe czerwone. Puścił mi oczko i zasunął szybę, przygotowując się do startu. Odsunęłam się na bok, czekając, aż John przekroczy metę. Kiedy samochód Johna przyjechał, Justin wystartował z piskiem opon. Tłum zaczął krzyczeć i piszczeć. Czekałam, aż w końcu pojawi się na horyzoncie, ale nic takiego się nie działo. On już dawno powinien tu być... Co jest! Zaczęłam się bać, że coś się stało.
- Spokojnie - obok pojawił się Matt - To dobry kierowca, da radę.
- Wiem - uśmiechnęłam się delikatnie. W końcu zobaczyłam rozpędzoną maszynę zmierzającą w naszą stronę. Ale chwila... To nie auto Justina. Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc za bardzo o co chodzi. Chwilę potem zobaczyłam niebieski samochód. Odetchnęłam z ulgą. To on. Dzieliło go tylko troszkę od tego pierwszego. Niespodziewanie przyśpieszył i wyprzedził go przed samą linią mety. Zatrzymał auto i wysiadł z niego. Od razu w jego stronę rzuciło się mnóstwo napalonych panienek. Stały i wdzięczyły się do niego, ale on miał je totalnie gdzieś. Przedzierał się przez tłum, a kiedy podszedł do mnie pocałował mnie. On jest mój suki!
- Czyli jednak będzie seks - zaśmiał się kiedy odsunął się ode mnie. Nic nie odpowiedziałam tylko uśmiechnęłam się lekko. Zarzucił rękę na moje ramiona i razem ruszyliśmy w stronę naszej grupy.
- Mamy pierwsze! - krzyknął kiedy byliśmy na miejscu.
- Nie udałoby się gdyby nie ty - podszedł do mnie Jake - Jesteśmy ci bardzo wdzięczni. Oczywiście dostaniesz swoją część - zaczął grzebać po kieszeniach, aż w końcu wyciągnął rulon banknotów i rzucił go do mnie - 10 tysięcy dolarów.
- Ile?! - moje oczy szeroko się otworzyły.
- To i tak mało - zaśmiał się. Pokręciłam z rozbawieniem głową.
- Jedziemy to opić? - zaproponował Matt.
- Właściwie to my z Brooke mamy inne plany - Justin uśmiechnął się do mnie łobuzersko.
- Tak - zaczęłam - Jestem strasznie zmęczona - pożegnałam się z wszystkimi i pociągnęłam Justina w stronę samochodu. Coś czuję, że dzisiaj będzie najlepsza noc w moim życiu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Taki luźniejszy rozdział dzisiaj :>
Mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Dziękuję za wszystkie komentarze i wyświetlenia ♥
Dział WOW nie moge doczekać się następnego. Czekam na next!!
OdpowiedzUsuńFajny rozdział :) Mam nadzieje że Brooke wyjaśni tą sprawe z Ryanem. Czekam na nn ♥
OdpowiedzUsuńCzekam na ich seksy xd
OdpowiedzUsuń