wtorek, 29 grudnia 2015

ROZDZIAŁ 27

Moje serce zabiło dziesięć razy szybciej, kiedy zobaczyłam wynik. O ile dobrze pamiętam to jedna kreska znaczy, że żadnej ciąży nie ma. Musiałam być pewna, więc spojrzałam na opakowanie. Boże dziękuję! Nie jestem w ciąży.
- Widzę, że ci ulżyło - usłyszałam głos starszej pani, która stała oparta o drzwi. Uśmiechnęłam się do niej niepewnie i powoli pokiwałam głową - Powinnaś się smucić, a nie cieszyć - westchnęła i wyszła z łazienki. Z grymasem na twarzy spojrzałam na miejsce, w którym jeszcze kilka sekund temu stała kobieta. Smucić? Że nie będę musiała się zmagać z kolejnym problemem? Zdaję sobie sprawę z tego, jak to brzmi, ale w sytuacji jakiej jestem teraz, dziecko będzie naprawdę kłopotem. Ona tego nie rozumie. Przecież ono nie miałoby normalnego domu. Po pierwsze razem z Justinem należymy do gangu i cały czas jesteśmy narażeni na niebezpieczeństwo, a po drugie jestem chora. To byłaby patologia.
Oparłam się o ścianę i głośno westchnęłam. Kamień z serca. Podeszłam do umywalki i przemyłam twarz zimną wodą. Zdecydowanie za dużo się dzieje. Oparłam ręce na krawędzi zlewu i spojrzałam w swoje odbicie. Wyglądam jak wrak człowieka. Podkrążone oczy, potargane włosy i blada twarz. Dziwnie, że ta kobieta mi pomogła. Jednak są jeszcze dobrzy ludzie na tym świecie. Odepchnęłam się od umywalki i wyszłam z łazienki. Rozejrzałam się po domu szukając tej miłej, starszej pani, ale nikogo nie zauważyłam. Uznałam więc, że najlepszym wyjściem będzie po prostu jakoś wrócić do domu. Podeszłam do drzwi i już chciałam je otworzyć kiedy zatrzymał mnie jej głos.
- Nigdzie cię teraz nie wypuszczę - zaśmiała się - Jesteś blada jak ściana i jest już późno w nocy. Prześpisz się trochę i dopiero będziesz mogła iść.
- Dziękuje pani... - odwróciłam się w jej stronę i spojrzałam na nią. Cholera nie wiem jak ona się nazywa.
- Christine po prostu - uśmiechnęła się i pociągnęła mnie w stronę kuchni. Szłam za nią posłusznie uśmiechając się pod nosem. Bardzo ją polubiłam. Kiedy weszłyśmy do pomieszczenia, wskazała ręką abym usiadła, a sama podeszła do kuchenki zaczęła coś gotować.
- Może w czymś pani - Christine odwróciła głowę i zgromiła mnie wzrokiem - Może pomogę ci w czymś?
- Nie kochanie, siedź - powiedziała melodyjnym głosem - Ty musisz odpoczywać, a ja zrobię ci coś do jedzenia.
- Bardzo ci dziękuje - westchnęłam - Nie wiem co bym zrobiła gdyby nie ty. Mogę się jakoś odwdzięczyć?
- Wystarczy tylko, że cała i zdrowa wrócisz do domu - posłała mi matczyny uśmiech. Coś w sercu mnie zakuło. Brakuje mi tego... - Coś nie tak powiedziałam? - zmartwiła się, widząc, że posmutniałam.
- Nie, nie... Ja tylko - podrapałam się po głowie, próbując wymyślić jakąś logiczną odpowiedź. Nic jednak nie przyszło mi do głowy, więc w rezygnacji spuściłam głowę i głośno westchnęłam. Kobieta podeszła do stołu i usiadła obok mnie. Złapała moją dłoń, która na nim leżała i ścisnęła ją lekko. Taki mały gest, a dodał mi otuchy. Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się delikatnie, co odwzajemniła.
- Być może to nie moja sprawa - zaczęła - Ale może jak się wygadasz i powiesz co ci leży na sercu, to będzie ci lżej?
I nagle wszystko do mnie wróciło. Poprawczak, Clark, moja choroba, Justin, Brad, Mona, dom, rodzice, Mike... Za dużo jak na mnie. Niepewnie spojrzałam na Christine i wzięłam głęboki oddech zaczynając mówić.
