poniedziałek, 30 listopada 2015

ROZDZIAŁ 10

Brooke's POV
Szłam ciemnymi ulicami, cały czas patrząc się na swoje bose stopy. Wszystko mnie bolało i było mi zimno. Chciałam znaleźć się tylko w ciepłym domu, pod kocem z kubkiem kakao. Jak byłam mniejsza mama zawsze je robiła i razem siadałyśmy na kanapie, oglądając jakieś durne filmy. Tęsknie za tymi czasami. Fajnie by było jakby to był tylko sen, że zaraz się obudzę i wszystko będzie tak jak dawniej. Ale niestety rzeczywistość daje mi się mocno we znaki. 
Nagle poczułam coś mokrego na twarzy. Spojrzałam w górę i poczułam więcej zimnych kropel. Brakowało tylko deszczu... Ale jakby to było mało; usłyszałam grzmoty i zobaczyłam kilka błyskawic przecinające niebo. 
Genialnie.
Zanim się obejrzałam, rozpętała się burza. Wiatr wiał jak szalony, deszcz spadał z nieba w takich ilościach, że nic praktycznie nie widziałam. Szłam chodnikiem i zobaczyłam w oddali reflektory samochodu. Odsunęłam się od krawędzi, żeby nie mógł mnie ochlapać. Przejechał koło mnie z taką prędkością, że i tak nic to nie dało. Byłam mokra, brudna i obolała. Czy coś gorszego może się jeszcze przydarzyć? Jak na zawołanie potknęłam się o wystającą kostkę w chodniku. 
- Cholera! - próbowałam wstać, ale moja noga mi nie pozwalała. Tak strasznie bolała. Powoli zaczęłam się podnosić. Doczłapałam się do pobliskiej ławki i usiadłam na niej. Wpatrywałam się w jeden punkt nie zwracając uwagi na nikogo i na nic. Było coś koło 6:00 i wszyscy śpieszyli się, żeby zdążyć do pracy. Jak ja im tego zazdroszczę. Też bym chciała móc iść do pracy, mieć swój dom i rodzinę. Jednak jestem skazana na wiecznego pecha i nie ma opcji, żeby któreś z tych dóbr było moje. 
- Przepraszam - jakaś kobieta odchrząknęła obok mnie, wyrywając mnie z moich przemyśleń - Wszystko w porządku?
A widzisz, żeby było w porządku? - spojrzałam na nią z całkowitą obojętnością - Siedzę rano na ławce w największą ulewę jaką widziałam. Mam na sobie tylko bluzę i nie mam nawet butów. Jest mi zimno, jestem brudna, bo jakiś frajer postanowił ochlapać mnie wodą. Dodatkowo zrobiłam sobie coś w nogę. Lepiej być nie może prawda? 
- Podwiozę cię do szpitala tutaj niedaleko - uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie. Sama nie wiem. Kobieta widząc moją niepewność, wyciągnęła rękę w moją stronę - No chodź, nie możesz tu zostać. Tam się tobą zajmą. 
Niepewnie chwyciłam dłoń kobiety i z jej pomocą weszłam do auta. Jechałyśmy dosłownie kilka minut. Kiedy zaparkowała, podziękowałam jej i już chciałam wysiadać, kiedy mnie zatrzymała.
- Czekaj dziecko! Nie pozwolę ci iść tam samej. Pomogę ci - wysiadła i okrążyła auto otwierając mi drzwi. Pomogła mi wysiąść i zaprowadziła mnie do środka. Podeszłam do recepcji i załatwiłam wszystko. 
- Proszę usiąść i poczekać. Niebawem przyjdzie jakiś lekarz - recepcjonistka uśmiechnęła się przyjaźnie i wróciła do swojej pracy. Była piękną kobietą. Miała długie brązowe włosy i prześliczny uśmiech. Wiedziałam, że te błękitne oczy zahipnotyzowały niejednego faceta. Zrobiłam tak jak mi kazała. Usiadłam w poczekalni i rozejrzałam się dookoła. Kobieta, która mi pomogła pojechała już, bo miała jakieś sprawy do załatwienia. Jestem jej bardzo wdzięczna, że mi pomogła. Gdyby nie ona dalej siedziałabym na tej ławce, użalając się nad moim okropnym życiem. 
- Brooke? Co ty tu robisz? - gwałtownie obróciłam się, kiedy usłyszałam swoje imię. Przede mną stał Matt z zaniepokojonym wyrazem twarzy - Boże, jak ty wyglądasz!
- Pięknie jak zawsze - zaśmiałam się - Co ty tu robisz?
- Ja pierwszy zadałem to pytanie - oparł się o ścianę zakładając ręce na piersi.
- Umm... ja.. um.. tak jakby... um.. coś sobie zrobiłam w nogę - spuściłam głowę i wskazałam na moją kostkę. 
- Musisz pokazać to lekarzowi - uniósł brwi. Wow Matt! Dzięki! Sama nigdy bym na to nie wpadła.
- Właśnie dlatego tu jestem - uśmiechnęłam się - A teraz słucham, co ty tu robisz?
- Brat Justina miał wypadek - podrapał się po karku, Na dźwięk tego imienia przeszły mnie nieprzyjemne dreszcze. Nie miałam ochoty go tu spotkać, więc ignorując ból w nodze wstałam i ruszyłam w stronę wyjścia. Jednak nie uszłam nawet kilku kroków, kiedy moja noga dała o sobie znać. Upadłabym, gdyby nie Matt, któremu udało się mnie złapać.
- Hej, hej, hej! Dokąd się wybierasz - krzyknął przerażony - Nie możesz tak po prostu wyjść!
- Mi przecież nic nie jest. Nie muszę tu być. Teraz chciałabym iść do Jaxona. Co mu się stało? - odepchnęłam się od Matta, ale musiałam usiąść, ból był nie do zniesienia. 
- Mhm, właśnie widzę jak nic ci nie jest - pokręcił głową - Poczekaj tutaj, zawołam lekarza.
- Nieee, pójdę sobie stąd z tą nogą - uśmiechnęłam się sztucznie. Mam dość.
Po kilku minutach przyszedł lekarz, który zabrał mnie na badania. Przez ten cały czas myślałam o malutkim Jaxonie i o tym co mogło mu się stać. Moja głowa była pełna czarnych scenariuszy. Nawet nie słuchałam tego, co lekarz miał do powiedzenia o moim stanie zdrowia. 
- Słucha mnie w ogóle pani? - pan Jones pomachał mi ręką przed twarzą - Mówię do pani, a nie otrzymuję żadnej reakcji.
- Przepraszam. Zamyśliłam się. Co z moją nogą? - chciałam jak najszybciej wyjść i znaleźć Jaxona.
- Ma pani skręconą kostkę. Musi pani nie nadwyrężać nogi i dużo odpoczywać - uśmiechnął się i pomógł mi wstać - Tutaj ma pani kule, żeby łatwiej było się poruszać.
Wzięłam od niego przedmiot i wyszłam z sali. Od razu zauważyłam Matta, rozmawiającego z jakimś chłopakiem. Kiedy zauważyłam kim jest ten chłopak, jak najszybciej odwróciłam się i ruszyłam przed siebie. Nawet nie wiedziałam gdzie idę. Rozglądałam się na boki próbując znaleźć coś co przykułoby moją uwagę. W końcu w sali 246 zobaczyłam małego chłopca, a przy nim zapewne jego mamę, tatę i siostrę. Zajrzałam dyskretnie do środka i zobaczyłam, że to Jaxon. Jego głowa była owinięta bandażem, a rękę miał w gipsie. Był podłączony do różnych maszyn. Odchodziły od niego jakieś kabelki, rurki... Okropny widok. Muszę się dowiedzieć co mu się stało. Postanowiłam wrócić na recepcję i zapytać o to Matta. Odwracając się wpadłam na kogoś. 
- Przepraszam - wyszeptałam, nawet nie fatygując się, żeby unieść wzrok. Kiedy nieznajomy nie odsunął się, zirytowana podniosłam głowę. 
Justin stał przede mną, intensywnie się we mnie wpatrując. Chciałam go wyminąć, więc przesunęłam się w prawo, jednak on zrobił to samo. 
- Przepuść mnie - podniosłam głos, ale nic to nie dało. Normalnie jak grochem o ścianę.
- Porozmawiaj ze mną - z jego ust wydostał się niski, gardłowy głos.
- Nie - odpowiedziałam szybko i znowu chciałam go wyminąć, jednak znowu bez skutku.
- 10 minut - wyszeptał patrząc prosto  moje oczy.
Myślałam chwilę nad tym i postanowiłam dać mu to 10 minut.
- Dobrze, masz 10 minut - chwyciłam jego rękę i pociągnęłam w stronę kawiarni - Ale chodźmy usiąść, bo noga mnie boli.
- Co ci się stało? - zapytał z przejęciem.
- Przewróciłam się. Ale to nic poważnego. Tylko kostkę skręciłam - starałam się go uspokoić. Zdawał się być taki wystraszony, kiedy zobaczył mnie o kulach.
- Gdzie mieszkasz? - wypalił.
- Co? - jego pytanie zbiło mnie  z tropu. Co go to interesuje? 
- Zapytałem gdzie mieszkasz - powiedział spokojnie, ale mogłam zauważyć, że się trochę niecierpliwi. O co mu chodzi?
- Na 114th Street, mówiłam ci już - przewróciłam oczami. Tak mnie słucha. 
- To wiem - uśmiechnął się - Ale gdzie?
- Jak to gdzie? - byłam coraz bardziej zdezorientowana jego dziwnym pytaniem - W kamienicy.
- Tylko, że tam są same opuszczone budynki - spojrzał na mnie wyczekująco. I co on ode mnie teraz oczekuje? 
Nic nie odpowiedziałam. Spuściłam głowę i zaczęłam bawić się palcami. To prawda, że mieszkam w opuszczonej kamienicy. Ale jemu nic do tego. To tylko i wyłącznie moja sprawa. 
- Mieszkasz w opuszczonej kamienicy, gdzie jest zimno i mokro. Masz skręconą kostkę. Nie możesz tam mieszkać - westchnął, a mi zachciało się płakać. Dzięki, że przypominasz mi, że moje życie jest porażką.
- To co? Lepiej żebym mieszkała tam niż pod mostem - powiedziałam z frustracją w głosie. Przecież nie mam gdzie iść. Jakbym miała jakieś lepsze miejsce, już dawno wyniosłabym się z tamtej dziury.
- Nie będziesz tam mieszkała - powiedział spokojnie, a mnie zamurowało. To gdzie mam mieszkać do cholery!
- Wolisz, żebym znalazła sobie miejsce pod którymś z mostów? W sumie dużo ich jest w Nowym Jorku, więc może znajdę jakiś wolny - przyłożyłam palec do brody jakbym nad czymś myślała. Miałam nadzieje, że to go wkurzy i wreszcie da mi spokój.
- Wolę, żebyś zamieszkała u mnie - uśmiechnął się szeroko - To o wiele lepsze niż most czy opuszczona kamienica. 
To naprawdę dobry pomysł! Gdyby nie to, że musiałabym go codziennie oglądać... Ale z drugiej strony miałabym nareszcie prawie normalny dom. 