- To trochę skomplikowana historia - zawahałam się.
- Spokojnie, nie musisz mówić wszystkiego - uśmiechnęła się - Wyrzuć z siebie tylko to co cię najbardziej dręczy.
- Dzisiaj... - czułam jak w moich oczach zbierają się łzy - Zginęła moja przyjaciółka - wyszeptałam i pierwsza porcja łez spłynęła po moim policzku. Kobieta ścisnęła moją dłoń, uspokajając mnie tym. Nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, ile to dla mnie znaczy - Mojemu chłopakowi grozi niebezpieczeństwo - pociągnęłam nosem i otarłam ręką łzy - I zresztą ja też.
- Jakie niebezpieczeństwo? - kobieta zmarszczyła brwi - Mogę jakoś pomóc?
- Nikt nie może - zapłakałam cicho.
- Już dobrze dziecko - wstała z krzesełka i podeszła do mnie. Schyliła się i zamknęła mnie w matczynym uścisku, co spowodowało, że zaczęłam jeszcze bardziej płakać. Mocno się w nią wtuliłam, nie chcąc, żeby mnie puszczała. Było mi tak cholernie dobrze - Chcesz zostać tutaj na noc?
- Muszę wrócić do domu, ale mogłabyś mi pożyczyć telefon? Muszę zadzwonić po Justina - powiedziałam, a Christine zmarszczyła brwi, za pewne nie wiedząc o kogo mi chodzi. Ale już po chwili na jej ustach pojawił się ogromny uśmiech, który swoją drogą sprawił, że zachciało mi się śmiać. Uwielbiam ją.
- Pożyczę, ale pod jednym warunkiem - w jej oczach pojawił się dziwny błysk. Zaczęłam się bać tego co wymyśliła. A co jeśli mnie skrzywdzi?! Przecież jesteś młodsza i silniejsza, nie da rady idiotko. W mojej głowie zaraz pojawiły się czarne myśli. Chyba muszę się zapisać na jakieś kursy pozytywnego myślenia - Musisz poznać mnie ze swoim chłopakiem, który zakładam, że po ciebie przyjedzie.
- Tak, oczywiście - odetchnęłam z ulgą. Posłała mi ciepły uśmiech i zniknęła za drzwiami. Wróciła po chwili z telefonem. Podała mi go i znowu wyszła zostawiając mnie samą.
Odblokowałam komórkę i zaczęłam wpisywać numer Justina. Dobrze, że znam go na pamięć. Przyłożyłam telefon do ucha i czekałam. Jeden sygnał, drugi sygnał, trzeci sygnał...
- Justin?


Justin's POV
Jeździłem po mieście szukając śladów Brooke. Kiedy nagle się rozłączyła przez moje myśli zaczęły przebiegać bardzo złe scenariusze. Nie miałem pojęcia co mogła zrobić. Byłem w domu, ale tam jej nie zastałem. Przeszukałem kilka parków i też nic. Nagle mój telefon zadzwonił. Spojrzałem na wyświetlacz – jakiś nieznany numer. Odebrać? Ech... Niech stracę.
- Justin? - kiedy usłyszałem głos Brooke, moje ciało się zrelaksowało. Jednak zaraz pomyślałem, że może ktoś ją porwał i zmusza ją do tego telefonu, żeby... Justin spokój! Jej nic nie jest.
- Brooklyn, kochanie! Gdzie jesteś?
- Na Queens - odpowiedziała cicho. Gdzie?! Co ona tam robi?!
- Już po ciebie jadę skarbie - jedną ręką złapałem kierownice i zawróciłem samochód - Nic ci nie jest?
- Nie, wszystko dobrze - wiedziałem, że na pewno się uśmiecha - Musisz poznać Christine.
- Kogo?
- Zobaczysz - powiedziała i rozłączyła się.