- Sama nie wiem - zawahałam się. On musiał wiedzieć, że chciałabym zamieszkać u niego, bo uśmiech nie schodził mu z ust. 
- No więc zaraz jedziemy do nas. Tylko jeszcze wpadnę na chwilę do Jaxona - powiedział i podniósł się, kierując się w stronę sali brata. 
- Czekaj! - zatrzymałam go - Co mu się stało?
- On... Spadł ze schodów - skrzywił się - Ale to nic poważnego na szczęście. Rozciął sobie troszkę głowę i złamał rękę. Poza tym nie ma żadnych poważniejszych urazów.
Odetchnęłam z ulgą. Powoli podniosłam się i ruszyłam w stronę Justina, który cały czas mi się przyglądał. Minęłam go i już chciałam odchodzić, kiedy złapał mnie za rękę.
- Ja nie miałem na myśli niczego co powiedziałem - patrzył mi głęboko w oczy. Na chwile wszystko się zatrzymało. Byłam tylko ja i on patrzący sobie w oczy. O Boże, były takie piękne. Normalnie niczym fabryka czekolady. Zahipnotyzował mnie i nie mogłam się oprzeć jego spojrzeniu. Po jakimś czasie otrząsnęłam się i odsunęłam od niego.
- Okej - westchnęłam. Muszę się z nim pogodzić, skoro mam u niego mieszkać. Ale to nie znaczy, że zapomnę o tym.
- Okej? - zdziwił się - Nie masz mi tego za złe?
- Mam - odpowiedział z powagą wymalowaną na twarzy - Ale wiem też, że to co powiedziałeś jest zupełną prawdą. Wzruszyłam ramionami i odeszłam. Już po chwili podbiegł do mnie i zaczął iść obok. 
- To nie jest prawda. Nie jesteś chora, nie jesteś potworem, który wszystko podpala - posłał mi swój zniewalający uśmiech.
O mamo.
- Justin ja jestem chora - spojrzałam na niego. Cały czas byłam śmiertelnie poważna. 
- O czym ty mówisz? - zatrzymał się.
- Nieważne - pokręciłam głową - Możemy iść do Jaxona?
- Jasne - podszedł do mnie i wziął mnie na ręce w ślubnym stylu.
- Co ty robisz? - zaśmiałam się.
- Nie możesz nadwyrężać swojej nogi - uśmiechnął się.
Szliśmy chwilę, przyciągając uwagę wszystkich pacjentów. Widziałam jak młodsze dziewczyny posyłały zalotne uśmiechy do Justina. Żałosne. 
- Justin! - pisnęłam - One wszystkie na ciebie lecą!
- Jak każda - na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmieszek.
- Nie każda - postawił mnie na ziemi, a ja oparłam się o ścianę i założyłam ręce na piersi.
- Nie każda? To kto na mnie nie leci? - powoli podchodził bliżej. 
- Na przykład ja - uśmiechnęłam się zwycięsko cały czas patrząc w jego oczy.
- A może jeszcze o tym nie wiesz? - był bardzo blisko mnie. Położył ręce po obu stronach mojej głowy. Czułam się jak w jakiejś pułapce.
- Wwi...wiem - przełknęłam ślinę - Nie lecę na ciebie.
- Na pewno? - oblizał usta po czym przybliżył je do moich. 
- Tttt..tt..tak - wydukałam. Moje serce waliło jak oszalałe. Myślałam, że zaraz normalnie wyskoczy mi z piersi. Justin ostatni raz spojrzał na moje usta po czym delikatnie je musnął. To było pieprzone kilka sekund a ja poczułam się ja w niebie. Podniosłam wzrok napotykając jego. Uśmiechnął się do mnie w ten swój piękny, niepowtarzalny sposób. Poczułam jak moje policzki się rumienią. Co? Przecież ja się nie rumienie! Zawstydzona spuściłam głowę. 
 - Nie chowaj się - uniósł moją głowę tak, żebym spojrzała mu w oczy - Wyglądasz ślicznie jak się rumienisz. Cmoknął mnie w czoło po czym odsunął się i otworzył drzwi, przepuszczając mnie jako pierwszą. W środku nikogo nie było. To aż dziwne, że zostawili go samego. Podeszłam do łóżka i usiadłam na krzesełku obok. 
- Jaxon, Jaxon - pokręciłam głową - Coś ty najlepszego zrobił. Biedny, musi teraz tutaj leżeć sam jak palec. 
- Nie martw się, cały czas siedzi tu z nim mama. Poszła tylko do bufetu kupić coś do jedzenia - uspokoił mnie. Chyba czyta mi w myślach. 
Siedzieliśmy chwilę z Jaxonem, aż w końcu w drzwiach pojawiła się mama Justina. Była piękną kobietą. Już wiem, po kim jej syn odziedziczył urodę. 
- Dzień dobry - uśmiechnęłam się.
- Dzień dobry - odwzajemniła uśmiech - Wybacz mi to pytanie, ale kim jesteś?
- Mamo, to jest Brooklyn - odezwał się Justin, a jego mama zmarszczyła brwi. 
- Brooklyn...? - przerwała, chcąc usłyszeć zapewne moje nazwisko.
- Curtis - uśmiechnęłam się przyjaźnie i wyciągnęłam w jej stronę dłoń. Kobieta otworzyła szeroko oczy i przez chwilę wpatrywała się we mnie nic nie mówiąc. Chyba wiem, o czym myślała.
- Czy Mike... 
- Tak, Mike to jej brat, mamo daj spokój. Proszę - przerwał jej Justin, a ja posłałam mu spojrzenie mówiące "dziękuję" - Będziesz miała coś przeciwko jak Brooke przenocuje u nas kilka nocy?
- Nie ma problemu - podeszła do mnie - Czuj się u nas w domu jak u siebie, skarbie. Mocno mnie do siebie przytuliła. Poczułam się taka kochana. Jakbym przytulała się z moją mamą...
- Dziękuje pani - wyszeptałam do jej ucha. 
- Ochhh! Jaka pani! Aż taka stara nie jestem - zaśmiała się - Mów mi Pattie.
- Dobrze - kiwnęłam głową.
- My będziemy się zbierać - głos ponownie zabrał Justin - Do zobaczenia mamo. Daj znać jakby coś się zmieniło z Jaxonem. 
Podszedł do niej i pocałował ją w policzek. Potem podszedł do mnie i znowu wziął mnie na ręce. Zaśmiałam się z tego co on robił. Jego mama przyglądała nam się z wielkim uśmiechem. Miałam wrażenie, że w jej oczach pojawiły się łzy. Nie mogłam jednak zbyt długo się temu przyjrzeć, bo Justin wyszedł z pokoju. Wyszedł ze szpitala i podszedł do auta. Postawił mnie na ziemi i otworzył drzwi. Wsiadłam do środka i czekałam, aż usiądzie za kierownicą. Obszedł samochód dookoła i otworzył drzwi wsiadając. Ruszył z parkingu i wyjechał na ulicę. Jechaliśmy chwilkę, aż w końcu nie zatrzymał się przed wielkim domem. Dobrze go znałam. Dobrze wiedziałam gdzie co jest. Może dlatego czułam się jakbym przyjechała do swojego, własnego domu. Szybko wyszedł z auta i podszedł do mnie otwierając drzwi. Pomógł mi wysiąść i wejść do domu.
- Tam masz kuchnie - wskazał na lewo - Tam łazienka - kiwnął na 3 drzwi - A tam...
- Justin - pociągnęłam go za rękaw - Ja wiem gdzie co jest - ściszyłam głos, tak, że ledwo było mnie słychać.
- Ale skąd - zmarszczył brwi.
- Bo ja byłam tu kilka razy - powiedziałam cały czas patrząc w ziemię.
- Właśnie! - klasnął w dłonie - Chodź! Opowiesz mi wszystko! - Pociągnął mnie w stronę kanapy. Usiadł na niej i pociągnął mnie na swoje kolana. Nie protestowałam. 
- A więc dlaczego przychodziłaś do mojego domu? - zapytał.
- Bb.. bo - wstydziłam się mu powiedzieć prawdy. 
- Jakkolwiek złe by to nie było, nie bój się. Nic się nie stało - posłał mi zachęcający uśmiech.
- Obiecaj, że nie będziesz patrzył przez to na mnie inaczej - odważyłam się spojrzeć w jego oczy.
- Obiecuje - cmoknął mnie w policzek. Coraz bardziej mi się to podobało.
- Bo ja... bo.. um.. no... - nie wiedziałam jak zacząć.
- Po prostu to powiedz - przewrócił oczami. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam mówić.
- Bojaniemiałampieniędzyiokradałambogatedomy - powiedziałam szybko na jednym oddechu. 
Nic nie mówił. Patrzył się przed siebie analizując to co przed chwilą powiedziałam. Zaczęłam się denerwować. A co jeśli on mnie teraz znienawidzi? Włożyłam ręce do kieszeni i poczułam coś. Wyciągnęłam zapalniczkę, którą od razu odpaliłam wpatrując się w ogień.
- Co ty robisz? - wyrwał mi przedmiot - Chcesz nas spalić?!
- Oddaj mi to, proszę - czułam jak w moich oczach zbierają się łzy. Chłopak westchnął. Obejrzał zapalniczkę, którą chwile później wyrzucił przez otwarte okno. 
- Co ty robisz?! - krzyknęłam i chciałam się podnieść, ale uniemożliwił mi to, mocniej zaciskając ręce na moich udach. 
- Dwie sprawy. Nie jestem zły ani nic takiego, że włamałaś się do naszego domu. Nie miałaś wyjścia i ja to rozumiem - przerwał patrząc mi w oczy. Po chwili kontynuował - I powiedz mi dlaczego tak bardzo lubisz bawić się ogniem...
- Ty dalej nic nie rozumiesz? - zaśmiałam się. Chyba wszyscy zrozumieliby o co chodzi.
- Nie rozumiem. Wytłumacz mi - spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem. 
- Ale jestem zmęczona - ziewnęłam i zeskoczyłam z jego kolan - Gdzie mogę się położyć.
Justin znowu westchnął po czym po raz kolejny wziął mnie na ręce niosąc na piętro. Szedł prawie do końca korytarza i kopnął w drzwi po prawej stronie. Zasypiałam na jego rękach. Byłam tak strasznie zmęczona. Położył mnie na łóżku. Odwróciłam się do niego plecami i chciałam się przykryć, kiedy poczułam jak ściąga mi bluzę.
- Co robisz? - wymamrotałam.
- Będzie ci wygodniej jak będziesz spać bez tego - chyba wskazał na sukienkę i bluzę, ale nie widziałam, bo cały czas miałam zamknięte oczy. Kiedy zdjął czerwony materiał usłyszałam jak gwałtownie zasysa powietrze. Byłam tak zmęczona, że nawet nie kontaktowałam. Było mi obojętne czy będzie widział mnie w bieliźnie czy nie.
Przykrył mnie pod samą szyję po czym pochylił się i pocałował mnie w czoło. 
- Dobranoc księżniczko - nie wiem czy przyśniło mi się to jak mnie nazwał czy nie, ale już wtedy wiedziałam, że moja przygoda z nim dopiero się zaczyna. 