Po jakimś czasie wjechałem na dzielnice, o której mówiła dziewczyna. Jednorodzinne domki po obu stronach ulicy. Całkiem inaczej niż na Manhattanie. Nie było tutaj tak drogo i elegancko. Ale biedą nie wiało. Tak w sam raz dla przeciętniaków. Jechałem rozglądając się na boki. Brooke zapomniała wspomnieć, w którym takim domku jest. Szkoda, że wszystkie wyglądają tak samo. Oczopląsu idzie dostać. Nagle w oddali zobaczyłem jakieś dwie postaci. Były lekko oświetlone przez uliczną lampę, która swoją drogą bardziej nie świeciła niż świeciła. Jeśli wiecie co mam na myśli. Podjechałem bliżej i zobaczyłem Brooklyn i jakąś starszą panią. Śmiały się i o czymś zawzięcie dyskutowały. Dziewczyna wyglądała na szczęśliwą. To dobrze. Uwielbiam patrzeć na nią gdy jest szczęśliwa. Wtedy się tak ślicznie uśmiecha, pokazując swoje urocze dołeczki. Ona jest idealna.
Zatrzymałem samochód i wysiadłem z niego. Niepewnie podszedłem do kobiet, ponieważ cały czas na mnie patrzyły i chichotały. Czy one mnie obgadują? Nieładnie.
- Dzień dobry - wyciągnąłem dłoń w stronę starszej kobiety, ale ta zignorowała ją i przyciągnęła mnie do uścisku.
- Raczej dobry wieczór - zaśmiała się, kiedy odsunęła się ode mnie.
- No tak - spuściłem zawstydzony głowę.
- A ze mną się nie przywitasz? - usłyszałem cichy głosik Brooke. Odwróciłem się i bez słowa złączyłem nasze usta w namiętnym pocałunku.
- Cześć kochanie - wyszeptałem w jej usta. Po chwili dziewczyna odepchnęła mnie i stanęła obok tamtej kobiety.
- Justin chcę, żebyś poznał moją wybawicielkę - wskazała na nią - Christine.
- Witaj Justin - skinęła głową. Skąd wie jak mam na imię? - Brooke już zdążyła trochę o tobie opowiedzieć - zaśmiała się. No i wszystko jasne.
- Tak? - objąłem Brooke ramieniem i przyciągnąłem do siebie - A co mówiła?
- Ochh same dobre rzeczy! - uśmiechnęła się, a w jej oczach pojawił się dziwny błysk. To było dziwne.
- Christine! - pisnęła dziewczyna - My chyba musimy już jechać.
- Tak, tak. - uśmiechnęła się - Jedźcie dzieci.
Brooke ruszyła w stronę auta. Poszedłem w jej ślady, ale kobieta złapała mnie za ramię. Odwróciłem się w jej stronę, patrząc na nią zdziwiony.
- Uważaj na nią - powiedziała cicho, ukradkiem spoglądając na moją dziewczynę - Jest w rozsypce. Musisz ją teraz pilnować dużo bardziej. Zbyt dużo przeszła i zbyt dużo problemów ma teraz na głowie. Uważaj, żeby nie zrobiła niczego głupiego.
- Wiem - kiwnąłem głową - Kocham ją i zrobię wszystko, żeby była szczęśliwa.
- Pasujecie do siebie - uśmiechnęła się - Jak już naprawdę będzie w ciąży, to stworzycie uroczą rodzinkę.
- Chwila - zmarszczyłem brwi - Jak to naprawdę?
- Ups - skrzywiła się - Chyba się wygadałam. Pogadaj z nią o tym.
- Dobrze - westchnąłem - Dziękuje - przytuliłem ją szybko i pobiegłem do auta. W środku siedziała już Brooke. Patrzyła na mnie uśmiechnięta. 
- Mam coś na twarzy? - zapytałem z głupkowatym uśmiechem. Dziewczyna tylko pokiwała rozbawiona głową, po czym oparła się o szybę i zamknęła oczy. Zastanawiałem się w jaki sposób spytać ją o ciąże lub jej brak. Chyba poczekam, aż wrócimy do domu. Albo pogadam z nią jutro. A właściwie dzisiaj, bo w końcu jest 3:47. 
Przycisnąłem pedał gazu, chcąc jak najszybciej znaleźć się w naszej willi. Jechaliśmy chwilę, aż w końcu natrafiliśmy na czerwone światło. Jedną ręką trzymałem kierownice, a drugą położyłem na szybie i oparłem na niej głowę. Spojrzałem w bok i zobaczyłem dwójkę ludzi, którzy wyglądali jakby się kłócili. Kobieta była co najmniej dwie głowy niższa od mężczyzny. Podniosła rękę i wymierzyła mu uderzenie w policzek, po czym odwróciła się i zaczęła biec. Chłopak coś za nią krzyczał, a potem machnął ręką i tak po prostu sobie poszedł. Dupek. Jeśli Brooke byłaby o coś na mnie tak bardzo zła, mimo tego co by zrobiła lub powiedziała, nigdy bym jej nie olał. Jest dla mnie zbyt ważna, żeby mieć ją w dupie. Muszę z nią poważnie porozmawiać o wszystkim co do tej pory się stało. Christine miała racje. Zbyt dużo przeszła i zbyt dużo problemów ma teraz. Jestem jedyną osobą, która może ją teraz wesprzeć. I mam zamiar zrobić to najlepiej jak tylko będę umiał. 
Po kilkunastu minutach byliśmy pod domem. Spojrzałem na słodko śpiącą Brooke i zrobiło mi się jej szkoda, że będę musiał ją obudzić. Odpiąłem pas i nachyliłem się nad nią, składając jej słodkiego buziaka na ustach. Powoli otworzyła oczy i spojrzała na mnie, a na jej ustach pojawił się uśmiech. 
- Dojechaliśmy - powiedziałem, cały czas wpatrując się w jej piękne, zielone tęczówki. 
- No więc możesz ze mnie zejść - uśmiechnęła się zadziornie, po czym delikatnie mnie od siebie odepchnęła. Pokręciłem głową z rozbawieniem i wyszedłem z auta, idąc za dziewczyną do domu. W środku panowała całkowita ciemność. Po cichu weszliśmy do góry, kierując się prosto do mojej sypialni. 
- Jestem taka zmęczona - ziewnęła, ściągając swoją dżinsową kurtkę. Podszedłem do niej i wziąłem ją na ręce. Dziewczyna pisnęła i mocno mnie objęła, nie chcąc spaść. Położyłem ją na łóżku i nachyliłem się, składając pocałunek na jej czole. Uśmiechnęła się i poklepała miejsce obok siebie. Szybko ściągnąłem koszulkę i spodnie, zostając w samych bokserkach. Wskoczyłem pod kołdrę i wyciągnąłem ręce, przyciągając do siebie Brooke. 
- Dobranoc księżniczko - mruknąłem prosto do jej ucha.
- Dobranoc książę - odwróciła się twarzą do mnie i na chwilę złączyła nasze usta. Położyła swoją głowę na moim torsie i ziewnęła. Zamknąłem oczy i z uśmiechem odpłynąłem w krainę Morfeusza. 


Obudziłem się rano, kiedy promienie słoneczne przebijały się przez okno, padając prosto na moje oczy. Muszę zapamiętać, żeby zasłaniać rolety. Spojrzałem na zegar, który wisiał na przeciwko łóżka - 11:07. Powoli podniosłem się z łóżka, nie chcąc obudzić Brooke. Podszedłem do szafy i wyjąłem z niej szare spodnie, czarny, długi top i czystą bieliznę. Wszedłem do łazienki i odkręciłem wodę, czekając na odpowiednią temperaturę. Zdjąłem z siebie zielone bokserki i wskoczyłem pod prysznic. Woda spływała kaskadami po moim ciele. Relaksowałem się czując na sobie ciepłą ciecz. Po kilku minutach bezczynnego stania sięgnąłem po żel i nalałem go trochę na rękę. Namydliłem całe ciało, po czym spłukałem pianę. Zakręciłem wodę i wyszedłem z kabiny. Wytarłem się miękkim, białym ręcznikiem. Założyłem na siebie wcześniej przygotowane ubrania i dokończyłem moją poranną toaletę. Wyszedłem z łazienki i stanąłem przed lustrem. Kiedy postawiłem włosy do góry, mogłem stwierdzić, że wyglądałem całkiem przyzwoicie. Uśmiechnąłem się do siebie, kiedy w lustrzanym odbiciu zobaczyłem śpiącą Brooke. Odwróciłem się i po cichu podszedłem do niej. Ukucnąłem przy łóżku i przez kilka minut wpatrywałem się w dziewczynę. Mamrotała coś pod nosem, co chwila się przy tym uśmiechając. Ona jest taka urocza. Przyłożyłem usta, do jej policzka, delikatnie go muskając. Podniosłem się i ostatni raz na nią spojrzałem, po czym wyszedłem z pokoju. 
- Dzień dobry kochanie - na dole przywitała mnie moja mama. Podeszła do mnie i przytuliła mnie. Uśmiechnąłem się do niej.