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mamy kolejny rozdział ;d Miłego czytania!

niedziela, 29 listopada 2015

ROZDZIAŁ 9

Patrzyłem na nią z rozchylonymi ustami. Czy ona właśnie powiedziała, że Mike to jej brat? Mój najlepszy przyjaciel, z którym byłem blisko od dzieciństwa miał siostrę?! Dlaczego ja nic o tym nie wiedziałem! Przecież byłem u niego tyle razy. Chyba zauważyłbym jak po domu kręciłaby się jakaś dziewczyna. Kto jak kto, ale ja mam radar jeśli o nie chodzi. Czuję, że to jeszcze nie jest koniec zagadek związanych z Brooke. Ukrywa coś jeszcze, coś gorszego, coś co wbije nas wszystkich głęboko w ziemie. Coraz bardziej mnie intrygowała. Nie wiem czy tym, że była naprawdę śliczna, czy tym, że była jedną wielką tajemnicą. 
Spojrzałem na dziewczynę, która nerwowo rozglądała się po pomieszczeniu. W końcu jej wzrok padł na skórzaną kurtkę w kącie. Skąd ona się tu w ogóle wzięła? Podbiegła do niej i w pośpiechu zaczęła ją przeszukiwać. Po chwili wyciągnęła z niej coś malutkiego. Obracała to w dłoniach, jakby było jakimś wielkim skarbem. Podszedłem bliżej, żeby zobaczyć co to takiego.
- Czy to moja zapalniczka? - wyrwałem ją dziewczynie i zacząłem się jej przyglądać. Skąd ona to miała? Chyba musiała sobie "pożyczyć" kiedy u nas była.
- Oddaj mi to, proszę! - wyszeptała z łzami w oczach. Spojrzałem niepewnie na dziewczynę i podałem jej przedmiot. Bez namysłu ją odpaliła i jak zaczarowana wpatrywała się w ogień. O co chodzi? Odszedłem na bok i usiadłem na krzesełku na ścianie, nie spuszczając wzroku  z Brooke. Podeszła do biurka, na którym leżały jakieś papiery. Wzięła kilka i rzuciła je w moją stronę.
- Są wam do czegoś potrzebne? - jej głos był ledwo słyszalny, ale i tak piękny. Wziąłem do ręki kartki i zacząłem je przeglądać. Stare plany jakiegoś napadu. Już dawno Jake miał je wyrzucić. Pokiwałem przecząco głową i podałem dziewczynie notatki. Wzięła je i chwile się im przyglądała, po czym tak po prostu je podpaliła rzucając na ziemie. Usiadła przed nimi i tępo wpatrywała się w ognień. 
- Wszystko w porządku? - podszedłem i usiadłem obok. Spojrzała na mnie przelotnie i znowu wróciła do wpatrywania się w swoje małe ognisko.
- Chciałabym, żeby cały świat spłonął - wypowiedziała po długiej ciszy, nie odrywając wzroku od już prawie spalonych kartek. Popatrzyłem na nią z lekkim przerażeniem w oczach. 
- Dlaczego tak mówisz? - westchnąłem - Dlaczego świat ma spłonąć?
Wzruszyła ramionami nawet na mnie nie patrząc. Coś z nią jest nie tak. I ja dowiem się co. Kiedy nie było już śladu po papierach zapanowała całkowita ciemność. Nie widziałem nawet czubka własnego nosa. Poczułem jak dziewczyna się do mnie przysuwa.
- Co jest? - spojrzałem w jej stronę, tak myślę.
- Jest ciemno - odchrząknęła - Nie lubię ciemności.
- Nie bój się. Jestem tutaj - objąłem ją, a ona położyła głowę na moim ramieniu. To dziwne, że w ogóle jej nie znałem, a czułem się tak dobrze w jej towarzystwie. Po jakimś czasie poczułem jak dziewczyna drży.
- Zimno ci? - zapytałem mocniej ją do siebie tuląc.
- Troszeczkę - ziewnęła. Teraz dopiero do mnie dotarło, że miała na sobie bardzo krótką sukienkę bez ramiączek. Jak ona nie zamarzła?! Ale swoją drogą wyglądała w niej strasznie seksownie. Zdjąłem z siebie bluzę i podałem jej. Założyła ją na siebie i wstała.
- Dokąd idziesz? - zapytałem zaniepokojony.
- Pójdę już do domu - wyszeptała. 
- Na 114th Street? Sama? O tej porze? - zdziwiłem się - Nie pozwolę ci na to.
- Dziękuję za troskę, ale ty akurat nie masz nic do gadania - zachichotała. To był taki piękny dźwięk. Szkoda, że słyszałem go tak rzadko.
- To pozwól, że przynajmniej cię odwiozę - szybko się podniosłem i ruszyłem za nią.
- Chciałabym się przejść - pchnęła drzwi i wyszła na dwór. Księżyc świecił tak jasno, że widziałem bez problemu wszystko dookoła. 
- To ja przejdę się z tobą - podszedłem do niej i posłałem jej uśmiech.
- Jesteś taki uparty - przewróciła oczami i znowu zachichotała.
- Ale i tak mnie lubisz - poruszyłem znacząco brwiami. W odpowiedzi uderzyła mnie swoją małą piąstką w ramię - Ała! To bolało! 
- W twoich snach Bieber - zaśmiała się i przyśpieszyła kroku.
- A więc teraz mówimy do siebie po nazwisku? - uniosłem brwi, a dziewczyna znowu przewróciła oczami.
- Jak sobie chcesz - wyszeptała. Zauważyłem, że często zmienia się jej humor...
- Poczekaj - chwyciłem jej nadgarstek i odwróciłem ją do siebie. Była tak nieprzygotowana na mój ruch, że poleciała na mnie całą sobą i nasze twarze dzieliło tylko kilka centymetrów - Skąd ty się wzięłaś?
Cały czas patrzyłem jej prosto w oczy. Próbowałem coś z nich wyczytać, ale jak na złość nic tam nie było. Dziewczyna chwile na mnie patrzyła, po czym spuściła wzrok i próbowała się uwolnić z moich objęć. Trzymałem ją jednak mocno i za nic w świecie nie chciałem jej puścić.
- Puść mnie, proszę - wychlipała zerkając na mnie. Dlaczego ona taka jest. Czemu się mnie boi?
- Najpierw mi odpowiedz - powiedziałem stanowczo w dalszym ciągu wpatrując się w jej piękne zielone oczy.
- Co mam ci powiedzieć? 
- Wszystko. Jesteś jedną wielką zagadką - westchnąłem na co ona delikatnie się uśmiechnęła. Poluzowałem uścisk na jej rękach, a ona od razu to wykorzystała, wyrywając się z mojego objęcia. Chwyciła moją dłoń i otworzyła ją, kładąc na niej zapalniczkę.
- To chyba twoje - wymamrotała.
- Możesz sobie wziąć. Mam jeszcze 3 takie - zachichotałem. Dziewczyna wpatrywała się na mnie ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy - Jestem chłopakiem z Manhattanu, synem biznesmenów. Z pieniędzmi akurat u mnie nie ma problemu.
- No tak, czego ja się spodziewałam - westchnęła.
- O czym mówisz? - zmarszczyłem brwi. O co jej chodziło?
- Bogaci ludzie są zawsze egoistyczni i nie ma w nich za grosz empatii - założyła ręce na piersi i spojrzała na mnie z wyrzutem. To moja wina, że jestem bogaty?
- Nie wszyscy! - krzyknąłem - Ja nie jestem egoistyczny.
- No masz rację, są wyjątki - przytaknęła - Zobaczymy czy ty do nich należysz.
- Czyli mówisz, że będziemy się częściej spotykać - ucieszyłem się. Cholera, naprawdę się ucieszyłem.
Kurwa nie! Co ja robię...
- Tego nie powiedziałam! - zaśmiała się.
- Powiedziałaś, że zobaczymy czy jestem egoistyczny! Czyli musimy się spotykać częściej, żeby się o tym przekonać - posłałem jej zwycięski uśmiech.
- Ugh... Jesteś taki... - przerwała starając się znaleźć odpowiednie słowo.
- Przystojny? Seksowny? Zajebisty? - podsunąłem jej kilka propozycji, a ona posłała mi groźne spojrzenie, ale widziałem, że próbuje nie wybuchnąć śmiechem.
- Głupi! - krzyknęła i zaczęła się śmiać. Dołączyłem do niej i razem, na środku ulicy zaczęliśmy się zwijać ze śmiechu, łapiąc się za brzuchy.
- Powiem to jeszcze raz - uśmiechnąłem się - I tak mnie lubisz - złapałem ją za rękę i przyciągnąłem bliżej. Byłem tak blisko niej, że nawet kartka papieru nie zmieściłaby się pomiędzy nami. 
- Wcale nie - wiedziałem, że próbuje mnie sprowokować. Wpatrywałem się w jej oczy, a ona w moje. Spojrzałem na jej usta, kiedy przygryzła delikatnie wargę. Cholera, to było takie seksowne. Położyłem dłoń na jej policzku i zacząłem się do niej zbliżać. Nagle dziewczyna odepchnęła się ode mnie i uderzyła mnie lekko w ramię.
- Berek! Gonisz! - zaśmiała się i zaczęła uciekać. Naprawdę Brooke? Pokiwałem głową z uśmiechem i ruszyłem za dziewczyną. Wbiegłem w ciemną uliczkę i zatrzymałem się, rozglądając się dookoła. Nic nie widziałem. Po chwili usłyszałem stłumiony chichot dochodzący z tyłu. Po cichu odwróciłem się i ruszyłem w tamtym kierunku. Zauważyłem ją za koszem. Była do mnie zwrócona plecami, więc nie mogła mnie zobaczyć. Na palcach podszedłem do niej i chwyciłem ją w talii i podniosłem, na co ona zapiszczała.

- Puść mnie! - śmiała się.
- Ani mi się śni - posłałem jej łobuzerski uśmiech i zacząłem iść z nią na rękach w stronę pobliskiego parku. Kiedy byliśmy na miejscu delikatnie postawiłem ją na ziemi i pociągnąłem w stronę ławki nad brzegiem małego jeziorka. Usiadłem i czekałem na nią, ale ona stała i wpatrywała się w dal. 

- O czym myślisz? - podszedłem do niej i objąłem ją od tyłu, kładąc głowę na jej ramieniu. Nic nie odpowiedziała, więc odwróciłem ją w moją stronę. Zobaczyłem duże łzy spływające po jej policzkach. 
- Co się stało? - ująłem jej twarz w dłonie i kciukami starłem łzy - Nie płacz, proszę.
- Jjj..jak. bb..by..byłam - odchrząknęła - Jak byłam mała zawsze przychodziłam tu z rodzicami.
Nie miałem pojęcia co się stało z rodzicami Brooklyn. Kiedy Mike żył było z nimi wszystko w porządku. Nie wiem jak jest teraz.
- To dlaczego teraz z nimi tutaj nie przyjdziesz? - zapytałem. To pytanie okazało się dużym błędem, bo dziewczyna rozpłakała się jeszcze bardziej. Wtuliłem ją mocno w swój tors i czekałem kiedy się uspokoi. Po jakimś czasie odsunęła się ode mnie, chwyciła moją dłoń i wyprowadziła z parku. Szliśmy w milczeniu. Nie dlatego, że tak było wygodnie, tylko dlatego, że żadne z nas nie wiedziało co powiedzieć. Skręcaliśmy w różne uliczki, aż doszliśmy do wielkiego płotu. Dziewczyna podeszła do kosza ustawionego obok i wdrapała się na niego. Wskoczyła na mur i po chwili zniknęła za nim. Zrobiłem to co ona. Kiedy podniosłem głowę moim oczom ukazała się ogromna polana.
- Gdzie jesteśmy? - zapytałem rozglądając się dookoła.
- To zamknięta część tego parku przy 114th Street. Nie można tu wchodzić, bo podobno tu kogoś zamordowano i sprawa jest ciągle w toku - zachichotała, a ja posłałem jej zdezorientowane spojrzenie.
- Co w tym śmiesznego? - zdziwiłem się.
- Jak to co? To jest zamknięta część, a jakoś tu jesteśmy - uniosła brwi. To naprawdę ją śmieszyło?
- Ty buntowniku - zaśmiałem się.
- Ej! - uderzyła mnie w tors - Nie śmiej się ze mnie!
- Jakbym śmiał - uniosłem ręce w obronnym geście. Dziewczyna przewróciła oczami i ruszyła przed siebie. Szedłem za nią, aż nie zatrzymała się przed kilkoma uschniętymi drzewami. Popatrzyła na nie, a jej oczy zaświeciły się.
- Co chcesz zrobić? - podszedłem do niej i złapałem za rękę. Zignorowała moje pytanie, wyrwała swoją dłoń i ruszyła do pierwszej rośliny. Przyglądałem się z uwagą temu co planuje zrobić. 
Uklęknęła i zaczęła wyrywać suchą trawę wokół starego drzewa. Ułożyła ją przy pniu i wyciągnęła zapalniczkę. Czy ona chce to podpalić? Moje przypuszczenia okazały się prawdą. Przyłożyła ogień i poczekała chwilkę aż zacznie się palić. Po chwili odsunęła się na bezpieczną odległość i nim się obejrzałem drzewo stanęło w płomieniach. Podszedłem do niej i odciągnąłem ją na bok.
Tak na wszelki wypadek.
Nie musieliśmy długo czekać, aż pozostałe drzewa również zaczęły płonąć. Usiadła na trawie i oparła łokcie na kolanach, wpatrując się w swoje dzieło.
- Dlaczego to zrobiłaś?! - krzyknąłem.
- A dlaczego nie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. Na jej twarzy rozgościł się dziwny uśmiech, a jej oczy były pełne... Sam nie wiem czego, ale to było dziwne.
- Zaraz ktoś tu przyjdzie! - próbowałem ją stąd zabrać. Dziewczyna podniosła się i podeszła do mnie kładąc palec na moim torsie.
- Ty możesz sobie iść! Nikt cię tu nie trzyma! Ja się nigdzie nie wybieram! Jak myślisz, po co to zrobiłam? Hm? Jakby ktoś miałby tu przyjść, nie podpaliłabym tego! - krzyczała, a z jej oczu zaczęły lecieć łzy. 
Znowu.
Nic nie odpowiedziałem tylko mocno ją do siebie przytuliłem. Staliśmy tak chwilę, patrząc się na płonące drzewa. 
- Powiesz mi co się stało z twoimi rodzicami? - zapytałem delikatnie podnosząc jej głowę tak, aby na mnie spojrzała.
- Tata zostawił nas kiedy miałam 5 lat, a mama nie żyje - powiedziała, że spokojem. Wiedziałem, że w środku walczy sama ze sobą, żeby znowu się nie rozpłakać.
- Przykro mi - wyszeptałem, całując ją w czubek głowy - Chcesz o tym pogadać? 
- Nie - powiedziała oschle, po czym się ode mnie odsunęła - Daj spokój.
Popatrzyłem na nią ze zdziwieniem. Ona jest bipolarna!
- Zdecyduj się wreszcie! - w końcu pękłem. Miałem ochotę  jej wszystko wygarnąć - Raz stoisz, przytulasz się ze mną! Prawie się pocałowaliśmy! Jesteś słodziutka i kochana, a za chwile zmieniasz się w bezdusznego potwora, który podpala drzewa! Jesteś chora!
Stała przede mną, cała zapłakana, z otwartymi ustami. Cholera, co ja najlepszego zrobiłem. 
- Brooke - wyszeptałem, podchodząc do niej - Przepraszam... Ja się zdenerwowałem. Ja wcale tak nie myślę, Brooke. Dziewczyna stała w miejscu nic nie mówiąc i mając obojętny wyraz twarzy. Kiedy złapałem ją za rękę, od razu się ode mnie odsunęła. Spojrzała mi głęboko w oczy, po czym odwróciła się i zaczęła biec z powrotem na ulicę. Rzuciłem się za nią. Przeskoczyłem przez mur i zauważyłem jak skręca za róg. 
- Brooke - krzyknąłem cały czas biegnąc za nią - Brooke, poczekaj! Nie sądziłem, że dziewczyna mnie posłucha, a jednak. Kiedy usłyszała moją prośbę stanęła w miejscu. Tak po prostu się zatrzymała, że o mały włos w nią nie wbiegłem. 
- Proszę daj mi spokój. Powiedziałeś co o mnie myślisz i ja to rozumiem. Obiecuję ci, że nigdy więcej mnie nie zobaczysz - jej ramiona drżały, co oznaczało, że płakała. Jej głos był przesiąknięty smutkiem. Moje serce krwawiło kiedy widziałem ją w takim stanie. A co najlepsze. Sam ją do takiego stanu doprowadziłem.
- Brooke, ja wcale tak nie myślę, przecież wiesz - dotknąłem jej ramienia na co ona zadrżała. Bała się mnie. 
- Już nic nie wiem - wyszeptała - Przeproś ode mnie Jaxona, ale więcej do niego nie przyjdę. 
Powiedziała i tak po prostu odeszła. Patrzyłem jak jej drobna sylwetka coraz bardziej się oddala. Miała potargane włosy i moją bluzę sięgającą jej prawie do kolan. Nie miała nawet butów. Było mi jej tak strasznie szkoda. O Boże, co ja najlepszego narobiłem... Muszę jej to jakoś wynagrodzić. Tylko jak? Przecież ona nawet nie chce mnie znać. Porozmawiam z Mattem, on mi pomoże. 
Kurwa.
Nie porozmawiam z nim. Kurwa co ja najlepszego narobiłem! Prawie pocałowałem dziewczynę, w której mój najlepszy przyjaciel jest chyba zakochany. On mnie znienawidzi jak się dowie. Ale się nie dowie, nie ma jak. Chyba, że Brooke mu powie. Ale nie powie, przecież mówiła, że więcej się nie zobaczymy, co oznacza, że w klubie się nie pojawi. I sprawa załatwiona.
Wcale nie.
Włożyłem ręce do kieszeni i ruszyłem w stronę magazynów. Miałem przed sobą naprawdę długą drogę. Nagle zrobiłem się taki zmęczony. Wyciągnąłem telefon, chcąc sprawdzić godzinę. Odblokowałem go i zmrużyłem oczy, ponieważ zostałem oślepiony przez jasność bijącą od telefonu.  Była 5:59. Zauważyłem kilkanaście nieodebranych połączeń od mamy i jednego smsa.

Od: Mama
Justin błagam cię wracaj szybko do domu. Albo jedź od razu do szpitala na 1st Avenue. Jaxon spadł ze schodów. Błagam cię, przyjeżdżaj szybko!


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Cały rozdział z perspektywy Justina. Mam nadzieję, że się spodoba :D 
Dziękuje za 1000 wyświetleń <3
Do następnego xx

sobota, 28 listopada 2015

ROZDZIAŁ 8

Justin's POV
Siedzieliśmy przy stoliku nie odzywając się ani słowem. Skoro Mona chciała zabić Brooke, dlaczego tak się przejęła tym, że ją porwali? Przecież powinna się z tego cieszyć. Tu chyba chodzi o coś więcej. Ona nie była dla Mony zwykłą zdobyczą. Ona znaczy coś dużo więcej i dlatego trzeba ją odbić. Dodatkowo jest ważna dla Matta.
I mi też jej szkoda.
- Musimy ją odbić - uderzyłem pięścią w stół - Nie damy im satysfakcji.
Dalej wszyscy milczeli. Nawet na mnie nie popatrzyli. Naprawdę ludzie? Jeśli mają zamiar tak siedzieć - proszę bardzo. Ja nie mam zamiaru.
- Idzie ktoś ze mną czy mam to załatwić sam? - popatrzyłem na nich znudzonym wzrokiem. Zero reakcji. Wstałem i zacząłem kierować się w stronę wyjścia, ale nagle wyrosła przede mną Mona.
- Nie pójdziesz tam  - wysyczała przez zaciśnięte zęby - Im właśnie o to chodzi. Chcą nas zwabić, żeby wszystkich po kolei zabić. A poza tym nie mamy pewności, że ta dziwka z nimi nie współpracuje - splunęła i chciała usiąść na miejsce, kiedy Matt szybko do niej podbiegł. Zdążyliśmy zareagować i razem z chłopakami przytrzymaliśmy go, żeby nie zrobił nic głupiego.
- Nie nazywaj jej tak - jego głos przesiąknięty był jadem - Nic ci nie zrobiła!
- Jeszcze - powiedziała a mnie zamurowało. Ktoś mi wyjaśni o co tu chodzi?
- Wytłumaczysz nam o co chodzi z tą laską? - zapytał Liam, na co pokiwaliśmy wszyscy głowami.
- Nie wasz pieprzony interes! - wykrzyczała i mogłem przysiąc, że w jej oczach widziałem łzy.
Podszedłem do niej i objąłem ją. Mimo, że była najbardziej wkurzającą osobą jaką znam i nie darzyłem jej sympatią, zrobiło mi się jej szkoda. Brooke nie była jej obojętna i mówienie o niej sprawiało jej ból. 
- Mona naprawdę chcesz, żeby coś jej się stało? - popatrzyłem w jej oczy. Widziałem tam ból i tęsknotę. Coraz bardziej nic nie rozumiem. Dziewczyna spuściła głowę i pokiwała głową. 
- W takim razie musimy po nią iść - nie spuszczałem z niej wzroku. Odsunęła się ode mnie i odwróciła się, opierając o barierkę. Myślała nad czymś. Postanowiłem dać jej chwilę i podszedłem do chłopaków.
- Brooke jest dla niej ważna - powiedziałem na co wszyscy przytaknęli - Musimy ją odbić za wszelką cenę. Kto idzie?
- Ja pójdę - powiedział Matt. 
- Ja też - przytaknął Liam.
- Wszyscy pójdziemy - nagle koło nas pojawiła się Mona - Jeśli ma kłopoty to jej pomożemy. Ale jeśli to tylko zasadzka to zabiję wszystkich jak leci - dokończyła i odwróciła się, kierując się w stronę wyjścia. Poszliśmy w jej ślady i już po chwili siedzieliśmy w samochodach jadąc do naszego głównego magazynu.
Po 15 minutach byliśmy na miejscu. Wysiadłem czekając na wszystkich i razem weszliśmy do środka.
- Siema Jake - przywitałem się z człowiekiem, który pomoże nam znaleźć The Traitors. Potrafił znaleźć wszystko i wszędzie. Znał się na komputerach i elektronice jak nikt. Żadne zabezpieczenie nie było dla niego problemem. - Słyszałeś, że The Traitors się pojawili?
- Słyszałem. Trzeba ich wszystkich wybić. Nie daruję im tego co ostatnio zrobili - powiedział grzebiąc coś przy komputerze. 
- Spokojnie, na to przyjdzie pora - podeszła do nas Mona - na razie potrzebujemy ich tylko znaleźć. Dasz radę?
- Ja nie dam rady? - zaśmiał się Jake - Dzięki, że we mnie wierzysz. Fifth Avenue. Mają tam swój wieżowiec, ten najwyższy. 
- Dzięki - machnęła do niego ręką i wszyła. Ruszyliśmy za nią, ponownie zajmując miejsca w samochodach.
Chwile potem byliśmy już pod wieżowcem. Obeszliśmy go od tyłu i weszliśmy do środka, starając się nie zwracać na siebie uwagi.

Brooke's POV
- Halo? - zapytałam niepewnie.
- Brooklyn? - ten głos. To niemożliwe, przecież on żyje. Ja mam omamy.
- Ttt...tak? Kto mówi? - przełknęłam ślinę.
- Jak to kto? - głoś wydawał się być zdziwiony - Clark. Tylko ja mam ten numer - usłyszałam śmiech.Wiedziałam, że to niemożliwe.
- Czego chcesz? - wysyczałam. Proszę, niech on da mi spokój.
- Grzeczniej proszę - warknął - Daję ci dach nad głową, ubrania, staram się być miły, a ty zwracasz się do mnie w taki sposób, nieładnie Brookie, nieładnie. 
- Przepraszam - wszeptałam w obawie, że wyciągnie z tego konsekwencje. Tak bardzo się go bałam. 
- Mam nadzieję, że to się więcej nie powtórzy. Tak czy inaczej dzwonię, żeby powiadomić cię żebyś zeszła na kolację - mówił z takim spokojem. Ja natomiast denerwowałam się jak nigdy.
- Dobrze zaraz zejdę - powiedziałam i chciałam się rozłączyć.
- Czekaj! Zapomniałbym, w garderobie po lewej stronie wisi sukienka, którą chciałbym, żebyś ubrała - oznajmił i rozłączył się.
Odłożyłam telefon na szafkę i głośno westchnęłam. Przeczesałam palcami włosy i ruszyłam w stronę garderoby. Wchodząc do środka mój wzrok od razu padł na czerwony materiał po lewej stronie. Tak, materiał. Sukienką tego nie można było nazwać.
 Założyłam to na siebie i stanęłam przed lustrem. Ledwo zakrywała mi tyłek, super. Założyłam do tego czarne zabójczo wysokie i muszę przyznać, że śliczne szpilki, które stały obok. Niepewnie podeszłam do drzwi i delikatnie je uchyliłam. Wyszłam na zewnątrz i zauważyłam jak w moją stronę zmierza Jacob. 
- Cześć - uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie. Wydawał się taki miły. Dlaczego musiał pracować dla takiego potwora... Na mój widok jego oczy się zaświeciły. Wiem jak działam na facetów, a dodatkowo mam taki strój na sobie. Już boje się reakcji Clarka.
- Ślicznie wyglądasz - uśmiechnął się. Rozumiecie?! Pierwszy raz mogłam zobaczyć jego uśmiech i muszę przyznać, że był śliczny. 
- Dziękuję - powiedziałam pewnie. Nigdy nie miałam problemów, kiedy ktoś mnie komplementował. Niektóre dziewczyny się rumienią lub spuszczają głowę albo jeszcze coś innego, ale to nie ja. 
Szliśmy korytarzem, aż nie dotarliśmy do windy. Wchodząc do środka przepuścił mnie jako pierwszą. Był tak wychowany, czy Clark kazał mu się tak zachowywać? 
Wcisnął przycisk i winda ruszyła na 12 piętro. Jechaliśmy chwile w ciszy, po czym drzwi się otworzyły, a my weszliśmy do jakiejś sali. Normalnie jak w filmach. Rozejrzałam się z zachwytem dookoła. Powinnam mieć teraz piękną, długą suknie jak u księżniczki, a nie coś w czym wyglądam jak dziwka. Nagle zobaczyłam Clarka. Uśmiech zszedł mi z twarzy, kiedy zaczął do mnie podchodzić. Odwróciłam się w poszukiwaniu Jacoba, który może mógłby mi pomóc, ale nigdzie go nie było.
Dzięki kolego. 
- Pięknie wyglądasz - podszedł do mnie, biorąc moją dłoń i całując ją - Chodźmy. Pociągnął mnie za sobą w stronę stolika pod oknem. Odsunął mi krzesełko i wskazał ręką, abym na nim usiadła. Zrobiłam jak mi kazał i czekałam aż usiądzie na przeciwko mnie.
- Czego się napijesz? - sztuczny uśmiech zawitał na jego twarzy.
- Wody poproszę - powiedziałam cicho bawiąc się swoimi palcami.
- Wody? Nie kochanie, coś mocniejszego - zachichotał. Co w tym śmiesznego, że chce wodę?
- To kawę - dalej nie odważyłam się na niego spojrzeć.
- Powiedziałem coś mocniejszego! Nie rób ze mnie idioty! - podniósł głos, tak, że aż podskoczyłam. 
- Wino - wyszeptałam.
- Co powiedziałaś? - przyłożył dłoń do ucha, udając, że nie usłyszał, tego co powiedziałam.
- Poproszę wino - powiedziałam trochę głośniej.
Odważyłam się spojrzeć na niego. Siedział na przeciwko ze zwycięskim uśmiechem na twarzy. Po chwili podeszła do nas jakaś kobieta ubrana w czarny fartuszek. 
- Co podać? - zapytała sztucznie miłym głosem. Czy tutaj wszyscy są fałszywi?
- Najlepsze wino jakie macie - zatrzymał się - I twój numer. Puścił jej oczko, a ja myślałam, że zwymiotuje. On jest taki ohydny. Kobieta zachichotała po czym prawie biegiem wróciła do baru.
Siedziałam tam i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. 
- Dlaczego jesteś dla mnie taki miły? - zapytałam na co otrzymałam tylko dźwięk jego śmiechu. Spojrzałam na niego jak na kosmitę, a on przestał się śmiać. Obserwował mnie przez jakiś czas. Czy ma zamiar się odezwać?
- Jesteś naprawdę głupiutka - pokręcił głową - Niedługo powinni tu przyjść twoi przyjaciele. Wtedy ich pozabijam, a z tobą się zabawie. Na razie muszę pilnować, żeby nic ci się nie stało, tak na wszelki wypadek.
Jacy przyjaciele? O kim on mówi?
- Ja nie mam przyjaciół - spuściłam głowę i czułam jak w moich oczach znowu zbierają się łzy.
- Tylko proszę, nie rozklej się tu - zachichotał - To inaczej, tak żebyś zrozumiała. The King.
Podniosłam głowę a moje oczy rozszerzyły się w niedowierzaniu. Oni? Dlaczego niby mają po mnie przyjść. Przecież i tak mieli mnie zabić.
- Coś taka zdziwiona? - prychnął.
- Jjja... ja ttyl...tylko - nie wiedziałam co powiedzieć. Zamilkłam i postanowiłam się nie odzywać. Byłam w szoku. Koło stolika pojawiła się kobieta z winem. Nalała nam i odeszła. Zrobiłam łyka oglądając swoje paznokcie.
- Zapytałem o coś - powiedział głośniej, a ja tylko patrzyłam się w jego oczy nic nie mówiąc. Byłam głupia.
- Masz ostatnią szanse. Albo mi odpowiesz albo cię zabije - na jego ustach pojawił się złowieszczy uśmiech. Czy sprawianie bólu innym sprawia mu przyjemność? Nic nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam co, a poza tym jakoś nie chciało mi się wierzyć w jego groźby. W końcu przed chwilą powiedział, że na razie nic mi się nie stanie. 
Kiedy nie odpowiedziałam w mgnieniu oka pojawił się obok mnie, szarpiąc za moje włosy. Podniósł moją głowę tak, żebym spojrzała na niego i przyłożył mi pistolet do skroni.
- Widzę, że nie chcesz współpracować. Skoro nie chcesz żyć, zakończę to - powiedział, a mi zrobiło się wszystko obojętne. Przecież i tak moje życie to koszmar. Mieszkam w jakieś dziurze. Jestem chora psychicznie. Nie mam nikogo. Co chwile ktoś mnie porywa. Okradam innych ludzi. Po co mam żyć? 
Zamknęłam oczy czekając na to co ma się za chwile stać. Słyszałam przeładowanie magazynku. Od wiecznej wolności dzieliło mnie kilka sekund. 
Nagle drzwi z hukiem się otworzyły, a ja usłyszałam wystrzał. 
Czy ja umarłam? Otworzyłam oczy, które nawet nie wiem kiedy zamknęłam i rozejrzałam się po sali, dostrzegając kilka postaci idących w moją stronę. Nic nie widziałam, bo łzy, które w końcu wypłynęły, zamazywały mi cały widok. Poczułam silną parę rąk owijającą się wokół mojej talii. Znowu zamknęłam oczy. Nie chciałam nic widzieć i słyszeć. Dlaczego on mnie nie zabił?
- Brooke już dobrze - ktoś głaskał moje plecy - Otwórz oczy, już po wszystkim. 
Słyszałam ten głos jakby z bardzo dalekiej odległości mimo, że ten ktoś siedział tuż obok mnie. W tle ktoś krzyczał, słyszałam strzały. Czułam się jakby była pod wpływem jakiś narkotyków. Nagle poczułam rękę pod moimi kolanami i na plecach. Ktoś mnie stąd zabiera, to oczywiste. Nie potrafiłam otworzyć oczu mimo, że bardzo chciałam. 