- Nie jesteś w pracy? - zapytałem wyciągając dwa talerze. Bardzo dobrze się składa, że mama postanowiła zrobić jajecznicę.
- Dzisiaj mam wolne - wzruszyła ramionami, nalewając soku do szklanek. 
- A gdzie Jaxon i Jazmyn? - rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu mojego rodzeństwa. Chyba ostatnio poświęcam im zbyt mało czasu...
- Jazmyn jest na lekcji tańca, a Jaxon u kolegi - postawiła przede mną szklanki. Skinąłem głową.
- To ja wracam do Brooke - umieściłem jedzenie na tacy i ruszyłem z powrotem do swojego pokoju. Kiedy do niego dotarłem, nikogo w środku nie było. Postawiłem wszystko na biurku i zacząłem ścielić łóżko. Po chwili drzwi łazienki otworzyły i wyszła z nich Brooklyn ubrana w to. Jak zwykle wyglądała fenomenalnie! 
- A co to - wskazała na tacę - Zostałeś kelnerem?
- Widzę, że humor z rana dopisuje - zaśmiałem się. Dziewczyna kiwnęła głową i podeszła do biurka, biorąc jeden talerz z jajecznicą. Poszedłem w jej ślady i zabrałem drugą porcję.
- Jestem taka głodna! - westchnęła, wkładając sobie do buzi widelec z potrawą. 
- To jedz a nie gadaj - uśmiechnąłem się szeroko, widząc z jakim zapałem dziewczyna je. Po skończonym śniadaniu położyłem się na łóżku. Wyciągnąłem telefon i zacząłem przeglądać jakieś strony, kiedy poczułem jak ktoś siada mi na plecach. 
- Jezu Brooke - jęknąłem - Nie ważysz tyle co piórko! - od razu poczułem jak dziewczyna schodzi ze mnie i kładzie się obok mnie. Spojrzałem na nią. Trzymała ręce pod brodą i wpatrywała się w jeden punkt przed sobą.
- Wiesz, że ja tylko żartowałem? - uniosłem brwi. Nie wierzę, że wzięła to na poważnie. 
- Mhm...- mruknęła.
- Hej - podniosłem się i złapałem dziewczynę za ramiona, wciągając ją na swoje kolana - Ja tylko żartowałem - spojrzałem z powagą w jej oczy. Przewróciła oczami i wyrwała się z moich objęć. O nie, tak się nie bawimy! Podszedłem do niej i wziąłem ją na ręce. 
- Justin puść mnie - krzyczała i wyrywała się - Co ty robisz?! - zaczęła panikować, kiedy szedłem z nią na balkon. Mocno się mnie złapała kiedy wystawiłem ją za barierkę. 
- Ufasz mi? - zapytałem, próbując odszukać jej wzrok. 
- Tak, ale błagam postaw mnie, bo jeszcze mnie upuścisz - pisnęła przerażona. 
- Jesteś zbyt lekka, żebym cię upuścił - zmarszczyłem brwi - Zaufaj mnie i puść się.
Dziewczyna niepewnie na mnie spojrzała, po czym powoli odsunęła ręce od mojego ciała. Patrzyłem na nią, a ona na mnie. Po kilku sekundach postawiłem ją na ziemi. 
- Ale ty jesteś głupi! - jęknęła i od razu się do mnie przytuliła.
- Chciałem ci udowodnić, że jesteś leciutka - zaśmiałem się i pocałowałem ją w czubek głowy.
- Nienawidzę cię - zmrużyła oczy. 
- Też cię kocham - uśmiechnąłem się do niej szeroko, co po chwili odwzajemniła, wywracając oczami.
Wróciliśmy do środka i z powrotem usiedliśmy na łóżku. Najwyższa pora z nią porozmawiać...
- O jakiej ciąży mówiła Christine? - wypaliłem bez żadnego wstępu. 
- Ja... Um... Było mi po prostu niedobrze i... Była taka możliwość - zaczęła strzelać palcami - Że ciąża i te sprawy...
- To ona w końcu jest czy jej nie ma? - spojrzałem na nią zdezorientowany. Pogubiłem się.
- Nie ma - powiedziała, a mi zrobiło się lepiej. Nie to, że nie chce dziecka z Brooke, ale na pewno nie teraz - I nie wiem jak ty, ale ja się z tego cieszę - dodała pewnie, patrząc prosto w moje oczy.
- Ja też - odparłem - Nie teraz. 
Zapanowała cisza. Ale nie taka przyjemna, wręcz przeciwnie. Nie wiem, czemu ale czułem się niekomfortowo. 
- Co się stało Monie? - zapytała cicho, nie patrząc na mnie. 
- Thomas - to było jedyne co musiałem powiedzieć. Resztę już wiedziała. 
- Co on kombinuje - z westchnieniem opadła na łóżko. Położyłem się obok niej.
- Do Colina też pisał - zacząłem niepewnie - I powiedział mu, że z nami wszystkimi się skontaktuje.
- Czy to znaczy - czułem, że walczy ze sobą, żeby się nie rozpłakać - Że wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie? 
- Nie wiem kochanie - przyciągnąłem ją do siebie - Ale obiecuje ci, że zrobię wszystko, żebyś była bezpieczna. 
- Poprawka - spojrzała na mnie surowo - Żebyśmy my byli bezpieczni - powiedziała, szczególnie akcentując słowo "my".
- Czego on w ogóle chce - westchnąłem. Byliśmy bezsilni wobec niego. 
- On jest po prostu chory - wzruszyła ramionami.
- Najwyraźniej - mruknąłem - Brooke wiesz, że jestem z ciebie dumny? 
- Dlaczego?
- Bo ty walczysz ze swoją chorobą - podniosłem się na łokciach, żeby mieć lepszy widok na dziewczynę - Umiesz sobie z nią poradzić. Żyjesz tak, jakby jej nie było. 
- Ale jest - wymamrotała. 
- Nie ma - spojrzałem na nią surowo - Wiem, że to jest dla ciebie ciężkie, ale spójrz... Kiedy ostatnio bawiłaś się ogniem?
- Śmiesznie to brzmi - zaśmiała się - Bawić się ogniem - pokręciła głową - To brzmi tak niewinnie, jakby to było nic. Szkoda, że to tylko złudzenie. 
- Dla ciebie to już codzienność - pocałowałem ją w czoło.
- Jeszcze nie - szepnęła - Ale już niedługo. 
I znowu cisza. Ale tym razem komfortowa, bo nie potrzebowaliśmy więcej słów. Mimo, że leżało się naprawdę przyjemnie, miałem dzisiaj kilka rzeczy do zrobienia i musiałem to przerwać.
- Brookie! - pisnąłem, zaczynając łaskotać dziewczynę - Mam dla ciebie niespodziankę! 


 Brooke's POV
- Juuus... Justin! - nie mogłam powstrzymać śmiechu, kiedy mnie łaskotał - Przestań proszę! - mój brzuch zaczął mnie boleć, a z oczu leciały łzy. Na ustach chłopaka pojawił się zadziorny uśmiech. Na szczęście po chwili przestał mnie gilgotać. Podniosłam się i spojrzałam na niego zaciekawiona - Jaką niespodziankę? 
- Chodź - wstał z łóżka i pociągnął mnie za sobą. Zbiegliśmy na dół, kierując się do korytarza. Szybko założyłam japonki i wybiegłam za chłopakiem na dwór. Był taki szczęśliwy. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Wsiedliśmy do samochodu i wyjechaliśmy na ulicę.
- Dokąd jedziemy? - zapytałam, patrząc na niego z zaciekawieniem. Chłopak uśmiechnął się, cały czas patrząc przed siebie - No Justin, powiedz mi - jęknęłam. W odpowiedzi usłyszałam tylko cichy chichot. 
Po kilkudziesięciu minutach zatrzymał samochód przed plażą. Przez ten cały czas próbowałam wyciągnąć od niego gdzie jedziemy, a w odpowiedzi słyszałam tylko jego śmiech lub ciszę. Super Justin! 
- Jechaliśmy na plażę? - zapytałam, wysiadając z auta.
- Mniej więcej - podszedł do mnie i złapał za rękę. Pociągnął mnie za sobą. Szliśmy powoli, śmiejąc się i wygłupiając. Chłopak co chwilę zatrzymywał się i mówił, że nie pójdzie dalej, jeśli go nie pocałuje. Na początku się z nim droczyłam i nie chciałam tego robić, ale kiedy staliśmy przez pół godziny w jednym miejscu, w końcu się złamałam.
Nagle chłopak wyciągnął czarną chustkę i podszedł do mnie, żeby zawiązać mi oczy.
- Co ty robisz? - uniosłam brwi, wyciągając ręce do przodu, starając się go zatrzymać.