Justin's POV
 Kiedy wbiegliśmy do sali zauważyłem jak jakiś facet przykłada broń do głowy jakieś dziewczyny. Śliczna i białe włosy. Byłem coraz bardziej pewny, że to ta sama Brooklyn. Bez namysłu strzeliłem w nogę kolesia. Od razu się za nią chwycił i puścił dziewczynę. Matt podbiegł do niej próbując jej pomóc. Nie za bardzo kontaktowała. Chyba podał jej narkotyki. Nim się obejrzałem w sali zebrało się mnóstwo ludzi. Zaczęła się strzelanina. Osłaniając Matta niosącego Brooke wybiegliśmy z wieżowca prosto do naszych samochodów. Po paru minutach byliśmy w magazynie.
- Połóżcie ją tutaj - Jake wskazał materac leżący na ziemi. Matt zrobił tak jak mu kazano i wyszedł z budynku. Wybiegłem za nim.
- Stary co jest? - zapytałem podchodząc do niego i wyciągając papierosy.
- To moja wina że ją porwali - wpatrywał się w coś przed siebie.
- Co? - powiedziałem odpalając jednego - Jak to twoja? Co miałeś z tym wspólnego?
- Gdybym nie pozwolił jej wtedy odejść, nic takiego by się nie stało - zacisnął pięści. Zaciągnąłem się głęboko, przytrzymując chwile dym w płucach. Wypuściłem idealne kółeczko, którego nauczyłem się dopiero w liceum.
- Nie mogłeś jej zatrzymać, to była jej decyzja - powiedziałem i popatrzyłem na niego - Nie martw się już jest dobrze. Uśmiechnąłem się i ruszyłem w stronę swojego samochodu. Wsiadłem za kierownice i odpaliłem silnik, wyjeżdżając spod magazynu. Jechałem kilka minut, aż nie dojechałam do domu. Wysiadłem z auta i podszedłem do drzwi otwierając je. Było już bardzo późno, więc starałem się być najciszej jak tylko potrafiłem. Wszedłem po cichu po schodach i chciałem wejść do mojego pokoju, ale zobaczyłem uchylone drzwi u Jaxona. Na palcach podszedłem i zajrzałem do środka. Siedział na środku pokoju, wpatrując się w coś co trzymał w dłoniach. Nie mógł mnie zobaczyć, bo siedział do mnie tyłem. Odchrząknąłem próbując zwrócić na siebie uwagę. Odwrócił się, a ja zobaczyłem jak po jego policzkach spływały łzy.
- Co się stało? - podbiegłem do niego, biorąc go w swoje ramiona.
Chłopak nic nie odpowiedział tylko podał mi rzecz, którą kurczowo zaciskał w dłoni. To było zdjęcia. Była na nim Brooke? Musiała je zgubić, kiedy ostatnio tu była. Spojrzałem na postać obok niej. Moje oczy rozszerzyły się w niedowierzaniu. Wszędzie poznałbym tą osobę. To był Mike. W moich oczach zebrały się łzy. Mike był moim przyjacielem od dziecka. Ale pewnego razu, na pewnej akcji... On... Mieliśmy zając jeden z magazynów The Traitors i wtedy.. Oni go zabili. Zamiast smutku pojawił się gniew. Miałem ochotę wrócić tam i wszystkich po kolei pozabijać. Spojrzałem jeszcze raz na zdjęcie i wtedy coś do mnie dotarło. Na zdjęciu był Mike - mój najlepszy przyjaciel i Brooke - dziewczyna, która jest jedną wielką zagadką. Oni się znali? Spojrzałem na Jaxona, który stał i wpatrywał się we mnie.
- Nie martw się, Brooke niedługo cię odwiedzi - uśmiechnąłem się do niego. Młody zaczął skakać i piszczeć z radości. Wow! Naprawdę ją polubił.
- Cicho! - zaśmiałem się - A teraz już! Marsz do łóżka - zrobił tak jak mu kazałem. Pochyliłem się nad nim i pocałowałem w czoło. Przykryłem go i wyszedłem z pokoju. Zbiegłem na dół i opuściłem dom. Wsiadłem do auta i ruszyłem do magazynu. Jak najszybciej chciałem dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi. Wysiadłem z samochodu i biegiem rzuciłem się do wejścia. W środku nikogo nie było. A mieli zostawać na wartach! Musze sobie z nimi porozmawiać... Podszedłem po cichu do materaca na którym leżała Brooke. Spała, a ja nie chciałem jej budzić. Postanowiłem, że przyjdę jutro. Wstałem i już chciałem odchodzić, kiedy ktoś mnie zatrzymał. 
- Brad? - usłyszałem niewyraźny głos. Odwróciłem się i spojrzałem na przestraszoną dziewczynę.
- Jjjj..jestem Justin. Brat Jaxona - powiedziałem posyłając jej delikatny uśmiech. Można było zobaczyć jak dziewczyna się spina - Nie bój się, nic ci nie zrobię. Jaxon o ciebie pytał. 
- Naprawdę? - mogłem zobaczyć przez chwilę jej uśmiech. Był taki piękny.
- Naprawdę. Przyjdziesz do niego kiedyś? - zapytałem.
- Jeśli nie będziesz miał nic przeciwko - spuściła głowę.
- Nie ma problemu - uśmiechnąłem się, a ona to odwzajemniła.
Cholera, co za pieprzony anioł.
- Masz śliczny uśmiech - powiedziałem.
- Dziękuję - mimo, że było ciemno mogłem zobaczyć, że się rumieni. Nagle przypomniałem sobie o zdjęciu. Wyciągnąłem je z kieszeni i podałem jej.
- Skąd znasz Mike? - zapytałem prosto z mostu.
- Skąd ja go znam? - otworzyła szeroko oczy - Chyba skąd ty go znasz!
- Był moim przyjacielem - powiedziałem pewnie i czekałem na reakcję dziewczyny.
- A moim bratem - wyszeptała a z jej oczu poleciały łzy.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdział 8!
Zapraszam do czytania :)