- Zaufaj mi - tylko tyle od niego usłyszałam. Zrezygnowana westchnęłam i dałam mu zrobić to co zamierzał. Czułam jakby prowadził mnie przez jakiś labirynt. Co chwilę skręcaliśmy. Po kilku minutach drogi w końcu zatrzymał się.
- Teraz uważaj, bo wchodzimy po schodach - mruknął mi do ucha, wysyłając przyjemne dreszcze wzdłuż mojego kręgosłupa. Powoli, z jego pomocą udało mi się wejść po schodach, które wydawały się ciągnąć kilometrami. 
- Jesteśmy - oznajmił i zaczął odwiązywać chustkę. Kiedy materiał opadł moim oczom ukazał się ogromny dom. Cały biały z szarymi elementami. Wyglądał bardzo nowocześnie. Trochę dalej było widać basen i kort to tenisa? 
- Co my tu robimy? - zapytałam odwracając się w stronę Justina.
- Kiedyś mówiłaś, że twoim marzeniem jestem mieszkać w domu nad oceanem - wzruszył ramionami - Więc od dzisiaj to jest nasz dom.
- Co?! - krzyknęłam - Jak to?! 
- Tamten dom był zbyt duży. Cały czas byliśmy w nim sami - skrzywił się.
- Ty chyba jesteś ślepy - odwróciłam się i wskazałam na wille - To jest kilka razy większe!
- Ale nasze - objął mnie w talii i położył głowę na moim ramieniu - Nasze gniazdko.
- Skąd miałeś na to pieniądze? - zapytałam odwracając się do niego.
- Naprawdę Brooke? - uniósł jedną brew - W naszym biznesie zbija się niezłe sumki...
- Racja - westchnęłam. Czyli od dzisiaj będę mieszkać w pałacu? Odsunęłam się od niego i zaczęłam iść przed siebie rozglądając się na boki. Dom jest taki ogromny! Wydaję mi się, że długo mi zajmie zanim połapię się gdzie co jest. Błagam... Byle tylko się nie zgubić.
- A ty dokąd? - podbiegł do mnie i złapał mnie za rękę.
- Pozwiedzać - wzruszyłam ramionami. 
- Coś mi się wydaję, że nie za bardzo ci się podoba.
- Nie podoba?! On jest przepiękny - krzyknęłam. Znowu - Ale tyle pieniędzy i w ogóle.
- Proszę nie przejmuj się tym - przyłożył dłoń do mojej policzka - I uśmiechnij się - kiedy zobaczyłam jego rozbawione oczy, zachciało mi się śmiać - A teraz chodź, mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę. 
- Już się boje - zaśmiałam się i posłusznie za nim poszłam. Przeszliśmy obok basenu i kortu. Potem skręciliśmy w wybrukowaną dróżkę, prowadzącą do jakiegoś miejsca, które jak widziałam było odgrodzone żywopłotem. Podeszliśmy do dużej, czarnej bramy. Justin wyciągnął jakiś pilot i nacisnął czerwony przycisk. Brama zaczęła się otwierać, a moim oczom ukazała się duży sad. Mnóstwo pięknych drzew i roślin. Chłopak gestem ręki wskazał, żebym weszła do środka. Posłusznie wykonałam jego polecenie i szłam przed siebie. Po chwili do mnie dołączył łapiąc mnie za rękę. Po jakimś czasie dotarliśmy do jakby polany. Na środku stał zastawiony stół. Po bokach, na mniejszych drzewkach były założone kolorowe lampki. Kiedy podeszliśmy bliżej zauważyłam, że wokół stołu rozsypane są płatki róż. 
- Jak tu pięknie - powiedziałam z zachwytem, rozglądając się dookoła.
- Podoba ci się? - zapytał Justin ciągnąc mnie w stronę stołu.
- Bardzo.
- To wszystko dla ciebie - uśmiechnął się, odsuwając mi krzesełko.
- Dziękuje - cmoknęłam go w policzek, po czym usiadłam. Nagle do naszego stolika podszedł jakiś mężczyzna, ubrany w czarny garnitur.
- Wina? - zapytał.
- Poproszę - odpowiedzieliśmy równo z Justinem. 
- Z jakiej to okazji? - zapytałam, biorąc łyk naszego trunku.