piątek, 27 listopada 2015

ROZDZIAŁ 7

Justin's POV
- Co tam? - rzuciłem do Matta, zdejmując kurtkę i siadając na kanapie. - Co było tak ważnego, że musiałeś przerywać mi wypad do parku z Jazmyn? Przez ciebie się na mnie obraziła.
- Kupię jej tego misia, o którego cię prosiła i będzie dobrze - Matt zachichotał a ja uderzyłem go w tył głowy.
- Jak chcesz przypodobać się mojej jedenastoletniej siostrze to musisz wymyślić coś innego. Misia, kupuję jej ja! - wskazałem kciukami na siebie. Ja jestem jej bratem, ja będę kupował jej misie o które prosi.
 Jezu co ja gadam... Chyba się czegoś naćpałem.
- Jak chcesz - wzruszył ramionami i poszedł do kuchni. Po chwili wrócił z paczką czipsów i rozsiadł się wygodnie na kanapie obok mnie.
- To powiesz mi o co chodziło? - robiłem się coraz bardziej ciekawy. Co mogło być tak ważnego? Nie mam zielonego pojęcia.
- Kupiłem sobie ten najnowszy model Ferrari, pamiętasz? - wskazał brodą na okno, przez które było widać jego nowe cudo. Muszę przyznać, że bardzo fajne. Ale i tak nic nie może się równać z moim białym Lamborghini.
- Tak pamiętam. Nie da się zapomnieć, skoro mówisz o tym 24 godziny na dobę - zachichotałem, na co otrzymałem gniewne spojrzenie Matta.
- Muszę o tym mówić, skoro jest takie zajebiste - strzepał z ramion niewidzialny kurz i wygodniej rozsiadł się na kanapie. Przewróciłem tylko oczami na jego zachowanie.
- Chyba nie muszę ci przypominać twojego zachowania, kiedy kupiłeś sobie swój samochód - zanurzył rękę w paczce czipsów po czym wepchnął go sobie do ust.
- Dobra nie gadaj tyle, tylko wytłumacz mi w końcu o co chodzi! - zacząłem się powoli denerwować. Zawsze była z niego gaduła.
- No więc kupiłem sobie to auto i postanowiłem je trochę wypróbować. Pojechałem do tego lasu na północ od centrum - przerwał kiedy zobaczył moje zdziwienie na twarzy. Za cholerę nie umiałem przypomnieć sobie o jaki las mu chodzi. Ale czy to było ważne? - No ten co kiedyś urządzaliśmy tam wyścigi - przewrócił oczami. Nie moja wina, że mam krótką pamięć. Przytaknąłem głową a on kontynuował - No więc jechałem sobie przez ten las i nagle zobaczyłem dziewczynę.
I to tyle? Wow! Zobaczył dziewczynę w lesie, ten to ma przygody! Nie musi mi mówić co tam robiła. Chyba zacząłem się domyślać co dalej się działo.
- Nie no, to super! Gratuluję, że zobaczyłeś dziewczynę w lesie! Wybacz, ale nie chce znać szczegółów - skrzywiłem się wyobrażając sobie kilka scen z udziałem Matta i tej dziewczyny. Ohyda.
- Jeeeeezu nie przerywaj mi błagam! - jęknął, a ja zachichotałem. Czyżby było inaczej? - Ale co było najdziwniejsze! Ta dziewczyna leżała na ziemi, jakby była nieżywa. Wziąłem ją do auta i przywiozłem tutaj. Była taka wystraszona. Przed kimś chyba uciekała, bo widziałem jakieś światła i krzyki. Ogólnie masakra. Nie wiem czy dobrze, zrobiłem, ale mówię ci! Była taka piękna.
- Wziąłeś do domu nieznajomą dziewczynę? - uniosłem brwi. - I jaka jest?
- Jak jaka jest? Piękna i... i właściwie tyle. Nie rozmawiałem z nią za dużo.
- Jezu Matt. Ale ty jesteś głupi. Ja mam na myśli jaka jest w łóżku - przewróciłem oczami. On jest naprawdę idiotą.
- Serio myślisz, że poszedłem z nią do łóżka? Z dziewczyną, która była wyczerpana, przestraszona i właściwie nieżywa? - otworzył szeroko oczy. Nie wiedziałem, że było z nią aż tak źle...
- Myślałem, że była tylko zmęczona - zaśmiałem się.
- Jesteś idiotą - warknął. Czy on aż tak się przejął tą dziewczyną?
- No dobra, ale powiedz mi czy coś jeszcze chcesz. Bo jak nie to lecę jakoś udobruchać Jazmyn - ponagliłem go. Chciałem już iść. Jakoś w ogóle nie interesowało mnie co się działo z tą dziewczyną.
- To jeszcze nie koniec! - krzyknął entuzjastycznie. Super, będzie kolejna nudna historia o tym, jak się zakochał. Nie odbierzcie tego źle. Znam Matta od kilku lat i tak się stało, że jest moim najlepszym przyjacielem. Mówimy sobie o wszystkim. Ale jest on dość kochliwym chłopakiem i powoli mam dość opowieści o jego coraz to zabawniejszych miłościach.
- No to słucham - wstałem i udałem się do kuchni. Otworzyłem górną szafkę po lewej i wyjąłem z niej szklankę. Czułem się tu jak u siebie. Nalałem sobie soku i z powrotem wróciłem do salonu.
- Byłem dzisiaj u nas w klubie i Mona powiedziała mi, że mamy nową zdobycz. Kazała mi iść tam i przypilnować, bo John gdzieś sobie poszedł. No więc zrobiłem tak jak mi kazała. Kiedy wszedłem do piwnicy myślałem, że dostanę zawału! - położył dłoń w miejscu gdzie jest serce i głęboko odetchnął.
- Zgaduję, że był tam Święty Mikołaj - zachichotałem.
- Jesteś taki zabawny - westchnął. - Mogę kontynuować?
Dałem mu znak ręką, żeby dalej mówił.
- W środku siedziała ta dziewczyna, której kilka dni temu pomogłem. Była związana i wyraźnie wkurzona - kiedy to powiedział opadła mi szczęka. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się takiego obrotu spraw.
- No to teraz mnie zagiąłeś, nie powiem - pokiwałem z uznaniem głową. - A wiesz coś o niej?
- Tylko tyle, że mieszka na 114th Street. Nie rozumiem tego. Taka świetna, ładna dziewczyna, a mieszka w takiej dziurze. To ulica ćpunów, pijaków i całego marginesu społecznego. Nie wiem co ona tam robi - pokręcił głową. W sumie to całkiem zastanawiające co ona tam robiła.
- Może sama jest ćpunką? - zaproponowałem, a on wybuchnął śmiechem. - Nie znasz jej, więc nie możesz być pewien, że tak nie jest. Nawet nie wiesz jak się nazywa.
- A właśnie, że wiem! - oburzył się i wystawił język. Normalnie jak małe dziecko. - Ma na imię Brooklyn, ale woli jak mówi się na nią Brooke.
Gdzieś to już słyszałem. Moje oczy zaświeciły się, kiedy zorientowałem się jak nazywa się nowa koleżanka Jaxona. Matt musiał to zauważyć, bo zaczął mi się uważnie przyglądać.
- Czy chciałbyś mi coś powiedzieć? - przechylił głowę i popatrzył mi w oczy.
- Jjj..ja... - Nie! Justin Bieber się nie jąka! - Nie wiem czy tu chodzi o tą samą Brooke, ale... - opowiedziałem mu całą historię, która miała miejsce dzisiaj w nocy. W pewnych momentach zatrzymywałem się czekając na reakcję Matta, który przez cały czas uważnie mnie słuchał, czasami dorzucając swoje trzy grosze. Kiedy skończyłem opowiadać nastała długa cisza.
- Nie mam pewności, że chodzi o tą samą Brooke - odchrząknąłem. - Ja nawet za bardzo nie wiem jak ona wygląda. Ale jeśli to ta sama dziewczyna to to wszystko jest naprawdę pokręcone.
- Nie dowiemy się, jeśli tam nie pojedziemy - zaproponował a ja bez namysłu pokiwałem głową. Wstałem z kanapy, założyłem kurtkę i zacząłem kierować się w stronę wyjścia. Matt poszedł w moje ślady. Wyszliśmy na zewnątrz. Matt zamknął drzwi i podszedł do swojego Ferrari.
- Nie jedziesz ze mną? - zdziwiłem się. Zazwyczaj kiedy miał okazje wsiadał do mojego cacka. Pfff.... Teraz kupił swoje i moje pójdzie w odstawkę. To go zaboli! On też ma uczucia!
Oficjalnie zwariowałem.
Nie otrzymałem odpowiedzi, więc uznałem sprawę za zamkniętą. Otworzyłem drzwi i wsiadłem do środka. Włożyłem klucze do stacyjki i przekręciłem. Wyjechałem spod domu Matta, jadąc za nim. Po paru minutach byliśmy już pod klubem. Wysiadłem z samochodu i razem z przyjacielem ruszyliśmy w stronę wejścia. Wewnątrz było mnóstwo ludzi. W powietrzu unosił się zapach alkoholu zmieszanego z potem. Zaczęliśmy się przeciskać przez ludzi bawiących się na parkiecie. W końcu dotarliśmy do schodów, po których weszliśmy prosto do pokoju dla VIPów.
Przy ścianach były poustawiane stolika, przy których siedziały grube ryby ze swoimi dziwkami. Fuj.
Popatrzyłem w lewo i zobaczyłem Monę siedzącą w towarzystwie Johna, Liama, Chrisa i Colina. Podeszliśmy do stolika po czym przywitałem się z chłopakami. Mona wstała i podeszła do mnie.
- Dawno się nie widzieliśmy - wyszeptała mi do ucha, przy okazji przygryzając jego płatek. - Idziemy gdzieś, gdzie jest ciszej?
Dziwka.
- Nie mam czasu - odepchnąłem ją od siebie i usiadłem obok Chrisa. - Co tam ciekawego?
- Justin, szykuje się akcja - powiedział szybko Colin.
- Co jest? - zmarszczyłem brwi. W sumie ucieszyłem się, że nareszcie coś się dzieje. Ostatnio było tak nudno.
- The Traitors ostatnio się pokazali - ściszył głos tak, że ledwo go usłyszałem.
- CO?! - krzyknąłem i podniosłem się. Krew się we mnie zagotowała. Jak ich dorwę w swoje ręce to będą błagać o śmierć!
- Spokojnie, to nic pewnego. Kevin coś wspominał, ale wiesz jak to z nim jest. Za często jest na haju, więc nie możemy mieć pewności, że mówi prawdę - trochę mnie tym uspokoił. Kevin to nasz... informator? Tak można to nazwać. Ale odkąd popadł w nałóg nie możemy być pewni, że mówi prawdę. Możliwe, że ma tylko omamy.
- Ale to i tak nie zmienia faktu, że musimy się teraz pilnować - do rozmowy wtrąciła się Mona. Mimo, że jej nienawidziłem i nie miałem do niej szacunku, zresztą jak ona sama, to muszę jej przyznać, że jest dobrym przywódcą naszego gangu. Umie załatwić różne sprawy i trzyma nas wszystkich razem. To jej trzeba przyznać.
- Musimy zabezpieczyć wszystkie magazyny - powiedział Matt.
- Trzeba zebrać więcej broni. Zapasy się skończyły po ostatniej akcji - zaśmiał się Chris.
- To było arcydzieło! - wykrzyknął z uśmiechem Liam. - A o broń nie ma się co martwić. Najwyżej zadzwonimy do Jasona.
- Jason odpada - wtrąciła Mona - ostatnio gliny za bardzo się koło niego kręcą. Ale przecież zawarliśmy teraz układ z Florence, także faktycznie nie mamy się co martwić o broń.
- Musimy się skupić najbardziej na magazynach. Mamy tam za dużo towaru - Matt nie dawał za wygraną. Ale w sumie ma racje. Cała zawartość naszych składów wyceniona jest na co najmniej milion dolarów. To kupa kasy. Nie jeden gang próbuje nam to wykraść.
- Ustawimy tam ludzi i będziemy stać na warcie. Ale teraz mam inną sprawę do was - oznajmiłem a wszystkie oczy zwróciły się na mnie. - Kim jest ta nowa zdobycz, którą przetrzymujecie?
Nagle wszyscy zamilkli i spuścili głowy. Popatrzyłem na Matta, który spoglądał na wszystkich tak samo zdezorientowany jak ja. Czy tylko my nie wiemy co się dzieje?
- To nieważne - po chwili Mona zabrała głos - i tak będzie trzeba jej się pozbyć. Jest dla nas zagrożeniem. W jednej chwili Matt gwałtownie wstał prawie przewracając stolik.
- Jak to pozbyć?! Nie możesz jej zabić! Co ona ci takiego zrobiła! - krzyczał wymachując rękami.
Podszedłem do niego i odciągnąłem na bok.
- Stary opanuj się! Nie możesz tak wybuchać - powiedziałem patrząc mu w oczy.
- Wiem... Kurwa wiem! Ale nie chce, żeby coś jej się stało! - krzyknął, a głowy wszystkich ludzi w pomieszczeniu skierowały się w naszą stronę. Automatycznie ściszył głos. - Nie znam jej praktycznie w ogóle... Ale ma coś w sobie takiego przyciągającego. Zaintrygowała mnie.
Nie tylko ciebie.
- Dobrze, spokojnie. Coś wymyślimy. Trzymają ją w piwnicy, prawda? - wskazałem brodą na wejście w podziemia. 
W odpowiedzi kiwnął głową. 
- Zrobimy tak. Zejdziemy do baru i zaczniemy jakąś bójkę. Oni się zaciekawią i pójdą to oglądać, a my szybko przemkniemy się na dół - rozłożyłem ręce czekając na jego odpowiedź. Pokiwał głową sygnalizując, że się zgadza. Razem ruszyliśmy w stronę baru. Podeszliśmy bliżej i usiedliśmy na krzesełkach. 
- Co podać? - wysoki brunet podszedł, żeby przyjąć nasze zamówienie. W sumie czemu nie.
- Coś mocnego razy dwa - rzuciłem i odwróciłem się szukając potencjalnych osób, które wykorzystamy do naszego planu. Od razu rzucił mi się w oczy wysoki, napakowany koleś ocierający się o jakąś blond laskę. Idealny.
Odwróciłem się z powrotem i szybkim ruchem wypiłem całą zawartość kieliszka. Kiedy poczułem palącą ciesz w moim gardle, od razu się rozluźniłem. O tak, tego mi brakowało. Spojrzałem na Matta, który przypatrywał się temu samemu kolesiowi co ja przed chwilą. Myślał o tym samym, wiedziałem to. Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia i wstałem, kierując się w stronę mojego celu. Podszedłem od tyłu do dziewczyny i odwróciłem ją przodem do siebie. Kiedy mnie zobaczyła na jej twarzy pojawił się uwodzicielski uśmiech. Muszę przyznać, że była całkiem niezła. Już po chwili zdążyła zapomnieć o swoim poprzednim koledze, z którym tańczyła. A raczej się o niego ocierała, bo tańcem tego nie można było nazwać. Zobaczyłem jak koleś zaczyna kipieć ze złości, że ukradłem mu jego zdobycz. Chytry uśmiech pojawił się na mojej twarzy, kiedy zobaczyłem, że facet bierze zamach, żeby mnie uderzyć. Szybko kucnąłem i pociągnąłem za sobą dziewczynę, żeby ona przypadkiem nie oberwała. Pięść mojego nowego kolegi poleciała troszkę za daleko, bo uderzyła w innego kolesia, który tańczył obok. Z wściekłością na twarzy odwrócił się i od razu rzucił się na niego. Zaczęli się bić, a wokół nich zebrali się ludzie, krzycząc i wiwatując. O to chodziło. Wróciłem do Matta i z powrotem udaliśmy się do naszych znajomych. Stali przy oknie i obserwowali całe zamieszanie śmiejąc się z tego. Szybko przemknęliśmy do drzwi i jeszcze szybciej zbiegliśmy po schodach w dół. Szliśmy długim korytarzem, aż w końcu zatrzymaliśmy się przy ostatnich drzwiach.
- To tutaj? - zapytałem, ale Matt nic nie powiedział i stał jak słup soli. - Boże, ogarnij się człowieku. Podszedłem do drzwi i nacisnąłem klamkę. Weszliśmy do środka, ale tam panowała ciemność i całkowita cisza. Wymacałem na ścianie włącznik światła i zapaliłem go. Nikogo tu nie było, pusto.
- Gdzie ona jest?! - krzyknął Matt rozglądając się po pokoju.
- A może pomyliłeś pomieszczenia? - zasugerowałem, a on popatrzył na mnie jak na kosmitę. No co.
- Kurwa - powiedział wybiegając z pokoju.
Od razu pobiegłem za nim. Nie wiem co siedzi teraz w jego głowie, ale mam nadzieję, że to nie jest nic głupiego. Wbiegliśmy po schodach na górę, a Matt od razu rzucił się w kierunku Mony.
- Gdzie ona jest?! - krzyczał, popychając ją tak, że upadłaby, gdyby John jej nie złapał.
Idiota.
Podbiegłem do Matta i chwyciłem go za ramię, żeby nie mógł już tego zrobić. No chyba, że życie mu niemiłe. Kto jak kto, ale ona nie zostawia takich rzeczy bez konsekwencji.
- Oszalałeś?! O czym ty w ogóle mówisz? - krzyczała Mona, patrząc na niego z pogardą.
- Nie mam jej tam! Gadaj co jej zrobiłaś! - chciał znowu się na nią rzucić, ale na szczęście trzymałem go i nic głupiego nie zrobił.
- Jak to jej nie ma? - jej twarz pobladła. Czyżby Brooke uciekła?
- No nie ma! I nie udawaj głupiej! Mów gdzie ona jest! - nie potrafił się opanować. Dziewczyna bez słowa minęła nas i pobiegła w kierunku piwnicy. Całą grupą ruszyliśmy za nią. Kiedy wbiegliśmy do środka, stała na środku pokoju ze wściekłym wyrazem twarzy.
- Uciekła? - zapytał zmieszany Colin.
- Nie mogła uciec, nie miała jak. Jedyne wyjście prowadzi przez klub, a tam cały czas siedzieliśmy my. Zauważylibyśmy coś - wyjaśnił Liam. Zacząłem się niepokoić. Nie znałem jej, ale skoro nie uciekła i Mona nic jej nie zrobiła, to co się stało?
Nikt nic nie mówił. Popatrzyłem na dziewczynę, która kipiała ze złości.
- Mona, wyjaśnisz nam do cholery co tu się dzieje? - postanowiłem przerwać tą wkurwiającą ciszę.
Wpatrywała się w podłogę nic nie mówiąc. Po chwili podniosła wzrok, po kolei patrząc na każdego z nas. Zaczęła kierować się powoli w stronę wyjścia.
- The Traitors - szepnęła wychodząc z pokoju.