- A musi być okazja, żeby pokazać ci jak bardzo cię kocham? - nic nie odpowiedziałam tylko spuściłam głowę, czując jak moje policzki robią się czerwone - A właśnie! Mam dla ciebie jeszcze coś. 
- Justin - jęknęłam - Czuję się głupio, bo ja nic dla ciebie nie mam - westchnęłam. 
- Jesteś tutaj - podszedł do mnie - I tyle mi wystarczy - schylił się i złączył nasze usta w namiętnym pocałunku. Całował mnie z uczuciem i pasją. Położyłam ręce na jego karku, kiedy pociągnął mnie, abym wstała. Swoje ręce umieścił na moich biodrach. 
- Twoja - pocałunek - Bluzka - pocałunek - Mi - pocałunek - Przeszkadza - pocałunek. 
- Cicho - uciszyłam go, wkładając język do jego ust. Nie przeszkadzało mu to. Nasze języki tańczyły w tylko nam znanym rytmie. Powoli zaczęło brakować nam powietrza, ale żadne z nas nie chciało tego przerywać. W końcu, po kilku minutach odsunęliśmy się od siebie. Nagle Justin wyciągnął z kieszeni czarne, podłużne pudełeczko. Otworzył je i wyjął z niego złoty łańcuszek z zawieszką. Były to złączone litery "J" i "B", które swoją drogą dawały jego inicjały. 
- Teraz wszyscy będą wiedzieli, że jestem twoja - zaśmiałam się. Chłopak nie wiedząc o co mi chodzi, zmarszczył brwi - Twoje inicjały. 
- O Boże - szepnął i uderzył się ręką w czoło - Przepraszam, nie zwróciłem na to uwagi. Zwrócę to i powiem, żeby zrobili jeszcze raz, tylko na odwrót.
- Nie - zaprotestowałam - Takie mi się podoba.
- Na pewno? - spojrzał na mnie uważnie.
- Nieważne jak to wygląda. Ważne, że od ciebie - uśmiechnęłam się i złożyłam szybkiego buziaka na jego ustach. Podszedł do mnie i odgarnął moje włosy na bok, zapinając mi złoty łańcuszek. 
- Dziękuje - odwróciłam się do niego i stanęłam na palcach, ponownie złączając nasze usta. 


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Chce Wam serdecznie podziękować za ponad 10 tys. wyświetleń. Jesteście naprawdę wspaniali! Kiedy zaczynałam to pisać naprawdę nie sądziłam, że aż tyle osób przeczyta moje wypociny. DZIESIĘĆ TYSIĘCY! Rozumiecie? Bo ja nie! :D To tak dużo osób... Naprawdę bardzo dziękuję! Z całego mojego serduszka ♥
Jesteście cudowni, dziękuje 

10 komentarzy

  1. Rozdział boski !! Od 1 do 10 to ma 11!! Super super i jeszcze raz super!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny! Pisz kolejny! Błagam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawy rozdział. Za dużo nie wiem bo już dawno fabuła się rozwija. Musze przeczytać od nowa więc będę mogła się więcej wypowiedzieć :)
    http://isabellebailey.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Aaaa cudo *-* czekam na next <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Blog został dodany do Katalogu Euforia.
    Pozdrawiam, taasteful. ♥

    OdpowiedzUsuń
  6. Jejku :) rozdział cudo! :D zasłużone te 10tys. :) oby tak dalej :3
    WS

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj! Chcę Cię powiadomić iż Ja " JP" jestem niezmiernie z ciebie dumna ze piszesz cos o podpalaniu i juz wiadomo kto podpalil ta stodołe hehhe no ale nic jordan sluchaj mowie do Ciebie powaznie obawiam sie twoich mysli zwiazanych z tym opowiadaniem iz poniewaz lub czy bądź twoje erotyczne myśli i sposob wyraźnia uczuc jest niezwykle nadzwyczajny i twoje spostrzeżenia takze. Dlatego rozwijaj sie dalej niedorozwiniety człowieczku #JP

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie masz się co martwić o moje erotyczne myśli. Nie wiem o jaką stodołę Ci chodzi, ale nie martw się – to nie ja :D

      Usuń
    2. Kochana, tak tez bym sie nie przyznawala, okejnie będe się zamartwiac obgadamy to przy naradzie seszynfeszyn, życzę sukcesow jak i cala nasza organizacja #jp

      Usuń

Szablon by Devon