Brooke's POV
Czy będzie kiedyś dzień, kiedy będę mogła budzić się w normalnych warunkach? Kolejny raz zostałam porwana. W moim życiu to już chyba norma. Otworzyłam oczy rozglądając się po pomieszczeniu. Było tu jeszcze gorzej niż tam gdzie byłam wcześniej. Kwadratowe pomieszczenie, bez żadnych mebli, z białymi ścianami, z których odchodzi farba. No super. Pachniało wilgocią i stęchlizną. Nagle drzwi otworzyły się a do środka weszło dwóch mężczyzn. Wystraszyłam się kiedy ich zobaczyłam. Mieli na sobie jakieś kombinezony, które były poplamione czymś czerwonym. Chyba domyślam się co to było. Przełknęłam ślinę, ale zrobiłam to chyba zbyt głośno, bo jeden z nich zaczął się śmiać.
- Czyżby nasza urocza Brooklyn Curtis się boi? - na jego twarzy pojawił się ohydny uśmiech.
- Czego ode mnie chcecie? - spojrzałam na nich z pogardą. Wymienili się spojrzeniami i ruszyli w moją stronę. Chciałam coś zrobić, ale nie mogłam bo moje ręce były przywiązane nad głową. Podeszli do mnie i odwiązali. Co? Moja wolność nie trwała jednak długo, bo już po chwili złapali mnie za ramiona i zaczęli ciągnąć w stronę wyjścia. Moje serce zaczęło bić jak szalone. Nie wiedziałam co się dzieje i dokąd mnie zabierają. Bolała mnie świadomość, że nie mogę nic zrobić, żeby sobie pomóc. Szłam posłusznie nawet się nie wyrywając, bo i tak wiedziałam, że nic to nie da. Dotarliśmy do dużych czarnych drzwi, przed którymi stali jacyś dwaj faceci. Zamienili kilka słów ze sobą, po czym wpuścili nas do środka. Było ciemno i nic nie widziałam. Boże, jak ja nienawidzę ciemności. Poczułam jak mężczyźni puszczają moje ręce i odchodzą. Zostałam sama. Okręciłam się wokół własnej osi, mrużąc oczy i starając się coś zobaczyć. Jedak bez skutku. Nagle światło zapaliło się, a moim oczom ukazał się duży pokój. Po lewej stronie stała czarna kanapa, a koło niej stolik z jakimś kwiatkiem. Ściana na przeciwko była cała zastawiona regałami z książkami. Na środku pokoju leżał duży czarny dywan. Ściany były w kolorze czerwonym. Na przeciwko wejścia stało biurko, a za biurkiem fotel. Na fotelu ktoś siedział, ale nie mogłam zobaczyć, kto ponieważ był odwrócony do mnie tyłem. Odchrząknęłam próbując zwrócić na siebie uwagę. Fotel zaczął się powoli obracać. Kiedy postać stanęła ze mną twarzą w twarz zamarłam. 
Ale jak? Jak to możliwe? Wszystko tylko nie to, błagam. Czy ja coś komuś zrobiłam? Dlaczego nie mógł mnie przejechać samochód albo czemu ktoś mnie nie zastrzelił. Dlaczego akurat musieli mnie porwać i zabrać do tego psychola?!
Przede mną, we własnej osobie, z wrednym uśmiechem na ustach siedział nie kto inny jak John Clark. 
- Witaj Brookie, dawno się nie widzieliśmy - powiedział nie spuszczając ze mnie wzroku. Moje ciało przeszły nieprzyjemne dreszcze kiedy usłyszałam jego głos. 
- Nie powiesz, że się za mną stęskniłaś? - wstał i zaczął podchodzić do mnie, na co ja zaczęłam się cofać, aż nie natknęłam się na ścianę. Jego twarz była kilka centymetrów od mojej. Zbyt blisko mnie.
- Dla.. dl.. dlaczego tu jestem? - wyjąkałam patrząc w jego okropne oczy.
- Ochh to akurat nie było planowane - machnął ręką odwracając się. Podszedł do biurka i otworzył jedną szafkę. Wyciągnął z niej cygaro i podpalił. Już chciał zamknąć półkę, kiedy popatrzył na mnie.
- Chcesz? - wskazał na zawartość biurka. Pokiwałam przecząco głową, na co on wzruszył ramionami i zamknął szafkę. Podszedł do kanapy i usiadł na niej.
- Chodź tutaj - wskazał na miejsce obok siebie. Nie ruszyłam się nawet o milimetr. Stałam w miejscu wpatrując się w podłogę.
- Chodź tutaj powiedziałem! - krzyknął przez co nogi się pode mną ugięły. Postanowiłam wykonać jego polecenie, tak bardzo się go bałam. Powoli podeszłam do kanapy i usiadłam jak najdalej od niego.
- Nie bój się ja nie gryzę - uśmiechnął się, co bardziej wyglądało jak grymas i przyciągnął mnie bliżej. Siedzieliśmy ramię w ramię, a ja coraz bardziej się denerwowałam.
- Nnno... no więc czeee.. czc..czemu ja tu jestem? - zapytałam jeszcze raz.
- Wyluzuj się, ja naprawdę nie gryzę - odpowiedział, rozsiadając się wygodniej na kanapie - Mieliśmy nie dokończone porachunki z The Kings, a słyszałem, że mają jakąś nową, super ważną zdobycz - zatrzymał się i popatrzył na mnie z obrzydliwym uśmiechem - więc postanowiłem się z nimi trochę pobawić. W życiu bym nie przypuszczał, że tu chodzi o ciebie. Właściwie już o tobie zapomniałem. Myślałem, że jesteś mądrzejsza i wyjechałaś co najmniej do innego stanu, ale nie. Ale to dobrze, że z powrotem cie mam, przydasz się.
To co powiedział wstrząsnęło mną do tego stopnia, że w moich oczach zaczęły zbierać się łzy. Nie mogłam dać im jednak wypłynąć. Miałam świadomość, że teraz to już koniec. Nie ma opcji, że stąd ucieknę ani że ktoś mnie uratuje. Mona na pewno się ucieszyła, kiedy odkryła, że mnie nie ma. O ile w ogóle to zauważyła... 
- Swoją drogą - zaczął spoglądając na mnie i zaciągając się cygarem - dlaczego jesteś dla nich taka ważna?
Dlaczego jestem dla nich taka ważna? Nie wiem. Wydaję mi się, że Mona po prostu boi się, że w ramach zemsty wydam ich policji. Chyba dlatego trzymała mnie przy sobie. Innego powodu nie widzę.
- Nie wiem - mruknęłam pod nosem.
- Jak to nie wiesz? - zmarszczył brwi - Trzymali cię tam ot tak?
- Nie wiem - powiedziałam już głośniej.
- Oj widzę, że ktoś tu nie ma humorku - zaśmiał się. On mnie przeraża. Dlaczego on normalnie ze mną rozmawia? O co tu chodzi?
- Nie no co ty, humor dopisuje. Przecież ktoś mnie tylko porwał, co to takiego - przewróciłam oczami. To był błąd. Od razu poczułam pieczenie na policzku. Automatycznie położyłam tam rękę, a z moich oczu poleciały łzy.
- Nie. Przewracaj. Na. Mnie. Oczami. - wysyczał każde słowo pojedynczo. Wstał z kanapy i podszedł do biurka. Odłożył cygaro i sięgnął po telefon.
- Przyślijcie tu Jacoba - powiedział oficjalnym tonem.
Nim zdążył odłożyć telefon, drzwi otwarły się, a do pokoju wszedł młody mężczyzna o kruczoczarnych włosach i praktycznie czarnych oczach. Podszedł do mnie i chwycił moje ramię. Wyciągnął mnie praktycznie siłą z pokoju. Przy drzwiach zatrzymał się i spojrzał na Clarka.
- Daj panience Curtis pokój do góry i dopilnuj, żeby nic jej nie brakło - powiedział Clark uśmiechając się do mnie.
Zrobiło mi się niedobrze. Nienawidzę tego faceta całym sercem i kiedyś sprawie, że będzie cierpiał tak samo jak przez te lata cierpiałam ja. Poczekaj jeszcze chwile Clark.
Wyszliśmy z pokoju i zaczęliśmy się kierować w stronę windy. Dotarliśmy do niej i czekaliśmy, aż zjedzie. Kiedy drzwi się otwarły weszliśmy do środka. Mężczyzna przycisnął przycisk i winda ruszyła na 36 piętro. Musieliśmy być w jakimś wieżowcu.
- Jak masz na imię? - postanowiłam przerwać niezręczną ciszę.
- Jestem Jacob Diaz, panienko - odpowiedział nawet na mnie nie patrząc.
- Długo pracujesz dla Clarka? - miałam mnóstwo pytań.
- Niecałe 4 lata, panienko - zaczynał mnie irytować. Jeszcze raz mnie tak nazwie, a mu przywalę.
- Możesz do mnie mówić Brooke, a nie panienko? - zapytałam sfrustrowana.
- Oczywiście panie... Brooke - w ostatniej chwili się poprawił, a na mojej twarzy pojawił się tryumfalny uśmieszek. 
Resztę drogi spędziliśmy w ciszy. W końcu drzwi widny otworzyły się, a my wyszliśmy na długi korytarz. Ruszyliśmy przed siebie po paru minutach dochodząc do wyznaczonego dla mnie pokoju. Jacob otworzył mi drzwi i przepuścił jako pierwszą.
- Tutaj będzie twój pokój. Jeśli czegoś potrzebujesz telefon leży na szafce. Zadzwoń na ten numer - podszedł bliżej i wręczył mi kartkę z jakimś numerem. Pożegnał mnie i wyszedł zamykając drzwi. Rozejrzałam się po pokoju. Normalnie niczym hotel. Ruszyłam w stronę łazienki. Stanęłam przed lustrem i wpatrywałam się w swoje odbicie. Do czego ja doprowadziłam... Postanowiłam wziąć kąpiel. Zdjęłam z siebie ubrania i wskoczyłam pod prysznic. Wylałam na rękę owocowy żel i dokładnie wtarłam go w siebie. Na włosy wylałam truskawkowy szampon. Spłukałam z siebie całą pianę i wyszłam z kabiny. Okryłam się białym ręcznikiem i wyszłam z pokoju z nadzieją, że w drzwiach obok będzie garderoba. Otworzyłam je i weszłam do środka. Moje przypuszczenia okazały się prawdą. Całe pomieszczenie było pełne ubrań, jakby ktoś wiedział, że tu będę. Podeszłam do szafki i wyjęłam z niej czystą bieliznę. Założyłam ją na siebie, zaczynając szukać czegoś co będę mogła włożyć. Zdecydowałam się na czarne spodnie przetarte na kolanach i biały crop top. Założyłam stopki i do tego białe trampki. Wyszłam z garderoby i usiadłam na łóżku. Co ja mam teraz zrobić? Mam dalej żyć jakby nigdy nic? Nie miałam pojęcia.
Nagle zadzwonił telefon. Wstałam z łóżka i podeszłam do szafki. Wzięłam telefon do ręki, nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam go do ucha.
- Halo?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
To chyba najdłuższy rozdział jaki do tej pory napisałam ;o 
Miłego czytania ;)


czwartek, 26 listopada 2015

ROZDZIAŁ 6

"And I wonder
With I sing along with you
If everything could ever feel this real forever
If anything could ever be this good again
The only thing I'll ever ask of you
You've got the promise not to stop when I say when
She sang"


Uwielbiam tę piosenkę, naprawdę. Ale nawet jeśli zamiast wkurwiającego piszczenia słyszysz ulubiony kawałek to i tak masz ochotę wyrzucić budzik przez okno. Dlaczego ja go w ogóle nastawiłem?! 
Kurde, zapomniałem.
Aaaa! Przecież miałem iść z Jazmyn do parku. Mówiłem mamie, że pójdę z nią jak wstanę, ale ona jak zwykle swoje. "Kiedy ty potrafisz spać do wieczora." Oj mamo, wcale nie! Czasami... tylko.. W sumie może trochę ma rację. A zwłaszcza po tym jak w środku nocy uciąłem sobie dość długą pogawędkę z moim bratem. W tym momencie dziękuję ludziom, którzy wynaleźli takie coś jak budzik. 
Wyciągnąłem rękę w poszukiwaniu tego ustrojstwa, które jak na złość nie chciało się zamknąć. Nie patrzyłem co robię, więc niechcący zrzuciłem go na ziemie. 
Przynajmniej przestał grać.
Nagle drzwi gwałtownie się otworzyły, a do mojego pokoju wbiegła Jazmyn. Postanowiłem ją trochę wystraszyć. Szybko zamknąłem oczy, żeby nie zdążyła zauważyć, że nie śpię. Poczułem jak łóżko delikatnie ugina się pod jej ciężarem. Po chwili siedziała na mnie, uderzając we mnie swoimi malutkimi piąstkami.
- Justin wstawaj! Obiecałeś iść ze mną do parku - usłyszałem jej piskliwy głosik i miałem ochotę się uśmiechnąć. Ale nie mogłem. W przeciwnym razie mój plan by się nie powiódł.
- Juuuuuuustin! - przeciągnęła słodko moje imię. - Śpiochu koniec spania! Mogę się założyć, że w tym momencie zmarszczyła nosek. Zawsze to robi, kiedy ktoś jej nie odpowiada. Siedząc na moim brzuchu zaczęła mnie łaskotać. Nie mam łaskotek.
Ups.
- Justin czemu nie wstajesz? - usłyszałem w jej głosie smutek. Momentalnie zrobiło mi się głupio, ale pomyślałem nad efektem mojego żartu i wszystkie wątpliwości odeszły. Poczułem jak dziewczynka kładzie rękę pod mój nos. Automatycznie wstrzymałem powietrze.
- Mamo! Justin nie oddycha! - krzyknęła spanikowana, po czym usłyszałem jak wybiega z pokoju.
Otworzyłem oczy i zachichotałem. Jestem taki dziecinny, że aż czasami w siebie nie wierzę. No, ale co mam zrobić jak mnie to tak śmieszy? Usłyszałem kroki na schodach, więc szybko wyskoczyłem z łóżka, chowając się za drzwi. Po chwili do pokoju wbiegła Jazmyn, a za nią mama.
- Mamo! On tu przed chwilą leżał! - krzyczała przerażona.
- Boooo! - wyszkoczyłem zza drzwi, a one jak na zawołanie odwróciły się w moją stronę, spoglądając na mnie ze strachem w oczach.
Zacząłem się niekontrolowanie śmiać, widząc ich miny. Jakby ktoś mi czegoś dosypał do jedzenia, chociaż nic jeszcze nie jadłem. Chwyciłem się za brzuch, który już mnie bolał. Jeszcze chwile, a leżałbym na ziemi zwijając się ze śmiechu. Spojrzałem na Jazmyn i to co zobaczyłem sprawiło, że automatycznie przestałem się śmiać. 
Jej oczy były zaszklone, a po policzkach spływały duże łzy. Przeraziłem się. Czy, aż tak bardzo ją wystraszyłem?
- Justin synku - mama podeszła do mnie i położyła swoją dłoń na moim ramieniu - kocham cię, ale jesteś idiotą - po tych słowach minęła mnie i po prostu wyszła. 
Dzięki mamo.
Kucnąłem przed siostrą i mocno ją do siebie przytuliłem.
- Jazzy nie płacz, proszę. Nie wiedziałem, że aż tak się wystraszysz - powiedziałem spokojnie, głaszcząc jej włoski.
- Jjj...ja się nie wystraszyłam jak wyskoczyłeś zza drzwi - popatrzyła na mnie swoimi dużymi, zapłakanymi oczkami - tylko bałam się, że umarłeś - spuściła głowę i zaczęła mocniej płakać.
 Nie miałem pojęcia, że tak bardzo będzie się martwić. Często robiliśmy sobie wzajemnie żarty, ale nigdy bym nie przypuszczał, że nabierze się na coś takiego. Co więcej – że będzie to aż tak przeżywać.
- Kochanie przepraszam - ująłem jej twarz w dłonie i złożyłem delikatny pocałunek na jej czole. - Już nigdy więcej tak nie zrobię. Obiecuje! 
Spojrzała na mnie i przechyliła głowę w bok, obserwując mnie. O co chodzi?
- Nie wybaczę ci - powiedziała pewnie i zaczęła odchodzić.
- Jak to? - zagrodziłem jej drzwi, stając w nich. Nie mogła teraz tak po prostu wyjść, o nie.
- Tak to. Nie zasłużyłeś - pokazała mi język, a ja już wiedziałem o co jej chodzi.
- Dobra... To co chcesz w zamian? - uniosłem brew czekając na jej odpowiedź.
Przyłożyła palec do brody, jakby nad czymś myślała. Droczyła się ze mną? 
Nieładnie.
- Pamiętasz tego dużego misia, które pokazywałam ci ostatnio? - na jej twarzy pojawił się chytry uśmieszek. O nie! Tylko nie ten miś. To prawda, że był duży i fajny, i na pewno nie jedne dziecko chciałoby go mieć, ale cholera! 270$ to wcale nie tak mało!
- Jazzy, wszystko ale nie ten miś! - jęknąłem.
- Dobra! Nie to nie! - tupnęła nóżką i chciała wyjść, ale szybko podniosłem ją i zaniosłem na moje łóżko.
- Oj nie złość się na mnie księżniczko - uśmiechnąłem się do niej. Uwielbiała jak ją tak nazywałem. - Już dobrze, kupię ci tego misia. Ale pod jednym warunkiem.
- Jakim? 
Wskazałem palcem mój policzek. Na jej twarzy pojawił się ogromny uśmiech. Pocałowała mnie słodko po czym zeskoczyła z łóżka i pobiegła na dół.
Podszedłem do szafy wyciągając z niej szare dresy i białą koszulkę w serek. Wziąłem czystą parę bokserek i udałem się do łazienki. Zdjąłem z siebie ubrania i wskoczyłem pod prysznic. Sięgnąłem po mój żel i dokładnie namydliłem całe ciało. Spłukałem pianę i wyszedłem na zimne płytki. Dokładnie osuszyłem swoje ciało i włosy ręcznikiem, po czym założyłem bokserki i wcześniej przygotowane ubrania. Wchodząc do pokoju zabrałem telefon, klucze i portfel i zszedłem na dół. Tam czekała już na mnie gotowa Jazmyn.
- Tylko uważajcie! - krzyknęła moja mama kiedy wychodziliśmy z domu. Zawsze była troszkę nadopiekuńcza. Otworzyłem siostrze drzwi i zamknąłem je kiedy zajęła miejsce. Szybko znalazłem się na miejscu kierowcy i odpaliłem silnik. Jechaliśmy śpiewając piosenki, które akurat leciały w radiu. 
- Justin? Dlaczego ty i Jaxon w nocy nie spaliście? - zapytała, a mnie kompletnie zamurowało. Cholera! Nie powiem jej, że ktoś tu był. Justin myśl.
- Jaxon przyszedł do mnie, bo miał zły sen - spojrzałem na nią w lusterku. Patrzyła na mnie podejrzliwie, ale już po chwili odwróciła głowę wpatrując się w widok za oknem. Po 20 minutach w końcu byliśmy na miejscu. Niestety ulubiony park Jazmyn jest trochę daleko od naszego domu.
- Jesteśmy! - zawołałem radośnie, wychodząc z auta i szybko otwierając siostrze drzwi. Pomogłem jej wysiąść, zamknąłem samochód i skierowaliśmy się w stronę placu zabaw. 

Spojrzałem na telefon. 12:17. Jesteśmy tu już od 17 minut , a ja już mam dość. Usycham z nudy. 
- Jazmyn idźmy już do domu - jęczałem jak małe dziecko.
- Nie Justin! Zostajemy tu i mnie nie wkurzaj. W końcu obiecałeś - ma charakterek. Ciekawe po kim. - Jak chcesz możemy iść na lody. Wstała z huśtawki i podbiegła do mnie. Chwyciła moją rękę i zaczęła iść w stronę budki z lodami. Nagle mój telefon zaczął dzwonić. Spojrzałem na wyświetlacz - Matt.
- Co jest stary? - zapytałem, nie fatygując się nawet, żeby się przywitać. - Co?... Teraz nie mogę.. Stary nie obchodzi mnie to...Kurwa nie umiecie sobie sami poradzić?... To ktoś ważny?.. Błagam nie zawracaj mi głowy kimś nic nie znaczącym... Zamknij się!...Jezu, dobra... Daj mi pół godziny - zakończyłem rozmowę, chowając telefon do kieszeni. 
- Jazmyn musimy wracać - popatrzyłem w jej oczy, które w momencie posmutniały. - Przepraszam księżniczko, ale coś mi wypadło.
Nic nie odpowiedziała tylko spuściła głowę i zaczęła iść w kierunku samochodu, zostawiając mnie samego. Szybko ją dogoniłem. Chciałem otworzyć jej drzwi, ale mnie odepchnęła i zrobiła to sama. Westchnąłem i usiadłem za kierownicą. 
Super Matt, przez ciebie moja siostra się obraziła.

Brooke's POV
Moja głowa. Czuję się jakby ktoś cały czas uderzał nią o ścianę. Otworzyłam powoli oczy i zamarłam. Nie byłam u siebie. Ani w poprawczaku. Ani nigdzie gdzie kiedykolwiek byłam. Kurwa, co jest?
- Oooo widzę, że nasz śpioszek się obudził - usłyszałam czyjś śmiech. Zmrużyłam oczy próbując dostrzec coś w tym mroku, ale bez skutku.
- Gdzie ja jestem? - zapytałam i uderzyłam się w myślach w twarz za takie pytanie. Na pewno mi teraz wszystko wytłumaczy, a potem pójdziemy na kawę. Boże, Brooke.
- Spokojnie kochanie, zaraz się wszystkiego dowiesz - powiedział głos. Dlaczego ja go nie widziałam? Powiedzenie, że czułam się nieswojo było niedopowiedzeniem.
Czekałam spokojnie na jakiś rozwój wydarzeń, ale nic się nie działo. Nie wiem ile tak siedziałam. 10 minut, godzinę, dwie? Czas dla mnie nie istniał. Jedyne czego teraz chciałam to zasnąć i obudzić się w mojej obskurnej kamienicy. Dużo lepszej niż to. Nagle usłyszałam jakieś kroki, a za chwile światło zapaliło się całkowicie mnie oślepiając.
- No, no, no. Któż to wrócił! - usłyszałam damski głos i włosy na moim karku stanęły dęba. Ja ten głos znam. Mrugałam szybko starając się przyzwyczaić do światła, żeby jak najszybciej zobaczyć postać przede mną. 
- Jak było w więzieniu? Masz jakiś nowych kolegów? - wszystko tylko nie ona, błagam. Obserwowałam każdy jej ruch. Jakby nie sznury, którymi jestem związana już dawno leżałaby martwa na podłodze.
- Nie. Twój. Interes - wysyczałam.
- Jak zwykle pyskata - podeszła do mnie i szarpnęła za włosy. - Uważaj co i jak mówisz! Nie muszę ci przypominać kim jestem i do czego jestem zdolna.
- Tak bardzo się mnie bałaś, że postanowiłaś mnie wrobić w jakieś gówno? Jesteś żałosna - splunęłam pod jej nogi.
- Uważaj co mówisz, dziwko! - uderzyła mnie w policzek, przez co moja głowa poleciała w bok. Szczerze? Nie wywarło to na mnie większego wrażenia. Można powiedzieć, że... że byłam przyzwyczajona.
- Mona, spokojnie. Bo ci zmarszczki wyskoczą -  w ogóle nie przejmowałam się jej ostrzeżeniami. Dla mnie była zwykłą szmatą, która nic nie umie zrobić.
Zbliżyła swoją twarz do mojej tak, że mogłam poczuć jej papierosowy oddech.
- Pożałujesz, że się urodziłaś - wysyczała, po czym skierowała się w stronę wyjścia.
- Nie byłabyś taka odważna, jakbym nie była związana - powiedziałam, a ona stanęła w miejscu. Powoli odwróciła się i podeszła do mnie,
- Możliwe. Jednak moim przywilejem jest to, że mogę zrobić z tobą co chce. A chce, żebyś była związana - uśmiechnęła się triumfalnie i wyszła. 
Nie rozumiem za co ona mnie tak nienawidzi. Ja mam do tego powody, ale ona? Przez tą szmate poszłam siedzieć. Zabije ją przy pierwszej lepszej okazji. Nie daruje jej tego.
Zamknęłam oczy, starając się zasnąć. Nie było mi to jednak dane, bo drzwi otworzyły się ponownie. Do pomieszczenia wszedł chłopak o blond włosach. Gdzieś już go wcześniej widziałam... Moje oczy szeroko się otworzyły kiedy zorientowałam się, że to ten sam chłopak, który uratował mnie przed policją.
 Kurwa, co on tu robi?
Jego reakcja była podobna. Stanął w miejscu i wytrzeszczył oczy, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Bbb...Brooke? Co ty tu do cholery robisz?! - wykrzyczał, dalej stojąc w tym samym miejscu.
- Na wakacje przyjechałam - przewróciłam oczami, a on zachichotał. Przynajmniej jemu humor dopisuje. 
- Mona mówiła, że znalazła starego znajomego, ale nie miałem pojęcia, że chodzi o ciebie - zanim poszłam siedzieć nie widziałam tutaj kogoś takiego jak Matt. Musiał dojść jak byłam w poprawczaku. Nic dziwnego, że wtedy był taki miły. Tak to już dawno leżałabym sześć metrów pod ziemią.
- Jak długo należysz do The Kings? - zapytałam.
- Niecałe 2 lata. Ty też byłaś członkiem? - chyba nie do końca rozumiał co tu się dzieje. Głupiutki.
- Taaaaa... Ale potem - przerwałam, nie wiedząc czy mówić mu o poprawczaku - wyjechałam. 
- To dlaczego Mona cię tu więzi? - zmarszczył brwi. Co ja wróżka?
- Nie wiem co siedzi w jej głowie, zapytaj jej - wydaje mi się, czy dzisiaj nadużywam sarkazmu? - Rozwiążesz mnie?
- Jjj...ja nie mogę - spuścił głowę. No tak, czego się spodziewałam. Nic się tu nie zmieniło. Dalej wszyscy kulą ogony i nie stawiają się Monie. Ona wcale nie jest taka straszna. Stara się sprawiać takie wrażenie, co jak widać jej wychodzi. Ale ja wiem jaka ona jest naprawdę. W końcu była moją przyjaciółką. 
BYŁA.
- Ja muszę już iść - Matt wyrwał mnie z moich przemyśleń - umówiłem się.
- Kolejna panienka "do pieprzenia"? - zaśmiałam się.
- Mojego przyjaciela nazywasz panienką do pieprzenia? - zmarszczył brwi. - Chyba mu się to nie spodoba jak mu to powiem - zachichotał.
- Ojej przepraszam! - znowu przewróciłam oczami - Przyjdź potem, bo mi się tu samej nudzi, błagam!
- Zobaczę co da się zrobić - puścił mi oczko i wyszedł. Nie mam pojęcia czemu, ale czułam się przy nim nadzwyczaj swobodnie. A tak chyba  nie powinno być? On jest taki kochany, nie pasuje tutaj. The Kings to gang dla osób bez uczuć takich jak Mona albo... albo ja. To gówno zniszczy mu życie. Ale co ja mogę? Sam sobie to wybrał i teraz musi ponosić tego konsekwencje. Zamknęłam oczy, znowu chcąc zasnąć. Nagle drzwi z hukiem otworzyły się po raz trzeci.
- Co jest kurwa! - krzyknęłam kiedy ktoś zaczął wyprowadzać mnie z pomieszczenia. Nic nie widziałam bo oczywiście musieli zgasić światło. Zaczęłam się wyrywać, ale ktoś mocno mnie trzymał i nic nie mogłam zrobić. Przyłożył mi materiał do nosa i poczułam silny zapach, przez który zachciało mi się spać. Nareszcie mogę zasnąć! Po chwili odpłynęłam.  


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I jak się podoba? :D
Mam nadzieję, że zostawicie po sobie jakiś ślad ;)
Do następnego!
Szablon by Devon